Współczesny człowiek potrzebuje uporządkowania

Każdy człowiek pragnie wewnętrznego pokoju, a jednak zadowalamy się marnymi imitacjami ciszy. Ojcowie Pustyni mogą być naszymi nauczycielami w drodze do odnalezienia tego, co autentyczne

Współczesny człowiek potrzebuje uporządkowania

Śmiem twierdzić, że nie ma takiego człowieka na Ziemi, który nie pragnie ciszy i spokoju, niektórzy powiedzą: szczęścia. Często zadowalamy się jedynie marną imitacją ciszy i spokoju. Czujemy nieustanną potrzebę czegoś więcej; czegoś, co wykracza poza chwilowe przyjemności i, co ważne, nie kończy się, dając wewnętrzną radość ze zwykłej codzienności. Nie wiem jak w innych tradycjach, ale u nas w chrześcijaństwie wytworzyła się praktyka, która sięga pierwszych wieku Kościoła, zwłaszcza III—IV wieku i zwie się modlitwą Jezusową.

Jacek Zelek: Jest takie zdanie św. Grzegorza z Nazjanzu: Dla człowieka bardziej naturalne jest modlić się niż oddychać. Ze świeckiego punktu widzenia jest w tym jakaś sprzeczność.

Szymon Hiżycki OSB: Grzegorz pisze z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej. Dla niego „modlić się” oznacza: wejść w głęboką relację z Bogiem, mieć z Nim silną więź. Dlatego pisze, że ważniejsze jest to od oddychania, co brzmieć może nieco szokująco. Ale tak jest w istocie: kiedyś człowiek umrze, przestanie oddychać, a to, co istotne, więź z Bogiem, pozostanie na wieki.

Napisał Ojciec: Człowiek nie znajdzie szczęścia sam ze sobą: musi wejść w relację z Bogiem i innymi ludźmi, aby odnaleźć pokój. A co z ateistami czy agnostykami? Wiele im nie zostaje.

Miałem po pierwsze na myśli chrześcijan kręcących się wokół siebie, ale także ludzi poranionych, którzy skrzywdzeni przez innych nie mają odwagi na wyjście do innych ludzi. Czy ateista i agnostyk może być szczęśliwy bez Boga? Myślę, że nie do końca, jeśli przyjmiemy, że pełnia szczęścia to życie wieczne. I to jest drugi aspekt tej opinii: ostateczne szczęście człowiek znajdzie w relacji z Bogiem i bliźnimi, którą nazywamy rajem, a tutaj jakoś ją zapowiadamy przez wspólnotę Kościoła. Zatem po drugiej stronie naszego życia stajemy przed naszym Stwórcą i wtedy ostatecznie rozstrzygnięte zostaje nasze szczęście bądź wieczne potępienie.

W polskiej kulturze mocno zakorzenił się kult różańca. Modlitwa Jezusowa jest nieznana. Nie powinno być na odwrót?

Jest jak jest. Nie powiedziałbym, że ci, którzy modlą się różańcem, modlą się gorzej. Najważniejszy jest Bóg i to, jak buduję więź z Nim.

Nasza modlitwa najczęściej sprowadza się do „klepania” kolejnych, wyuczonych formułek. We wstępie do książki „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie” postawił Ojciec bardzo słuszne pytanie: W jaki sposób sprawić, aby stare drzewo na nowo zakwitło? No właśnie, w jaki?

Zabrzmi to cukierkowato, może w trochę mdły sposób, ale nie widzę innej drogi jak umiłowanie Pana Boga. Jeśli bardzo się Go kocha, wówczas każdy czyn i każdy akt zyskują nowy wymiar. Nie ma spraw i rzeczy obojętnych.

Żeby było jasne, trzeba rozróżnić kilka określeń, których używamy: modlitwa Jezusowa, modlitwa serca (nieustanna) i medytacja chrześcijańska. Często używa się tych sformułowań wymiennie. A to jest błąd...

Te określenia dotyczą różnych poziomów modlitwy, różnych stopni zażyłości z Panem Bogiem. Modlitwa serca jest jej stopniem najwyższym, bo obejmuje całego człowieka tu i teraz.

Modlitwa Jezusowa to nie tylko regularne powtarzanie formuły modlitewnej.

Nie tylko. To pewien pomysł na życie: skoncentrowanie wszystkich swoich działań na osobie Jezusa Chrystusa. Docelowo ma prowadzić do modlitwy nieustannej.

Niektórzy chcieliby ją sprowadzić do zaklęcia, formuły działającej samej z siebie, i tyle...

Tak myśląc, poddajemy się myśleniu magicznemu: wykonam jeden gest, wypełnię rytuał, wypowiem słowo i wszystko samo cudownie się zmieni. Formuła modlitewna to nie jest zaklęcie, które cudownie rozwiąże nasze problemy. Chodzi raczej o to, aby krok po kroku wraz z Chrystusem przemienić swoje życie.

Wydaje mi się, że „strach” przed modlitwą Jezusową może być pochodną kontrowersji, które narosły wokół medytacji chrześcijańskiej. Tak jak wspominałem wyżej, często są to pojęcia mylone między sobą.

Myślę, że nie ma lęku przed modlitwą Jezusową, przynajmniej ja się z czymś takim nie spotkałem. Natomiast są istotnie różnice pomiędzy tym, co pisał Main o medytacji chrześcijańskiej a przyzywaniem Imienia w sposób, o którym piszą Ojcowie.

Dużą rolę w krzewieniu modlitwy monologicznej odegrał św. Jan Kasjan, którego koncepcja powtarzania jednej formuły stała się fundamentem działalności Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej.

Jan Kasjan (zm. ok. 435) jest pierwszym autorem, który wprost pisze, aby modlić się za pomocą jednej formuły, przy czym proponuje on werset z psalmu: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu”. John Main odwoływał się do pism Jana Kasjana, ale w kilku punktach zmienił jego nauczanie, poczynając od proponowanej formuły modlitewnej.

W praktyce modlitwy Jezusowej jest pewien schemat: najpierw pierwszy etap: powtarzanie formuły połączone z życiem sakramentalnym; drugi etap: modlitwa serca i trzeci etap: modlitwa nieustanna. Tak w skrócie: na czym polega drugi i trzeci krok dla praktykującego?

Nie wiem. Ciągle jestem na pierwszym etapie.

Tutaj jest ważne z kolei znaczenia pojęcia „serce”.

Serce oznacza centrum człowieka, to, kim on tak naprawdę jest. Modlitwa musi być docelowo modlitwą serca, czyli: mam się modlić całym sobą, mam wejść w relację z Bogiem taki, jaki jestem. Inaczej trudno mówić o prawdziwej więzi.

Zdanie Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem, które stanowi fundament modlitwy Jezusowej, jest w Ojca książce określone jako streszczenie Ewangelii. Dlaczego?

Ewangelia mówi o Synu Bożym, który z miłości do nas stał się człowiekiem i umarł na krzyżu, aby nas zbawić. Taki jest cel życia Jezusa: dać życie, przynieść pojednanie. To zdanie mówi i o Jego bóstwie, i o Jego człowieczeństwie. Modląc się nim, wyznajemy, że Jego pragnieniem jest zbawienie nas, stąd prośba o miłosierdzie.

Przejdźmy teraz do kwestii samej praktyki. W tradycji Ojców bardzo duży nacisk jest położony na czystość myśli, brak rozproszeń. Czujność odgrywa tutaj zasadniczą rolę.

Ważne, co będziemy rozumieć pod pojęciem myśli. Ojcom chodzi o wewnętrzne uporządkowanie i poznanie siebie. Modlitwa nie może polegać na życiu marzeniami, ale na bardzo dogłębnym poznaniu Boga, rzeczywistości, siebie samego i swoich obowiązków. Czystość myśli oznacza wewnętrzną przejrzystość, wolność od urazów, życzeniowego myślenia, resentymentu i chęci zemsty. Z tej czystości wynika skupienie — czyli wybór tego, co istotne, a zatem życia wiecznego, Boga, miłości. To przekłada się potem na skupienie podczas modlitwy: chodzi mi w niej o Boga i tylko o Boga. Wtedy wszystko jest na swoim miejscu.

Ojcowie nawet przestrzegali swoich uczniów przed wyobrażaniem sobie Boga...

Tak. Bo nikt nie wie, jak On wygląda. Ale z drugiej strony tutaj chodzi także o wolność w przypisywania Bogu naszych wyobrażeń, jaki On jest. Takie ograniczanie Pana Boga blokuje nas. Trzeba raczej być gotowym na to, że będziemy poznawać Go coraz lepiej i formuły dogmatyczne, którymi opisujemy tajemnicę Bożego życia (Wcielenie, tajemnica Trójcy, Eucharystii itd.), będą zyskiwać dla nas coraz głębszy sens.

Rozpoczynam odmawianie modlitwy Jezusowej. Zazwyczaj rano lub wieczorem. Jednak zawsze pojawia się chwila, kiedy człowiek zaczyna przysypiać. Jak sobie z tym poradzić?

Nie przestając się modlić. Jedynym lekarstwem na rozproszenie jest podjęcie modlitwy na nowo.

Z drugiej strony wyzbywając się wszelkich wyobrażeń, myśli itd. dochodzimy do tzw. chmury niewiedzy, która dla początkującego może być ciężkim doświadczeniem opuszczenia przez Boga. Co wtedy?

To błogosławiona chwila, kiedy możemy przed Bogiem upaść na kolana w takim mroku wiary. Wówczas czcimy Go ze względu na Niego samego i tego wszystko, co dla nas zrobił poczynając od stworzenia aż po dzieło odkupienia na krzyżu. To, że Go nie czujemy, nie oznacza, że Go nie ma.

Niedługo po rozpoczęciu praktyki modlitwy Jezusowej pojawia się znudzenie. Jak to kiedyś było: siedzimy, nic się nie dzieje... Bywa, że po paru tygodniach rezygnujemy, ponieważ brakuje nam „fajerwerków duchowych”.

To dobrze, że dociera się do takiego punktu. Jak mówiłem, tym, co powinno nas interesować to kochanie Boga. Po prostu. Bez żadnych dodatków.

Jeden z owoców modlitwy Jezusowej to przemiana myślenia. Mógłbym prosić o rozwinięcie tematu? Jak to się dzieje, że podejmując praktykę tej modlitwy, przemieniamy się?

Plotyn napisał kiedyś, że człowiek staje się tym, w co się wpatruje. Modlitwa Jezusowa to wpatrywanie się w naszego Zbawiciela, przestawanie z Nim każdego dnia, ofiarowywanie Mu całego naszego trudu i dzielenie się z Nim naszą radością. Stopniowo, dzień po dniu, upodabniamy się do Niego, porzucając nasze myślenie o świecie i przyjmując Jego punkt widzenia. Chodzi o stopniową transformację naszej wizji świata z ludzkiej na boską. Biblijnie określa się to mianem nawrócenia, które nie polega na tym, że człowiek przestaje grzeszyć — to tylko konsekwencja owej przemiany; ale bardziej na tym, że stajemy się coraz bardziej podobni do Boga.

Następną sprawą, która może budzić pewne kontrowersje, to łączenie modlitwy Jezusowej z oddechem. W tradycji jogi jest tzw. pranajama (techniki kontroli oddechu). W książce Filokalia. Teksty o modlitwie serca na temat praktyki modlitwy Jezusowej jest sporo trudnych tekstów, gdzie Ojcowie Pustyni próbują wyjaśnić kwestię oddechu w czasie modlitwy. Miałby on pomóc umysłowi zstąpić do serca.

Łączenie modlitwy z oddechem jest jedną z technik, wcale nie najważniejszą. Żeby dobrze zrozumieć problem, trzeba pamiętać, że ciało również musi mieć udział w naszej modlitwie, bo człowiek nie składa się tylko z elementu duchowego. W modlitwę zaangażowane są nasze kolana, gdy klęczymy, ręce, gdy trzymamy je złożone. Ojcowie już wcześnie odkryli, że regularny oddech może pomóc w skupieniu na Bogu. Chrześcijanin, łącząc wezwanie modlitewne z oddechem, chce tylko znaleźć wyciszenie, centrum, które pomoże mu w skupieniu powierzyć się Jezusowi. Nie oddech jest najważniejszy, ale Bóg.

W książce Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie przeczytałem, że pozytywnym znakiem jest spokojne przyzywanie Imienia Jezus nawet podczas zabiegu na fotelu dentystycznym. To już chyba lekka przesada.

Spontaniczne przyzywanie Imienia może pojawiać się w różnych momentach. Myślę, że nie warto blokować takich natchnień. To tak, jak gdyby Pan Bóg pukał do naszego serca i pytał, czy jesteśmy w domu. Naszą odpowiedzią wówczas jest Imię Zbawiciela.

Takim sztandarowym przykładem praktykowania modlitwy Jezusowej jest postać Pielgrzyma z książki Opowieści Pielgrzyma, dla którego celem i sensem życia było znalezienie odpowiedzi na nurtujące go pytanie: jak modlić się nieustannie?

Opowieści to książka już dzisiaj legendarna. Czytając ją, można skupić się tylko na aspekcie technicznym, ilości wezwań, rytmie serca itd. Jej sedno jednak polega na opisie przemienienia człowieka, o którym mowa była wyżej: absolutne centrum w życiu bohatera zajmuje Bóg i Jego miłość.

 

Może to będzie zbyt ogólne pytanie, ale czy można powiedzieć, że dzisiejszy człowiek potrzebuje uporządkowania, zarówno życia prywatnego, jak i duchowego?

Człowiek zawsze potrzebuje uporządkowania, nie tylko człowiek współczesny. Czasem można je osiągnąć łatwiej, czasem trudniej, ale zawsze będzie to połączone z walką. Pojawia się jednak pytanie o podstawowe kryterium: według jakich zasad ta praca ma się odbywać? Ojcowie mówią, że jej osią ma być Bóg: czy to, co czynię, jak żyję, ostatecznie przybliża mnie do Boga i pomaga Go poznać lepiej i gorliwiej Mu służyć?

Zainicjował Ojciec w Tyńcu serię spotkań pt. Oddychać Imieniem, podczas których uczestnicy intensywnie praktykują modlitwę Jezusową. Jak wygląda taki dzień podczas rekolekcji Oddychać Imieniem?

Uczestnicy zjeżdżają się w piątek wieczorem. O 16:00 jest spotkanie wprowadzające dla tych, którzy nigdy nie mieli kontaktu z modlitwą Jezusową. O 17:00 są Nieszpory i potem spotkanie organizacyjne. Po kolacji i Wigiliach mamy dwudziestominutową praktykę modlitwy. Sobota, oprócz modlitwy chórowej (Jutrznia, Nieszpory, wigilie niedzielne), to dwa 1,5-godzinne spotkania, podczas których wygłaszane są dwie konferencje, a reszta czasu jest przeznaczana na modlitwę Jezusową. O 12:00 celebrujemy Eucharystię. Niedziela to dzień podsumowania: jedna konferencja połączona ze wspólną praktyką modlitwy Jezusowej. Po Mszy Świętej jest czas na wymianę doświadczeń. Podsumowując, staramy się łączyć modlitwę liturgiczną, osobistą (zachęcam uczestników, aby w czasie wolnym modlili się sami) i wspólne praktykowanie modlitwy Jezusowej.

Wiem, że zainteresowanie jest bardzo duże. Okazuje się, że ludzie potrzebują takiej formy, czystej i prostej modlitwy. Jednym słowem: powrót do źródeł.

Tak. Myślę, że to dobry znak.

Po doświadczeniu już ponad roku prowadzenia spotkań na temat modlitwy Jezusowej, czy jest Ojciec w stanie wskazać, z czym uczestnicy mają najwięcej problemów?

Myślę, że tak jak zawsze: z uwierzeniem, że modlitwa jest możliwa i że także oni mają stać się ludźmi modlitwy. Wyobrażenie sobie tego, jak modlitwa ma wyglądać, jest paraliżujące. Tymczasem trzeba po prostu modlić się. Każdego dnia.

Z drugiej strony, czy pojawiają się pierwsze owoce takich spotkań?

To, że ludzie wracają, piszą listy, że dalej się modlą... Ziarno zostało wrzucone w glebę. Mam nadzieję, że wyda plon.

Są teksty źródłowe, opracowania historyczne. Skąd pomysł na stworzenie krótkiego przewodnika po praktyce modlitwy Jezusowej?

To trochę spłata długu wobec uczestników, od których wiele się nauczyłem. Z drugiej chciałem dać krótką książeczkę, napisaną w miarę prostym językiem, aby jak najwięcej ludzi zapaliło się do modlitwy.

Plany na przyszłość? Jest projekt FILOKALIA, pierwsza taka inicjatywa w Polsce, czyli — dla niewtajemniczonych — pierwszy polski przekład pism duchowych (IV—XV wiek), w których m.in. jest mowa o modlitwie Jezusowej. Co dalej?

Myślę, że potem trzeba będzie przygotowywać edycje popularne poszczególnych tekstów, przetłumaczyć książki, które o modlitwie Jezusowej mówią w sposób fachowy. Myślę też o „Oddychać Imieniem”: chciałbym, aby te rekolekcje były jeszcze bardziej dostępne.

Co Ojciec poleciłby jako lekturę duchową osobom, które rozpoczynają „przygodę” z modlitwą Jezusową?

Myślę, że warto zacząć od Opowieści pielgrzymaModlitwy Jezusowej Mnicha Kościoła Wschodniego. Po takim przygotowaniu i przeczytaniu wstępu do Filokalii można sięgnąć po to ostatnie dzieło.

Reasumując: nie wiem, czy będzie to możliwe, ale chciałbym, aby Ojciec w kilku punktach wyszczególnił zasady praktyki modlitwy Jezusowej. Tak „łopatologicznie”. Jak to się robi? Chcę modlić się modlitwą Jezusową, więc co mam robić?

Współczesny człowiek potrzebuje uporządkowania

Warunkiem wstępnym jest uzmysłowienie sobie Bożej Obecności i prostego faktu, że nie można nie być w obecności Boga. Czy zatem jesteśmy skupieni, czy nie, czy pamiętamy o tym, czy zapominamy, to Bóg i tak jest przy nas stale obecny, bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28). Pierwszym elementem wejścia na drogę modlitwy jest bezruch. Chodzi o to, aby człowiek na modlitwie wytrwał bez przerywania jej. Dla wielu ludzi to spokojne siedzenie czy klęczenie przed Bogiem jest najtrudniejszym wyzwaniem. Gdy bowiem usiądziemy spokojnie i spróbujemy uciszyć swój umysł, natychmiast dojdą do głosu tysiące myśli, które do tej pory były zagłuszone przez codzienną krzątaninę. Będziemy przekonani, że trzeba natychmiast posprzątać mieszkanie, umyć okna, usmażyć kotlety, zadzwonić do teściowej... Ale cokolwiek by nam przyszło na myśl, to może poczekać te dwadzieścia minut. Teraz bowiem robimy coś o wiele bardziej istotnego niż kotlety — modlimy się i przez najbliższy czas nic nie jest ważniejsze. Bezruch to uspokojenie swojego ciała, próba prostego trwania przed Bogiem w rytm powtarzanego wezwania modlitewnego. O ile bezruch w jakimś stopniu przynależy do ciała, naszej sfery fizycznej, o tyle drugi element, milczenie, dotyka już naszego serca; możemy powiedzieć, że to bezruch uwewnętrzniony. W milczeniu chodzi nie tylko o brak głośno wypowiadanych słów, ale także uciszenie w sobie gniewu, żalu, frustracji, chęci zemsty, uciszenie swego wnętrza wobec Boga, który jest obecny. Jak zatem widzimy, milczenie może mieć różne poziomy, podobnie jak różne poziomy może mieć bezruch. Na obydwu płaszczyznach dochodzi do tego, co potocznie określamy jako rozproszenia, kiedy to nasza uwaga nie skupia się na Bogu, ale na jakimś elemencie rzeczywistości albo na nas samych, albo dryfuje sobie spokojnie i bez jakiegoś głębszego celu. W przypadku rozproszeń nie warto jednak się denerwować ani stosować rozwiązań „siłowych” (Teraz już więcej nie będę miał rozproszeń! Natychmiast muszę się skupić! Nie mogę o tym myśleć!), gdyż przynoszą one skutek odwrotny do zamierzonego; należy spokojnie zignorować dokuczliwe myśli, znowu postawić się w obecności Boga żywego i na nowo podjąć przerwaną modlitwę. Ostatnim elementem jest prostota. Tradycja monastyczna zaleca powolne powtarzanie jednej formuły modlitewnej: Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem! Słowa te, wypowiadane codziennie z wiarą i pobożnością, budują naszą relację z Jezusem, naszym Zbawicielem. Początkowo to wezwanie będzie jedynie modlitwą ustną. Jednak Duch Święty, który modli się w nas (bo nie umiemy się modlić, jak potrzeba) powoli przeprowadzi nas powoli do modlitwy coraz bardziej zakotwiczonej w Bogu. Hezychiusz z Synaju, autor piszący na przełomie VIII i IX w., powiada: Jak deszcz, im częściej pada, tym bardziej zwilża ziemię, tak również święte imię Jezusa, jeśli się je często wymawia i wzywa, napełnia ziemię naszego serca radością i weselem. Dobrym znakiem jest zatem stopniowe przyzywanie Jezusa w ciągu dnia, kiedy mamy akurat wolną chwilę w kolejce, w tramwaju bądź właśnie podczas zabiegu na fotelu dentystycznym. Dobrze, kiedy pamięć o Bożej obecności „wylewa” się poza czas przeznaczony ściśle na modlitwę.

Jak żyć według Ojców Pustyni?. Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama