Podstawową "pracą" zakonnika czy zakonnicy jest modlitwa. Bez niej wszelkie inne zajęcia tracą sens
Pamiętam sprzed lat kilkunastu znamienne przeżycie — określenie, czym jest zakonnica. Szedłem dość pustą ulicą Warszawy. Przede mną szła jakaś zakonnica, za nią młoda matka, prowadząca małą — może trzyletnią — córeczkę za rękę. Mała spytała matkę, pokazując na zakonnicę: „Kto to”? Matka odparła: „Zakonnica”. Córeczka dalej nalega: „A co to znaczy zakonnica”? Matka trochę zniecierpliwiona odpowiada: „To taka, co się zawsze modli”. Odpowiedź dana na odczepne, a jaka trafna! Modlitwa to nasze podstawowe zadanie w oczach laikatu. Ale nie tylko w ich oczach. Modlitwa — to nasza praca dla Boga — opus Dei tak w tradycji monastycznej nazywa się modlitwa liturgiczna. Ale modlitwa to jednocześnie i nasz odpoczynek. Jak to możliwe? To może zrozumieć tylko ktoś, kto patrzy na tę sprawę nie od strony wyłącznie psychologicznej, ale właśnie oczyma wiary. Gdzie bowiem człowiek skołatany ma znaleźć spokój, jeśli nie w ramionach kochającego Boga? Kiedy on może znaleźć się w tych Bożych ramionach? Na modlitwie.
A jaka jest teologia modlitwy? Łaska Boża jest dla nas bezwzględnie konieczna do zbawienia, to jedna z podstawowych prawd wiary. Ale łaski nie dostaje się inaczej jak na prośbę. Mam na myśli oczywiście te łaski już następne, bo pierwszą łaskę chrztu otrzymujemy bez naszej najmniejszej zasługi. Ale z chwilą kiedyśmy zrozumieli, co to jest życie z Bogiem, obowiązuje nas dialog.
W tej sprawie musimy zrewidować pewne nasze zastarzałe jeszcze od dzieciństwa zapatrywania na modlitwę, które nie zawsze w nowicjatach zostały przekształcone tak, jak trzeba. Wróćmy do naszego przykładu, do naszej małej Basi. Jak się Basia nauczyła modlić? Dobra mama, czasem ciocia lub ktoś inny nauczył Basię bardzo wcześnie składać rączki i odpowiednio do poziomu wymawiania słowa pacierza. Może najpierw „pa, Boziu”, a potem „Aniele Boży”, a potem inną prostą modlitwę i Basia nauczyła się modlić. Pytano ją potem wieczorem: „Basiu, czy pacierz zmówiłaś”? — „Jeszcze nie”. — „To zmów zaraz !” Dziecko zapamiętało: „Muszę zmówić paciorek, bo będzie źle”. Oto tak się wychowała w nas pobożność. O modlitwie zapamiętaliśmy sobie od dziecka, że to jest obowiązek. Inaczej zresztą — bądźmy szczerzy — małego człowieka się nie da wychować, jak przez nakaz, przez odrobinę przymusu dla wyrobienia poczucia obowiązku. Nie mówię o cudownych dzieciach, które się zdarzają raz na milion, którym może nie trzeba było nigdy przypominać o modlitwie, ale normalnie trzeba to robić.
Potem mieliśmy iść do pierwszej spowiedzi i Komunii św. Przygotowując się zobaczyliśmy w rachunku sumienia: „Czy opuściłem modlitwy codzienne?” O! — to jest ważna rzecz. Opuściłem. Grzech więc, poważny grzech, opuściłem modlitwę codzienną. Te doświadczenia wytworzyły w nas troszkę urzędowy stosunek do modlitwy. Modlitwa stała się dla nas obowiązkiem, któremu można łatwo uchybić przez opuszczenie lub przez roztargnienie. Tymczasem, choć jest niewątpliwie obowiązek modlitwy, to jednak modlitwa jest czymś więcej niż obowiązkiem. Jest potrzebą serca dziecka wobec Ojca. Przykładem dla nas jest tutaj sam Zbawiciel. Znamienna jest scena znalezienia 12-letniego Jezusa w świątyni przez Matkę Bożą. Kiedy się zdziwiła, że zrobił Jej i św. Józefowi taką przykrość, odpowiedź była bardzo prosta: Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? (Łk 2,49). Można to rozumieć bardzo szeroko, do świątyni włącznie.
Chrystus Pan potem jako nasz Mistrz wciąż pokazuje nam inną postawę modlitwy, niż ta nasza obowiązkowa. Chrystus Pan nigdzie nie mówi o rygorystycznym obowiązku, lecz ukazuje nam ją jako potrzebę serca i nie jest to konieczność wynikająca dlatego, że jest taki a taki paragraf prawa. Jest to warunek, bez którego my nie jesteśmy sobą. Dlatego mówię, że musimy trochę zmienić nasz dziecinny sposób zapatrywania na modlitwę, jako na sprawę tylko obowiązku i ciągle przerabiać swą modlitwę na wyraz naszej głębokiej potrzeby serca, potrzeby wierzącego serca.
Modlitwa jest zarazem swoistym termometrem naszego życia wewnętrznego. Dobre w nim okresy zaznaczają się dobrą modlitwą, łatwą i krzepiącą duchowo. Odwrotnie, jeżeli przypominamy w naszym życiu okresy chmurne i chłodniejsze, to prawie zawsze stwierdzamy, że były w nich niedociągnięcia w zakresie modlitwy. To jest właśnie wielka prawda życia. Na rekolekcjach jest więc okazja, by dowartościować w życiu modlitwę od tej właśnie strony najgłębszej.
Mamy wielkie zadanie w Kościele. Mianowicie, do nas mających zarówno obowiązek chóru, jakąś modlitwę liturgiczną jak i nakazane modlitwy indywidualne, do nas należy w Mistycznym Ciele Chrystusa bardzo ważna rola. Laikat nam jak gdyby powierza część swojej modlitwy. Ludzie świeccy dzisiaj coraz gorzej się modlą, przynajmniej w wielkich miastach mniej na to mają czasu, odpowiednio do tego chyba wzrasta obowiązek równoważenia tego braku przez nas, uprzywilejowane dzieci Boże. My jesteśmy w Mistycznym Ciele wargami, które chwalą Pana. Przede wszystkim, gdy chodzi o opus Dei, o liturgię. O niej osobno pomówimy.
Ale my musimy pamiętać o tej wielkiej odpowiedzialności za modlitwę w ogóle. Laikat to nam przypomina. Jakże często Siostry, czy to w kontaktach osobistych, czy też w listach, jakie otrzymują, słyszą ciągle tę prośbę: „polecam się modlitwom, proszę pamiętać o mnie”. Laikat ma rację, i może tego żądać, bo jest jakiś taki podział funkcji. My mamy tak zorganizowane życie, że mamy więcej czasu na tzw. aktualną modlitwę i musimy się z tego obowiązku sumiennie wywiązywać.
Musimy uprzytomnić sobie na nowo, że jesteśmy zobowiązani do nieustannej modlitwy. Nasze jednak pojęcie o niej musi być bogatsze niżeli zostało w głowie u Basi: rączki złożone, kolana zgięte i paciorek odmawiany z pamięci gotowy. To jest wąski wykrawek modlitwy, bardzo cenny, bardzo potrzebny. Tu właśnie kolana są zgięte, ręce złożone i mówi się słowa gotowe. Ale to jeszcze nie jest wszystko, bo całe nasze życie powinno być utkane z modlitwy. Jak to jest możliwe?
Święty Tomasz z Akwinu, jak zawsze, rozróżnia rzecz precyzyjnie. Powie nam tak: wola modlitwy musi być w nas nieustanna, a wykonanie tej woli naszej w tej intencji, zależne od obowiązku miłości. Wspaniałe powiedzenie! Jeśli mój obowiązek miłości bliźniego każe mi się nim zająć, to ja się zajmę czynem miłości, ale jeśli się skończył mój obowiązek wobec bliźniego, to powraca automatycznie moja postawa modlitwy — więzi z Bogiem żywym. Tu chodzi o intencję i o jej zaktualizowanie. Musimy być ciągle na warcie modlitewnej, z tym że jesteśmy zwalniani od niej do zadań czynnych, podyktowanych tą samą intencją służenia Bogu. W ten sposób właśnie odbywa się ta, tak zwana modlitwa skupienia.
Drugi rodzaj modlitwy, to tzw. modlitwa rozprzestrzeniona na cały dzień. Francuzi mają trafne określenie: sprawić, by całe życie się modliło („faire prier notre vie”). A tymczasem grozi nam szufladkowość. Od godziny 6.30 do 7.00 — medytacja. Oto pierwsza szufladka. Siostra nawrzucała do niej wszystkiego, co trzeba. 7.00 — godzina wybiła, zatrzaśnięta szufladka, a otwiera się nowa: Msza Święta. Trwa ileś tam minut — szufladka zatrzaśnięta, potem jest inna, praca, takie czy inne zajęcie. Każda szufladka się zamyka i otwiera następna. Stąd bardzo często życie nasze jest poszufladkowane. Nie spowija go, nie przenika jedna nieustanna modlitwa. Na rekolekcjach mamy dużo czasu, sporo się modlimy. Wynieśmy coś z tego nastawienia do codziennego życia. Powiedzmy sobie: poprzebijamy wszystkie ściany szufladek, jakiś jeden drucik przez wszystkie przepuścimy. Szufladki jako wyraz obowiązku są dobre, ale jeśli powodują izolację, są złe. Musimy się trzymać porządku, bo inaczej wszystko się rozpłynie. Ale porządek to nie schemat bezduszny, to nie skostnienie. Wszystko to musi pulsować prawdziwym stosunkiem do Boga żywego. We wszystkim ma trwać nieustanny dialog miłości.
Romano Guardini doskonale kiedyś charakteryzował co to jest modlitwa. Zdefiniował On modlitwę jako: „das Mit—Gott—sein” („być z Bogiem”). Na modlitwie chodzi po prostu o przebywanie z Bogiem. W świetle tej definicji trafnej psychologicznie widać, że to nie musi być stale Basiny dziecinny paciorek. To czasem może być przeklęczenie jakiegoś czasu w zupełnym milczeniu, bez ruchu, byleby modliło się serce, byleby wola była przy Panu. Umysł może być tak zmęczony, tak skołatany, że niczego nie może z siebie wydobyć. Ale taki stan nie zwalnia nas od modlitwy. Wtedy należy tkwić wobec Boga żywego, ukrytego w tabernakulum. Bogu to się podoba, bo jest w tym trwaniu jakaś wielka prawda. I kto wie, czy w takich chwilach nie otrzymujemy znacznie więcej niż wówczas, gdy nam się dusza rozpływa w różnych słodyczach duchowych, które mogą nie pochodzić z łaski.
W Ojcze nasz nauczył nas Pan Jezus, jaka jest hierarchia próśb. Nie człowiek, lecz Bóg ułożył tę modlitwę i dlatego ona się zaczyna od Imienia Bożego. A chleb powszedni jest w niej dalej, a zło i szatan — na samym końcu. Trzeba pamiętać o tej hierarchii, bardzo ceniąc sobie modlitwę adoracyjną, która nas czyni towarzyszami i jakby rywalami aniołów. Powinniśmy dowartościować modlitwę dziękczynną i nie być podobnymi do większości laikatu, który umie błagać, ale nie umie potem dziękować za to, co otrzymał. Modlitwa dziękczynna jest jednym ze sposobów na to, by rozpogodzić sobie smutną twarz. Przeważnie nasze smutki biorą się stąd, że wpatrujemy się wyłącznie w nasze osobiste niepowodzenie. Może ono było niekiedy nawet bardzo duże, tak że jesteśmy skłonni zapomnieć, iż obok tego naszego osobistego bólu mamy przecież tyle Bożych darów. Gdybyśmy sobie je uświadomili, prawdopodobnie grymas niezadowolenia, smutek i melancholia ulotniłyby się z naszych twarzy.
Do modlitwy błagalnej jesteśmy najbardziej zaprawieni. Ale zapytajmy siebie szczerze na rekolekcjach: czy my wierzymy w skuteczność naszych modlitw? Czasem doświadczenie dyktuje nam sąd: „proszę i proszę, a nie otrzymuję”. Wobec tego wniosek jaki? „Nie będę się modlić”. Jeden z najgorszych wniosków, jaki można wyprowadzić. A można się spotkać z takim zniechęceniem do modlitwy nawet u osób zakonnych... Wtedy zaczyna się dziać już bardzo źle. Bo wtedy Pan może wstrzymać całkowicie dopływ nowych pomocy.
Żeby dowartościować modlitwę błagalną przeczytajmy z Ewangelii Łukaszowej tylko przez tego Ewangelistę zachowane dwie prześliczne perełki, dwie przypowieści Zbawiciela o skuteczności modlitwy.
Są to palestyńskie obrazki rodzajowe, zawierające dwie niezwykle mocne nauki. Chociaż nie są zapisane razem, te dwie przypowieści są bliźniacze, bo zbudowane na tej samej zasadzie i o tym samym wniosku.
Ktoś z was mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i będzie go prosił: Przyjacielu, użycz mi trzech chlebów, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać ci. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał mu dlatego, że jest jego przyjacielem, to przecież z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. Mówię wam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a otworzą wam. Bo każdy, kto prosi, otrzymuje; i kto szuka, znajduje; i temu, co puka, otworzą. Jeśli którego z was ojców syn prosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub ktoś poprosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dobre dary dawać swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba, da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,5—13).
W tej przypowieści jest także ziarno i humoru. W Palestynie ówczesnej były bardzo skromne sposoby przyjmowania gości. Trzy chleby zupełnie wystarczyły. Ów przyjaciel, do którego przyszedł zabłąkany wędrowiec, jego przyjaciel, był w sytuacji bez wyjścia. Nie miał na kolację właśnie tych trzech chlebów, bo zjadł wszystko, co na ten dzień było przeznaczone. Palestyńczycy nie robią zapasów chleba i to do dziś dnia. Każda mieszkanka Palestyny na każdy dzień piekła chleb. Mało u kogo, tylko w liczniejszych rodzinach, mogły pozostać nie zjedzone bochenki. Musiał więc gospodarz z przypowieści, zaskoczony przybyciem gościa, iść do sąsiada. Godzina późna w nocy. Wszyscy leżą pokotem, nie na łóżku, tylko na matach, na podłodze, jeden obok drugiego. Nasz przyjaciel łomoce głośno do zewnętrznych drzwi w ogrodzeniu. Od tego kołatania na pewno wszystkie dzieci się obudziły. Rozmowa odbywa się przy pomocy krzyczenia przez drzwi: „Pożycz mi trzy chleby”. „Nie mogę wstać, bo dzieci leżą”. Naprawdę tylko dlatego nie wstaje, że mu się nie chce. Dzieci są już zbudzone całą rozmową. Chrystus Pan naumyślnie rysuje to tak wyraźnie, żeby pokazać marnego przyjaciela, który dopiero zmuszony natręctwem wreszcie wstaje i resztę swojej nie zjedzonej kolacji oddaje tamtemu.
Mamy pouczenie zbudowane na zasadzie kontrastu. Zbawiciel niejako mówi: Patrzcie, tak jest między ludźmi przeciętnymi, o pospolitych wadach, prośba natrętna przyjaciela wreszcie osiąga swój cel. A Bóg miałby się inaczej zachować? Dalej Chrystus Pan po przypowieści stwierdza, że przecież każdy ojciec dla swojego dziecka ma jakieś dobre dary do dania. A Ojciec, który jest w niebie, miałby odmówić nam Tego, który jest darem zasadniczym — Ducha Świętego. Niepodobieństwo!
A oto druga przypowieść, równie realistyczna, jak tamta:
W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: „Obroń mnie przed moim przeciwnikiem”. Przez pewien czas nie chciał, lecz potem rzekł do siebie: «Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie». I Pan dodał: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,2—8).
Melancholijna jest ta końcowa refleksja. Okazuje się, że to nasze niedowiarstwo zatrzymuje skuteczność naszych modlitw. Ukazuje Chrystus Pan w tej przypowieści kontrastowy przykład. Człowiek, wyraźnie zły, nie liczący się ani z Bogiem ani z ludźmi, na usilną prośbę nieszczęśliwej istoty przecież załatwia jej sprawę. Ludzie — woła Chrystus Pan — jakie wy macie pojęcie o dobrym Bogu, o swoim Ojcu, jeżeli przypuszczacie, że będzie zwlekać w waszej sprawie?
A co to znaczy, że czasem długo czekamy na realizację naszych modlitw? Św. Augustyn ma na to bardzo trafną odpowiedź: dlatego, że źli, źle, o złe rzeczy prosimy. Poprawmy w życiu te trzy przyczyny, a nasza modlitwa będzie wysłuchana. Gdy z oczyszczonego serca płynie modlitwa gorliwa, nie z ziewaniem, to jest ona na pewno skuteczniejsza. Ważny wreszcie jest jej przedmiot, w jakiej sprawie zanosimy prośbę. Wprawdzie nikomu z nas się nie zdarza, jak tym przysłowiowym włoskim bandytom, modlić się do św. Antoniego o powodzenie w kradzieży, ale ten niedobry przedmiot trzeba względnie rozumieć. Często w naszych prośbach, zwłaszcza w tych najbardziej osobistych, przywiązujemy się do jakiegoś jedynego rozwiązania sprawy, które nam się wydaje na pewno konieczne, bo innego być nie może. Tymczasem Bóg w swoim planie widzi mnóstwo innych rozwiązań. Można zawsze powiedzieć, że jeżeli jakiś konkret przez nas nie został wymodlony, to na pewno dostaliśmy w to miejsce coś, czego na razie nie znamy, a co jest na pewno bardziej wartościowe w perspektywie wieczności.
Niejeden z nas może w swoim życiu zauważył, że pewne łaski niewątpliwie bardzo potrzebne, nie zostały dane przed pewnym czasem. Po latach widzimy, jak to dobrze, że nie dostaliśmy ich przedtem, bo kto wie, czy z nich w tamtym czasie umielibyśmy zrobić właściwy użytek. Bóg pilnuje, aby był „owoc czasu swego”.
Muszą nas rekolekcje zmobilizować do lepszej modlitwy, możliwie nieustannej. Jakie są tego warunki, to trzeba sobie na rekolekcjach dobrze przypomnieć.
Dobra modlitwa wymaga pewnej samotności ducha, która jest koniecznym warunkiem skupienia. Człowiek rozproszony, zaaferowany, pogrążony w szczegółach gorzej się modli. Musimy się nauczyć jakiegoś elastycznego odrywania od wszystkich trosk, a może raczej tak powiedzmy — topienia wszystkich naszych trosk w Bożym Oceanie. W naszej modlitwie musi się znaleźć miejsce na wszystkie nasze troski i zmartwienia. Ale tych zmartwień nie przeżywajmy na nasz sposób. Spokojnie odkrywajmy je przed Bogiem.
Druga przeszkoda to wada, na którą często chorują nasze klasztory — to brak milczenia. Powiedzmy sobie szczerze, ile to po naszych domach zakonnych jest rozmów nieraz złych, które mogą dać tylko złe rezultaty. Pomyślmy nad tym, że reguły na ogół wymagają, aby milczenie wielkie nocne po komplecie było wiernie zachowane aż do modlitwy porannej następnego dnia. To święty Boży czas. A tymczasem jak z nim jest po naszych klasztorach? Może to nam się wydawało jednym maleńkim przepisem porządkowym. Dyscyplina i nic więcej. Modlitwa może się rodzić tylko z bardzo głębokiej ciszy, głębokiej samotności. A do tego celu milczenie nocne jest koniecznym, walnym środkiem.
Często się tłumaczymy potrzebą wypowiedzenia się. Dlaczego się nie wypowiadamy przed Tym, który każdej myśli wysłucha? Dlaczego szukamy wypowiedzi przed równym sobie, który na ogół nic nie poradzi? Niechże uczciwie zachowane milczenia będzie wielkim środkiem wzmożenia naszej modlitwy. Modlitwa nasza nie jest sprawą li tylko naszą. Przede wszystkim sprawą Ducha Świętego. Duch Święty, można by powiedzieć, jest bardziej zainteresowany naszą modlitwą niż my sami. Trzeba Go bardzo o to prosić. Przypatrzmy się Bożej Rodzicielce w Ewangeliach. U Niej słów tak bardzo niewiele, a refleksyjnego myślenia w milczeniu, tak bardzo dużo. Każda oblubienica Chrystusa musi mieć coś z tej Maryjnej postawy. Wtedy i w niej Słowo Boże będzie wszystkim.
W Dziejach Apostolskich pierwotny Kościół rodzi się w momencie, gdy cała ta młoda wspólnota pod przewodnictwem Bożej Matki była zgromadzona w Wieczerniku w jednomyślności, skupieniu i modlitwie. Stamtąd wszyscy bierzemy początek. Jeżeli chcemy cudu nowej Pięćdziesiątnicy, jeżeli w Kościele drugiej połowy XX wieku mamy spełnić misję, której się wszyscy spodziewają, musimy być ludźmi skupionej wieczernikowej modlitwy. Musimy w ten sposób „starać się najpierw o Królestwo Boga i sprawiedliwość Jego” — z nadzieją, że „wszystko inne będzie nam dodane” (por. Mt 6,33).
Augustyn Jankowski OSB, Ciasna brama i wąska droga (część 2) Nauki rekolekcyjne dla sióstr Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg