Czym jest acedia, jeden z najbardziej podstępnych logismoi opisywanych przez Ewagriusza? Jest ona jak „demon południa”, który odbiera siły duchowe
To, co dziś określamy mianem grzechów głównych, w tradycji Ojców Pustyni zwane było logismoi . Uważali je za błędne wzorce myślenia, umysłowe złudzenia stojące u podstaw grzechów.
Złożoność tego logismos sprawia, że nie mamy polskiego słowa na jego określenie. Niezależnie od kontekstu językowego termin „acedia” zdaje się być najbardziej tajemniczym, a przez to najbardziej inspirującym dla rozmaitych badaczy i autorów; jest chyba najbardziej analizowanym i najczęściej opisywanym z Ewagriuszowych logismoi. Święty Grzegorz Wielki sprowadza go do lenistwa, co jednak nie wyczerpuje specyfiki tej złej myśli. W pewnym sensie acedia jest jakimś bardziej rozległym, bardziej przenikliwym smutkiem, nie tylko drżącym nasze wnętrze, ale i paraliżującym aktywność. Z tego też powodu Ewagriusz określa acedię mianem „osłabienia duszy”, czego przejawy — i daleko idące konsekwencje — opisuje z tak wielką sugestywnością. Może właśnie te opisy, niekiedy ocierające się o groteskę czy surrealizm, czynią z acedii temat tak spektakularny. Oto dwa klasyczne przykłady:
Demon acedii, nazywany także demonem południa, jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce zdaje się poruszać zbyt wolno lub wręcz nie poruszać wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Następnie przymusza mnicha, aby ciągle wyglądał przez okno i wybiegał z celi, by wpatrywać się w słońce, jak daleko jeszcze do godziny dziewiątej; albo by rozglądać się tu i ówdzie, czy któryś z braci nie [nadchodzi]. Wzbiera w nim wreszcie nienawiść do miejsca [w którym mieszka], do takiego życia i do ręcznej pracy. I [podsuwa myśl], że zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył.
Jakże wiele postaw z naszej codzienności możemy odnaleźć w tym opisie, zupełnie jakby osad acedii pokrywał nasze zwyczajne życie! Wszak znudzenie, ciekawość, niezadowolenie i narzekanie zdają się już jego niemal stałymi elementami. A nasze samopoczucie wiąże się organicznie z fizjologią:
Wzrok uległego acedii tkwi ciągle w oknie, a jego umysł wyobraża sobie odwiedzających. Zaskrzypiały drzwi — ów wyskoczył, usłyszał głos — wychylił się przez okno i nie odejdzie stąd, aż siedząc, zdrętwieje. Opanowany przez acedię przy czytaniu wciąż ziewa i łatwo wpada w senność. Pociera oczy i przeciąga się, to znów odwracając oczy od księgi, spogląda na ścianę, znowu obraca się i czyta nieco, i kartkując — bada dokładnie końcówki wypowiedzi. Liczy kartki i ustala liczbę rozdziałów, gani pismo i zdobienie. Wreszcie zamyka księgę, kładzie pod głowę i wpada w sen niezbyt głęboki, ponieważ głód w końcu budzi jego duszę i ulega ona swoim własnym troskom.
Bardzo realistyczny to opis, niczym narracja współczesnego filmu psychologicznego. W ciągu wieków niewiele zmieniło się w ludzkiej naturze. Niewykluczone, że słowa te Ewagriusz pisał z doświadczenia — własnego albo i cudzego. Przekazane tu obrazy nie przestają jednak i dzisiaj apelować do wyobraźni a jej rola w identyfikowaniu, przeżywaniu i zwalczaniu acedii jest nie do przecenienia. Rzec można, że demon ten zakaża wyobraźnię. Wgryzając się w nią, wypacza kierunek jej pracy, jednocześnie intensyfikując jej natężenie. W ten sposób acedia przypuszcza na nas atak przez bramę wyobraźni. W pewnym sensie ta ostatnia staje się przestrzenią działania tego logismos. Nic więc dziwnego, że wielu opisanych powyżej sytuacjach możemy odnaleźć czy to siebie samych, czy to osoby, które znamy. Od takiego rozpoznania do uogólnień nie jest daleko — chcemy dobrze zidentyfikować zjawisko, by wiedzieć, co z nim uczynić.
Obserwacje Ewagriusza pozostają więc aktualne i w tym tkwi jego wielkość. W pewnym sensie z acedią można utożsamić wiele postaw często spotykanych w naszych czasach: depresję, poczucie braku chęci, sensu, motywacji, znużenie, zniechęcenie, bezsilność, frustrację, wypalenie. To, co acedia powoduje, wykracza poza rozpacz i związane z nią działania. Wręcz się żywi negatywnymi emocjami i je pochłania, w ten sposób osłabiając naszą siłę witalną: „Acedia jest osłabieniem duszy, a osłabienie nie ma w sobie nic zgodnego z naturą”. Uderza ona w najbardziej podstawową tkankę naszej żywotności, bo odbiera chęć do życia, entuzjazm, motywację. Jakby chciała pokazać głęboki absurd namiastkowych wyborów podsuwanych przez poprzednie namiętności. Wszystko, co dotychczas pomagało, przestaje smakować i mieć sens. Jakby rozmontowywało się nasze dotychczasowe życie. I tym razem możemy mówić o konsekwencjach poprzednich grzechów, bo tylko niewielkie przyzwolenie na nie, nawet nieudolna walka z nimi powoduje poluzowanie trybów dyscypliny egzystencjalnej i duchowej. Rozsypuje się iluzoryczna konstrukcja, którą wznosiliśmy po omacku i często zbyt intuicyjnie. Ostatecznie wychodzi na jaw cała nasza nędza. Zostajemy z niczym, jak to dosadnie i gorzko napisane jest w pewnym miejscu Ewangelii: Kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma (Łk 8,18). Acedia falsyfikuje wszystko, co nam się wydawało wartością i podstawą sensu. Sypią się wszelkie podpórki. To jest jeden ze sposobów, w jakim oddziałuje na wyobraźnię, mianowicie podważa owoce jej działania, zabiera jej konstruktywną moc, oślepia. A ponieważ wyobraźnia nie może się zatrzymać, zainfekowana acedią wkracza na bezdroża i tam zaczyna błądzić.
I tutaj, w tym najbardziej krytycznym momencie skrywa się punkt zwrotny. Paradoksalnie właśnie w tej jej nieokreśloności czy raczej malowniczym bogactwie towarzyszących jej symptomów, swoistej „gęstości” acedii tkwi jej „potencjał” i możliwość przedarcia się przez nią, by być jeszcze bliżej Pana Jezusa. Dokonane przez nią wypalenie wyobraźni może być wyzwoleniem. Jak? Odpowiedź może mieć tylko charakter teologiczny: ocalenie przychodzi przez pokorne przyjęcie ataków acedii na podobieństwo Pana Jezusa i Jego egzystencjalnego ogołocenia. Takim sposobem acedia może stać się bramą cierpliwości, drogą krzyża.
Zalecane przez Ewagriusza antidotum na tego demona to wytrwałość, a więc cnota trudna, zbierająca razem w intensywnej kwintesencji cierpliwość i oddanie, pokorę i zaufanie, wiarę i nadzieję. Jest w niej wiele wysiłku heroicznego, konieczność zmagania się z materią myśli, odczuć, ciała — jest to stan ciągłego napięcia, nieustannej walki, nieraz ledwie odczuwalnej, ale zawsze angażującej. Wskazówki, które Ewagriusz daje w celu zwalczania acedii, idą właśnie po tej linii. Tutaj termin „walka” jest jak najbardziej na miejscu i nie chodzi jedynie o konfrontację czy opór, ale zarówno strategię, jak i taktykę. We wskazaniach dotyczących acedii Ewagriusz jest zadziwiająco precyzyjny i konkretny:
Nie należy opuszczać celi w godzinie pokus, wymyślając rzekomo rozsądne do tego powody, ale trzeba siedzieć wewnątrz, trwać cierpliwie, przyjmować odważnie wszystkich napastników, a szczególnie demona acedii. (...) Ucieczka bowiem przed tymi zmaganiami czy unikanie walki uczą duszę nieudolności, tchórzostwa i dezercji.
W przypadku acedii taka strategia jest ważna z racji na swoistą subtelność, by nie rzec spryt tej złej myśli. Wniknąwszy do serca mnicha, nie ustaje w drążeniu go, wciąż szukając nowych sposobów na zdobycie terenu. Tak powstają pozorne akcje, które pod płaszczykiem jakiegoś dobra w rzeczywistości służą jedynie pogłębieniu negatywnego stanu. Są one możliwe, gdyż wyobraźnia jest na manowcach. I tego typu zabiegi dostrzega Ewagriusz: „Mnich opanowany przez acedię jest skory do posługi, lecz korzyść własną uważa za przykazanie”. Wydaje się, iż rozsypujące się iluzje próbują organizować się na nowo, w mniejszym zakresie, ale i nieustępliwie. Nie chcą dać za wygraną. Jest to oczywiście świetne paliwo dla wzrostu acedii. Zdaje tylko czekać na takie błędy. Wyobraźnia pozbawiona kierunku pracuje na jałowych obrotach, pożerając samą siebie.
Jak nigdzie indziej potrzeba tu czujności i strategicznym narzędziem do jej osiągniecia jest wytrwałość. Wszak warunki są trudne i czujność potrzebuje niemal mechanicznego wsparcia. Wytrwałość sprowadza się do zachowania pozytywnego, stabilnego stanu, który jest nam dany. Nie szuka nadzwyczajności, bo wierzy, że te środki, które mamy wystarczą. Nie chodzi tu więc o aktywność, ale o swoiste powstrzymanie się od niej, bo gdy jest jej zbyt wiele, nie pomaga. Chodziłoby tu o rodzaj wycofania się, aby dać czas i przestrzeń na działanie łaski, czyli, w efekcie, na odejście złego ducha i jego pokus. Na tym polega strategia przeciw acedii: na przeczekaniu, na niereagowaniu na nią, a raczej na skupieniu uwagi na wszystkim innym, czego ona nie dotknęła. Wytrwałość jest próbą ocalenia kierunku wyobraźni, nawet za wielką cenę. W ten sposób będzie ona mogła pracować na naszą korzyć.
Fragment książki „Osiem spojrzeń na Pana Jezusa”
Bernard Sawicki OSB — absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.