Modlitwa osobista - fragmenty
ISBN: 978-83-7505-282-4
wyd.: WAM 2009
Kiedy to pierwszy raz wplotłeś swe ścieżki w życie moje, o Ukochany? Kiedy raz pierwszy urzekłeś mnie Twojej miłości mocnymi barwami? Kiedy misterium Twojej dobroci tak poruszyło mnie, że już nie umiałem zaprzeczyć Twej łasce? Nie wiem, kiedy dokładnie to było. Może ta chwila nigdy nie nastała. Raczej — zdaje mi się — niezliczone razy, na niezliczone sposoby, wątek po wątku wchodzisz w moją codzienność, a Twoja Obecność bezszelestnie przenika każdą mą chwilę. Twój szept i westchnienie, Twój głos jak powiew — w głębi mego serca — przekonuje, by wpaść w Twoje objęcia. Proszę Cię, o Ukochany, nigdy nie przestań podnosić mnie. Dzień po dniu mnie pociągaj do sanktuarium Twej nieprzemijającej miłości. Joyce Rupp
Modlitwa przywiązuje duszę do Boga.
Juliana z Norwich
W każdym świadomym spotkaniu ze Świętym wchodzimy na wewnętrzną ścieżkę, na której spotykają się serca Boga i nasze. Wśród licznych lektur najlepszy opis tej duchowej praktyki odnalazłam w książce Kennetha Leecha True Prayer: „Modlić się to wchodzić w bliską, osobistą więź z Bogiem i pozwalać, by ona miała wpływ na moje życie”.
Ustanowienie i rozwijanie bliskiej więzi osobistej to sedno wszelkiej modlitwy chrześcijańskiej. Więź ta powstaje z kimś, a tym Kimś jest sam Bóg — nasze źródło życia — który stale zaprasza każdego z nas do zjednoczenia się z Nim w miłości. Proces modlitwy rozwija się w sposób przypominający to, jak Jezus zapraszał swoich uczniów do podążania za Nim ku głębszej przyjaźni, ku bliskości, która nie rodzi się w jednej chwili. Modlitwa to rodzaj osobowej wspólnoty rozwijającej się krok po kroku, w miarę jak jesteśmy pociągani do coraz większej jedności w miłości.
Może upłynąć wiele lat, nim rzeczywiście uwierzymy, że nasza więź ze Świętym jest trwała i prawdziwa. Z jednej strony nawet gdy w to wierzymy, pochmurne okresy kwestionowania wartości i skuteczności naszej więzi z Bogiem wcale nie należą do rzadkości. Z drugiej strony życie modlitewne przynosi nam czasem głębokie pocieszenie i przekonanie, że związek ten jest mocny i trwały. W takich okresach pojawiają się chwile łaski, kiedy doświadczamy w pełni głębi naszego zjednoczenia z Bogiem.
Modlitwa nie polega tylko na wchodzeniu w bliską więź z Bogiem, polega również na zmienianiu się. Zdrowa modlitwa umacnia naszą relację ze Stwórcą, ale też przemienia nas. Każde spotkanie z Bogiem daje okazję do duchowego wzrostu. Modlitwa wywiera wpływ na nasze życie, ponieważ przynagla nas i przekonuje, by w postawach i w czynach rozwijać cnoty na podobieństwo Chrystusa. Dzięki modlitwie stajemy się ludźmi bardziej kochającymi, łaskawymi, wyrozumiałymi i sprawiedliwymi. Kiedy tak się dzieje, zmieniamy się w pozytywny sposób, podobnie jak świat, w którym żyjemy.
Jak we wszystkich prawdziwych przyjaźniach, serca uczniów pałały, kiedy byli z Jezusem. Chcieli poznać Go lepiej i szukali sposobów, by to pragnienie zrealizować. Ewangelia wg św. Jana opisuje sytuację, kiedy uczniowie zapytali Jezusa, gdzie mieszka. Pośrednio prosili: „Powiedz nam więcej o tym, kim jesteś”. Jezus zaproponował, żeby spędzili z Nim więcej czasu: Chodźcie, a zobaczycie (J 1, 35-42). Gdy rozpoczynamy modlitwę, na swój własny sposób mówimy, jak uczniowie: „Powiedz nam, Kim jesteś. I kim my jesteśmy w odniesieniu do Ciebie”.
Kiedy postanawiamy się modlić, przyjmujemy zaproszenie, by przyjść i zobaczyć, Kim jest ten Bóg dobroci, oraz przyjść i zobaczyć, kim my jesteśmy jako osoby przez Niego ukochane. Modlitwa to ważny sposób podsycania i rozwijania tej więzi. Jeśli chcemy dobrze się modlić, powinniśmy poświęcać czas na to, by przebywać z Bogiem na modlitwie, zaznajamiać się z głębią Miłości ukrytą w naszym wnętrzu. W miarę jak coraz bardziej angażujemy się w utrzymywanie tej relacji i jej rozkwit, nie tylko lepiej poznajemy Boga, ale także lepiej poznajemy samych siebie.
Trudno jest powierzyć komukolwiek swoje wady. W modlitwie ryzykujemy, że zostanie ujawnione i poznane całe nasze ja. Jednak, gdy się modlimy, wzrasta nasza zdolność, by być w pełni sobą przed Bogiem. Nie dzieje się to automatycznie. Wzrastanie w ufności wymaga świadomych wyborów, by spędzać czas z Drugim, pokornie otwierając się i wierząc, iż zostaniemy przyjęci z miłosierną dobrocią. Ta bliska więź nie rozwinie się bez czasu poświęconego na oddawanie siebie Bogu w miłości.
Wszystkie fałszywe usprawiedliwienia, by się nie modlić, okazują się nieistotne, gdy pojmiemy bezcenną wartość naszego zjednoczenia z Bogiem. Jeśli mamy czas, by robić zakupy, to mamy też czas, żeby się modlić. Jeżeli mamy dość minut na przeczytanie gazety czy rozwiązanie krzyżówki, to posiadamy dość minut, aby się modlić. Jeśli w swoim rozkładzie zajęć znajdujemy miejsce na oglądanie telewizji albo surfowanie po internecie, to mamy także miejsce na modlitwę. Racjonalizowanie i wszystkie wymówki o niemożności modlitwy znikają, gdy tylko pozwolimy Bogu, by przejął nasze serce.
Dawno temu, podczas nowicjatu we wspólnocie zakonnej, po raz pierwszy doświadczyłam, jak to jest „zakochać się w Bogu”, pragnąć zjednoczenia z niewiarygodną, wspaniałą Tajemnicą. Motywem, wokół którego skupiałam się przez rok nowicjatu, było zwracanie czujnej uwagi na życie wewnętrzne, pozwalanie, aby cisza i osamotnienie stanowiły podstawową część doświadczenia tego czasu. Aż do tamtej pory w mojej duchowej podróży modliłam się regularnie, lecz uważałam tę czynność za spotkanie w głównej mierze jednostronne. Sądziłam, że wszystko zależy od moich wysiłków, by zdobyć uwagę Boga. Myślałam, iż do mnie należy nakłonienie Boga, by się zbliżył. Nie wiedziałam wówczas, że Bóg sam pragnie zyskać pełniejszy dostęp do mojego życia.
Wraz z upływem dni i miesięcy nie tylko pojęłam, lecz także poczułam, że moje pragnienie nie jest jednostronne. W końcu dotarło do mnie, iż Bóg mnie poszukuje, a właściwie już odszukał mnie i przekonał, abym weszła w osobistą, bliską więź z Nim opartą na miłości. Po raz pierwszy naprawdę uwierzyłam, że tak jest. Świadomość Bożej bliskości przyniosła mi niezwykłe pocieszenie i otuchę. Wzrastające poczucie wzajemności w miłości napełniło mnie spokojną radością.
To przebudzenie pozwoliło mi wreszcie zrozumieć starodawne słowa psalmisty: Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję (...) wszystkie moje drogi są Ci znane (Ps 139, 1-3). W miarę jak rozwija się modlitwa, zaznajamiamy się z Bogiem i pozwalamy Mu, by zbliżył się do nas. Gdy następuje ta chwila, mamy powód do ogromnej wdzięczności, ponieważ nasza więź opiera się na pewnym fundamencie zaufania i akceptacji.
Moje „zakochanie się” w Bogu nie było sentymentalnym uczuciem. To, co działo się w moim sercu, lepiej oddaje określenie „wzrost ku oddaniu się i przywiązaniu”. Emocjonalny ton mojej modlitwy zawierał silne pragnienie, wyrażone w Psalmie 63. Psalmista porównuje w nim życie bez zjednoczenia z Bogiem do suchej, spękanej ziemi, która pragnie wilgoci potrzebnej do przetrwania: Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody (Ps 63, 2).
Niemiecka mistyczka Mechtylda z Magdeburga opisała tęsknotę za zjednoczeniem z Bogiem jako magnetyczne przyciąganie do tego, co Boskie. Chociaż wewnętrzne poruszenie jest dynamiczne i potężne, może je cechować wytrwałość, a nie niepohamowana namiętność. Na owo pragnienie Boga wskazuje czasem niedający się nazwać niepokój albo ciągłe poszukiwanie.
opr. aw/aw