Nieśmiertelny diament

Droga do prawdziwego "ja" prowadzi przez radykalną transformację przypominającą Zmartwychwstanie Jezusa. To przeżycie śmierci rozumianej jako utrata kontroli nad wszystkim oraz odarcie z wszelkich kostiumów, w jakie się w życiu ubraliśmy.

Nieśmiertelny diament
Richard Rohr

NIEŚMIERTELNY DIAMENT

W poszukiwaniu prawdziwego ja

ISBN: 978-83-7767-848-0
wyd.: Wydawnictwo WAM 2013

Wybrane fragmenty
Przedmowa
Doświadczenie oparte na praktyce
Co to jest prawdziwe „ja”?

PRZEDMOWA

Skoro [...] sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan.
PAWEŁ I BARNABA,
DZIEJE APOSTOLSKIE 13, 46

Piszę tę książkę z myślą o czytelnikach świeckich, poszukujących i  myślących, wierzących i  niewierzących, z  myślą o  ogromnej grupie osób rozczarowanych, które pragną wyzwolić się z  więzów religii. Co ciekawe, często są oni bardziej gotowi dostrzec tajemnicę i  oddać jej cześć niż wiele osób religijnych. Nie sposób już dłużej czekać i stwarzać poczucia iluzorycznego komfortu rzeszom chrześcijan niezmiennie „pogłębiających swą osobistą relację” z  Jezusem, który w  swym amerykańskim wydaniu prezentuje się dość mizernie, niepokojąco przypominając swoich czcicieli. Wolę się raczej zwrócić do kogoś, kto jak Jane Fonda mógłby o sobie powiedzieć: „Czuję, że ktoś ze mną jest, gdzieś głęboko we mnie wibruje uwielbienie, które trudno wyrazić słowami”. W tej książce spróbujemy określić i wyrazić, czym te wibracje są.

Ponieważ owego „wibrującego w  nich uwielbienia” zbyt wiele osób religijnych nie traktuje wystarczająco poważnie, trudno im dostrzec, że coś domaga się w nich zaufania, a wielu rzeczom trzeba pozwolić obumrzeć — nie dlatego, że są złe; być może po prostu nie zawiodą nas tam, dokąd chcemy dojść. Rozwój duchowy polega raczej na oduczaniu się niż na uczeniu. A kiedy już pozbędziemy się śmieci i brudu, okaże się, że w zasięgu ręki jest to, co wibruje uwielbieniem!

Wielu chrześcijan zdaje się sądzić, że Bóg — z jakichś niepojętych powodów — zamiast teraźniejszości czy przyszłości swego stworzenia kocha naszą przeszłość (mają tu zazwyczaj na myśli nieodległą przeszłość własnej grupy). Jak to mądrze ujął wiele lat temu Jaroslav Pelikan, „tradycja to żywa wiara umarłych. Tradycjonalizm to martwa wiara żywych; dodajmy, że właśnie tradycjonalizm przysparza tradycji złej sławy”6. Stać nas na coś lepszego niż zastępowanie żywego doświadczenia Boga tradycjonalizmem.

Nasza skłonność do utożsamiania Boga z  przeszłością nie służy ani teraźniejszości, ani przyszłości. Stare błędy pozostaną błędami, nie musimy wciąż ich powtarzać. Ta fascynacja przeszłością odczytywana jest przez resztę świata jako aprobowanie przez Boga śmierci innych (niechrześcijan, heretyków, tubylców, „grzeszników”, kobiet, biednych, niewolników i tak dalej) — nigdy zaś śmierci nas samych. Ponieważ naszą wielką doktryną duchową i świętymi pismami zbyt często posługują się ludzie mali i wciąż tkwiący w swym fałszywym „ja”, wielu ludzi straciło dla niej wszelkie zainteresowanie. Na nic się zda przeczenie naszemu fałszywemu „ja”, podobnie nic nam nie przyjdzie z aroganckiego udawania, że jesteśmy ponad tego rodzaju problemy — jakbyśmy nie uczestniczyli wszyscy w jednym wielkim krzyżu człowieczym, w którym krzyżowana jest rzeczywistość, w  jednym „bólu świata”. Ów Weltschmerz dotyczy nas wszystkich. My, chrześcijanie, wyznajemy w Credo nicejskim wiarę w obcowanie świętych — czy nie powinniśmy też wierzyć we wspólnotę grzeszników? Wszyscy należymy w pełni do jednych i do drugich.

Mam nadzieję, że uda mi się wyjaśnić i  w  naszym własnym doświadczeniu ukazać przede wszystkim te kwestie, które dotyczą ludzi wszystkich religii, a  także ludzi zupełnie niereligijnych. Będziemy mówić o Bogu, gdyż takim językiem wciąż posługuje się 95 procent ludności świata, a  posługiwało się 99 procent wszystkich ludzi kiedykolwiek żyjących na ziemi; będziemy zgodni jednak, jak sądzę, że to, co powiemy tu o łasce, śmierci i zmartwychwstaniu, dotyczy wszystkich i nie wymaga specyficznie religijnego języka.

Poniżej przywołuję trzy tezy, które uzmysłowiłem sobie — bardzo wyraźnie, w jednym przebłysku — idąc brzegiem morza podczas rekolekcji wielkopostnych w  roku 2012. W pewnym sensie streszczają treść całej książki:

1. Dobroć Boga wypełnia wszystkie luki wszechświata, bez różnic ani przywilejów. Bóg jest darmowością wszystkiego, co istnieje. Przestrzeń pomiędzy rzeczami wcale nie jest przestrzenią, lecz Duchem. Bóg jest „spoiwem dobroci”, które mroczną i jasną stronę świata łączy darmową energią, przenoszącą wszelką śmierć ponad granicą świata żywych i świata umarłych, przemieniając ją w życie. To, że Chrystus „raz umarł” za wszystkich, spłacając cały dług, oznacza po prostu, że Bóg bierze na siebie zadośćuczynienie za wszystkie niedoskonałości wszechświata. Bo cóż innego miałby robić, skoro pierwszym i prawdopodobnie ostatnim imieniem Boga jest Łaska? Łaska to coś, co czyni Bóg, by utrzymać swe stworzenie w miłości i pełni życia — na zawsze. Jeśli wierzyć naocznym świadkom, we wszechświecie działa niewytłumaczalna dobroć. (Niektórzy z  nas nazywają to zjawisko Bogiem, słowo „Bóg” nie jest jednak konieczne. Niekiedy przeszkadza nam ono dostrzec, co jest przedmiotem naszego doświadczenia, zbyt wielu bowiem ludzi nazywało Bogiem nie Łaskę, lecz coś zgoła innego).

2. Śmierć nie jest tylko fizycznym obumieraniem, lecz również zstąpieniem na głębię, sięgnięciem dna, dojściem do punktu, w którym tracimy wszelką kontrolę, całkowicie wychodząc poza to, czym teraz jesteśmy. Nic dziwnego, że nas przeraża. W  pierwszych chrześcijańskich wyznaniach wiary śmierć nazywano „zstąpieniem do piekieł”; gdzie indziej zwana jest „otchłanią”, „ciemną nocą”, „Szeolem” i  „Hadesem”. Wszyscy kiedyś umrzemy; nie mamy co do tego żadnego wyboru. Fizyczną śmierć poprzedzają jednak różne stopnie umierania. Jeśli uczciwie się zastanowimy, będziemy musieli przyznać, że umieramy całe życie, a jeśli jesteśmy dość pojętni, umierając, uczymy się, że w głębi i w śmierci wszystkiego, co nas otacza i czym jesteśmy, kryje się łaska. Owe małe śmierci pozwalają nam dostrzec, że jedyny „grzech śmiertelny” polega na prześlizgiwaniu się po powierzchni życia, gdzie nie odkryjemy i nie zapragniemy nigdy Boga ani miłości. To samo dotyczy powierzchni religii, która jest być może najbardziej niebezpieczna. Nie możemy więc bać się upaść, zawieść, zejść na dno otchłani.

3. Jeśli zanurzymy się w otchłań i w śmierć — niekiedy nawet w otchłań naszego grzechu — wynurzymy się po drugiej stronie. Nazywa się to zmartwychwstaniem. Coś lub ktoś przerzuca nad przepaścią most, widoczny jedynie z odległego drugiego brzegu, który nas niesie; most, którym  — świadomie lub nie do końca świadomie  — przechodzimy na drugą stronę. Wedle zgodnej opinii wiarygodnych i czcigodnych świadków (mistyków, szamanów, ludzi, którzy otarli się o śmierć), najbardziej zdumiony tą sytuacją okazuje się sam wędrowiec. Coś lub ktoś zdaje się wypełniać tragiczną lukę pomiędzy śmiercią i życiem; jednak dopiero wówczas, gdy nieodwołalnie przekroczymy granicę. Nikt z nas nie przechodzi na drugą stronę dzięki własnym staraniom czy zasługom, za sprawą własnej czystości czy doskonałości. Wszystkich nas  — od papieży, prezydentów i  książąt po zwykłych, prostych ludzi  — przeprowadza na drugi brzeg łaska  — niestworzona i niezasłużona. Przepustką nigdy nie będą zasługi; okaże się nią jedynie głębokie pragnienie, kryjące bilet wstępu do nowego świata. Grób zawsze okazuje się na końcu pusty. Nie ma wyjątków od śmierci, tak jak nie ma wyjątków od łaski. Opierając się na solidnych podstawach, wierzę i w to, że nie ma wyjątków od zmartwychwstania.

W  naszych rozważaniach o  prawdziwym i  fałszywym „ja”, o zmartwychwstaniu i przemienieniu, będę się powoływał na świadectwo Ewangelii, Listów św. Pawła i św. Jana oraz Dziejów Apostolskich; jeśli jednak Pismo Święte nie jest dla czytelnika autorytetem, może te cytaty pominąć! Bo chociaż mam nadzieję, że przedstawiane tu intuicje i idee duchowe są na tyle samodzielne, by nie wymagały wsparcia fragmentów biblijnych, będę często odwoływał się do Pisma Świętego, gdyż nie są to przecież wyłącznie moje idee. Stoję na gruncie tradycji judeochrześcijańskiej; wsparty na niej będę cytował uczonych, świętych, teologów i poetów, odkrywając obecne we wszystkich religiach odwieczne prawdy.

Spróbuję konsekwentnie stosować metodę polegającą na równoczesnym odwoływaniu się do Pisma Świętego, Tradycji i doświadczenia wewnętrznego, przy założeniu, że te trzy elementy wzajemnie się równoważą i potwierdzają, a każdy szanuje prawdę dwóch pozostałych. Osobiste doświadczenie stanowi moim zdaniem niedocenianą dotąd trzecią część, która jest nam potrzebna do przezwyciężenia niekończącego się jałowego sporu o pierwszeństwo — protestanckiej zasady „sola Scriptura” lub katolickiej „tradycji”. Odpowiednie, harmonijne korzystanie z tych trzech świadectw wymagać będzie zatem od nas przede wszystkim krytycznego myślenia7.

6 Jaroslav Pelikan, The Vindication of Tradition: The 1983 Jefferson Lecture in the Humanities, Yale University Press, New Haven, Conn. 1984, s. 65.

7 Stosując tę fundamentalną metodę we własnej praktyce duszpasterskiej, stopniowo sobie uświadomiłem, że osobiste doświadczenie jest owym trzecim, dynamicznym elementem, który i tak jest zawsze obecny; teraz musimy zacząć uwzględniać go w  sposób krytyczny i  świadomy, by wyjść poza bezcelowe zazwyczaj przeciwstawienie Pisma Świętego i  tradycji. Historia zna wiele przypadków nadużywania tradycji przez katolików, a Pisma Świętego przez protestantów; jednak ani jedni, ani drudzy nie uświadamiali sobie swego subiektywizmu, uprzedzeń i  osobistych doświadczeń, odnoszonych zarówno do Biblii, jak i do tradycji. Tę podstawową zasadę przyjęliśmy w naszej Szkole Życia Wewnętrznego (Living School), która rozpocznie działalność w  Albuquerque w roku 2013 (por. cac.org). Sformułowaliśmy ją następująco: „Pismo Święte potwierdzone przez doświadczenie i doświadczenie potwierdzone przez Tradycję stanowią właściwą miarę naszego światopoglądu”. Do połączenia tych trzech części niezbędne jest krytyczne myślenie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama