To nie przypadek, że Bóg chce, byśmy widzieli w Nim Ojca, to nie przypadek, że chce, abyśmy wołali do Niego: Tato!
To musiał być trzeci albo drugi rok moich studiów, padał deszcz ze śniegiem i mimo że zajęcia odbywały się przed południem, a w sali świeciło się światło, wokół panowała jakaś szarość. Wykładowca dzielił się z nami swoimi przemyśleniami na temat modlitwy Ojcze nasz. Robił to w sposób dość autorytarny, nie dopuszczając możliwości innej interpretacji i innego rozumienia słów, których nauczył nas Jezus. Pamiętam, że im dłużej o tym mówił, tym bardziej narastały we mnie smutek i rozczarowanie. Szczegółowa analiza słów modlitwy błądziła gdzieś pomiędzy światem nauki a zachwytem nad własną spostrzegawczością. Jego słowom czegoś brakowało. I nagle olśniło mnie. Wykładowca powiedział o świętości i chwale Boga, o zgodzie na pełnienie Jego woli, o tym, że potrzebujemy Jego pomocy, że bez wybaczenia ani rusz... ale nie powiedział, co w tej modlitwie najważniejsze! Nie powiedział, że Bóg jest ojcem! Przeszedł obojętnie obok tego, co jest największą tajemnicą, ale i największym darem dla człowieka.
Myślę, że nie był jedyny, wielu z nas tak przywykło do określenia „Bóg Ojciec”, że gładko przechodzi przez nie podczas modlitwy, czyniąc z niego coś w rodzaju wykrzyknika czy formuły otwierającej. Jaka szkoda! Może warto zastanowić się nad tym, czy siła tej modlitwy nie tkwi jednak w tym oswojonym początku? Czy reszta słów nie jest pozbawiona zasadności, gdy nie zacznie się od tego najważniejszego: „Ojcze!”.
Spotkałam kiedyś starego Żyda, który powiedział mi ze łzami w oczach: „Wy, chrześcijanie, macie taką piękną modlitwę!”. Widząc, że nie kwapi się z rozwinięciem swojego spostrzeżenia, drążyłam, chcąc wiedzieć, która to z naszych modlitw tak zachwyciła starego Beniamina. Na pytanie zareagował zdziwieniem: „No jak to? Ta, nad którą nie ma innych. Ta, w której mówicie »Ojcze« do Najwyższego”. Zaintrygował mnie, zapytałam więc, czy modli się nią. Ze smutnym uśmiechem powiedział: „Modlić się nią? Nie... nie dam rady, zatrzymałem się na jej pierwszych słowach. Wy, chrześcijanie, przechodzicie dalej, a ja zastanawiam się i pojąć nie mogę, jak to jest być dzieckiem Wszechmocnego...”. Na moje spostrzeżenie, że przecież od dawna wszystkim zgłębiającym Pismo wiadomo, że synowie Izraela są pierworodnymi dziećmi Boga, odpowiedział, patrząc gdzieś przed siebie: „O tak! Ale zrozumieć to i uczynić swoją modlitwą to wielka sztuka.”.
No więc jak to jest z tym naszym rozumieniem Boga jako
ojca? Już się z tym oswoiliśmy? Już nas to nie razi? A może
właśnie uciekamy w relację z Bogiem-Duchem albo Bogiem
-Jezusem, bo zbyt nas to razi? Może nawet do tego stopnia,
że zrobiliśmy z Maryi substytut boskich uczuć rodzicielskich?
Tymczasem Bóg jest Ojcem, jest też Duchem i jest też Synem,
ale najpierw jest Ojcem. Żeby był Synem i Duchem, musi istnieć Ojciec. Nie ma ojcostwa bez dziecka, nie ma Ducha bez
miłości pomiędzy Ojcem a Synem. Na tym polega tajemnica
Trójcy - ona nie może być pozbawiona żadnego elementu, nie
może w niej zabraknąć Syna lub Ducha, nie ma takiej możliwości, żeby nie było Ojca.
Chcesz mówić o Bogu, chcesz Go poznawać? Zobacz, jak przedstawia Go Ten, który zna Go jak nikt inny. Zobacz, co mówi o Nim Jezus. „Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11, 27). Przez Jezusa poznajemy Ojca - nie ma innej drogi. Bóg jest Ojcem, ponieważ ma syna i to właśnie ta relacja pomaga nam zbliżyć się do tajemnicy Absolutu, jakim jest Bóg. Czy ojcostwo Boga wyczerpuje istotę tego, kim jest Najwyższy? Z pewnością nie! A jednak warto wejść na drogę tej tajemnicy. Bóg sam nazywa się Ojcem, tak jest przedstawiany w Piśmie Świętym - to nie może być bez znaczenia! To musi znaczyć coś naprawdę głębokiego.
Hebrajskie szem, czyli imię, to coś więcej, niż powszechnie uważa się w naszej kulturze. Imię odkrywa tożsamość, odsłania najintymniejsze zakątki duszy. Ten, kto zna imię, ma władzę nad tym, który je nosi. Bóg w Biblii przedstawia się wieloma imionami i żadne z nich nie jest w stanie wyczerpać Jego istoty, ale każde z nich dotyka jakiejś cząstki Jego tożsamości. Nie sprawia, że mamy władzę nad Nim, ale otwiera przed nami Jego serce. Bóg wołany imieniem, które sam objawił, nie może pozostać obojętny na głos wołającego. To świadczyłoby o wewnętrznej sprzeczności, o której w doskonałym Bogu nie może być mowy. Co więcej, On przekazał swoje imię nie przez przypadek, nie w roztargnieniu, ale po to by Jego dzieci mogły Go wołać. O każdej porze dnia i nocy, w każdej potrzebie.
Kiedy zastanawiam się nad przykazaniem mówiącym: „Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy”, myślę właśnie o modlitwach, które nie pochodzą z serca, ale z przyzwyczajenia; które stały się rutyną. Wydaje mi się, że nie chodzi tu bowiem o powody, dla których wzywane jest imię Boże, ale o sposób Jego przywoływania. Potrafimy rozpoznać tembr głosu ukochanej osoby: wiemy, czy jest znudzona, przestraszona czy też mówi całkowicie poważnie. Bóg wie jednak jeszcze więcej, kiedy mówimy do Niego. Wie, jakie jest nastawienie naszego serca. Słyszy tembr naszego głosu, umie rozpoznać bez trudu, co lub kto tak naprawdę w nas woła.
To nie przypadek, że Bóg chce, byśmy widzieli w Nim Ojca, to nie przypadek, że chce, abyśmy wołali do Niego: Tato! Pokazuje nam drogę, na której spotkamy Go najbliższego temu, jaki w rzeczywistości jest! Czy to oznacza, że jest On jak ojciec, a ty jesteś jak dziecko? Gdy pada to pytanie, uciekam się do teologii negatywnej, mówiącej o Bogu poprzez zaprzeczenie. Wtedy można powiedzieć: Bóg nie jest jak twój Ojciec! Myślę, że wielu z was w tym momencie odetchnęło z ulgą. Idąc dalej, mogę powiedzieć: Twój ojciec miał być jak Bóg. Być może nie całkiem mu wyszło, albo zupełnie mu nie wyszło, ale takie było zamierzenie Najwyższego: miał Go odwzorować. Grzech jednak zamieszał w Jego planach. Nie bój się więc Boga Ojca, On nie jest taki jak twój ojciec, On jest taki, jaki ojciec powinien być. On jest wzorem, z którego powinna być brana miara, jest jak szablon, z którego powinno się wziąć wzór. Tylko że ten wzór ma wiele wymiarów, więc ich skopiowanie, choćby z największą starannością, zawsze jest obarczone ludzkim błędem.
|
fragment pochodzi z książki:
Maria Miduch BIOGRAFIA BOGA OJCA
|
Co by było, gdybyśmy zanegowali ojcostwo Boga z powodu niedoskonałych ziemskich ojców? Co by było, gdyby ojcowie próbowali nakreślić swoje ojcostwo, nie patrząc na oryginał? Niestety, wiemy, co się dość często w takich sytuacjach dzieje, ale czy to może przekreślić piękno rzeczywistości, która jest prawdziwa? Czy trud, którego wymaga odwzorowanie oryginału, zwalnia z obowiązku dokładania starań, by uczynić to jak najlepiej?
Ojcostwo Boga trzeba przyjąć i ojcostwa Boga trzeba się uczyć. Trzeba zedrzeć z nosa okulary, które każą nam patrzeć na Najwyższego przez filtr naszego ziemskiego taty. Ten, kto miał dobre relacje ze swoim ojcem, i tak będzie wiedział, że w Bogu jest coś więcej. Będzie przeczuwał, że dobroć, miłość, troska ziemskiego taty to tylko zapowiedź czegoś, co ma Ten niebieski. Będzie wiedział, że to, czego doświadcza tu na ziemi od ojca, musi mieć źródło gdzieś wyżej, że samo z siebie nie jest tak po prostu możliwe. Mam to szczęście, że mój tato pokazuje mi to na co dzień i nie zasłania sobą oryginału, ale odbija Jego światło. I nawet jeśli nie jest we wszystkim doskonały, to widzę w nim odbicie Tego, który także jest moim Ojcem.
Nie chcę, żeby ta książka była dla ciebie czymś w rodzaju podręcznika opisującego Boga Ojca jako przedmiot naukowych, teologicznych dociekań. Chciałabym natomiast, by wzbudziła w tobie ciekawość tego, kim jest Bóg, pokazała kierunek, w którym możesz się udać, by znaleźć się bliżej Jego twarzy, bliżej Jego serca. Nic nie stracisz, udając się na poszukiwanie Ojcowskiego oblicza, a możesz zyskać bardzo, bardzo wiele. To, jaki jest Bóg, ma też wpływ na ciebie. Odkrywając Jego ojcowskie serce, odkrywasz także swoją tożsamość jako Jego dziecka.
Jest takie zdanie Mistrza Eckharta, które chciałabym tu przytoczyć, odnosząc je zarówno do czytelników, jak i do siebie: „Niech bogaty w miłość i miłosierdzie Bóg-Prawda sprawi, żebyśmy - ja i ci, którzy tę książkę będą czytać - znaleźli w sobie prawdę i mieli ją przed oczyma”1.
1 Mistrz Eckhart, Traktaty, tł. W. Szymona, Poznań 1987, s. 126.