Mowa z wichru i burzy

Fragmenty książki "Drzewo ma jeszcze nadzieję"

Mowa z wichru i burzy

Tomáš Halík

Drzewo ma jeszcze nadzieję

Kryzys jako szansa

ISBN: 978-83-240-1412-5
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Nota wstępna
Nasz obecny kryzys
Nadzieja dla wszystkich?
Mowa z wichru i burzy

MOWA Z WICHRU I BURZY

Księga Hioba zaprzecza tradycyjnemu spojrzeniu na Boga; nie zna Boga, który musi, jak w każdej pięknej bajce, ukarać winnych i nagrodzić dobrych — i to w taki sposób, w jaki my sprawiedliwi sobie to wyobrażamy i domagamy się tego. Już choćby przez samo to stanowi rewolucję w myśleniu religijnym.

Czy dokonuje również podobnego przewrotu w spojrzeniu na przyrodę, która w księdze tej odgrywa tak ważną rolę? Niemal w każdej pracy poświęconej biblijnej kosmologii i teologii czytamy, że podczas gdy dla religii przedbiblijnych i pozabiblijnych, a także dla mitologii, właściwą przestrzenią teofanii (objawienia się boskości, sacrum) była przyroda i jej wiecznie powtarzające się cykle, to dla Biblii taką przestrzenią jest historia oraz jej nieustannie nowe i wyjątkowe zdarzenia. Bóg Księgi Hioba jednak ukazuje właśnie dramat przyrody — i nie jest to żaden kojący obraz celowości i harmonii, wręcz przeciwnie! Ale gdy Hiob stwierdza: „czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?”, Bóg mu pokazuje, że z w tym bojowaniu człowiek nie jest na ziemi sam.

Przyroda pełna jest paradoksów i z pewnością odnosi się do niej to, co w genialnym skrócie wyraził Pascal w swoich Myślach: „Natura posiada doskonałości dla okazania, że jest obrazem Boga; i błędy dla okazania, że jest tylko Jego obrazem”.

Patrząc na przyrodę, nie bardzo potrafimy dziś pozbyć się okularów, które nasadzili nam na nos w XIX wieku zarówno romantyczni poeci, jak i Darwin ze swoim opisem przyrody jako walki o byt. (Pewien kolega podsunął mi w rozmowie ciekawą myśl: być może każdy wielki teoretyk nauk przyrodniczych podświadomie przenosi na własną wizję przyrody społeczne doświadczenie swoich czasów; podobnie jak kosmologia średniowieczna jest odbiciem średniowiecznego ładu hierarchicznego, tak też Darwin przetransponował na przyrodę społeczne zmagania i walki konkurencyjne XIX wieku).

Pozwólmy sobie na małą dygresję: jak to właściwie było z Darwinem? W czasie niedawnej rocznicy darwinowskiej odżyła na nowo dyskusja o relacjach między nauką a religią. Najbardziej słyszalne były w niej głosy dwóch obozów (głosy, które mnie osobiście wydają się absolutnie nieciekawe i symetrycznie niedorzeczne), a mianowicie wołania kreacjonistów — biblijnych fundamentalistów, oraz bojowe hasła sekularystycznych fundamentalistów w typie Richard Dawkins. Jako człowieka wierzącego i jako teologa Darwinowska biologia zbytnio mnie nie interesuje, ponieważ nie rozumiem — podobnie jak nie rozumie tego większość dzisiejszych teologów i jak nie rozumiał tego sam Darwin — dlaczego teoria ewolucji miałaby jakoś podważać moją wiarę w Boga i w taki czy inny sposób wpływać na moją teologię.

W swoim czasie Darwin wyświadczył teologii wielką przysługę, podając w wątpliwość błędne odczytywanie Biblii jako podręcznika przyrody, ale tego rodzaju problemy teologia biblijna ma już dawno za sobą. Jako teologa interesuje mnie teologia Darwina, jako wierzącego interesuje mnie historia jego wiary. Darwin był przecież z wykształcenia teologiem, a jeśli na uniwersytecie studiował zagadnienia biologiczne, to studiował je w ramach teologii jako zagadnienia teologiczne — ówczesna oświeceniowa „teologia przyrodnicza” opierała się bowiem w przeważającej mierze na studiowaniu przyrody jako drugiej księgi Objawienia (obok Biblii), a z rozpoznania racjonalności i harmonii przyrody czerpała dowód na istnienie Stwórcy i na doskonałość Jego dzieła.

Darwin przyczynił się następnie do emancypacji biologii, wyjął ją z kontekstu teologii i przełożył na język historii, uczynił z przyrody historię, opowieść. (Podobnie w tym samym stuleciu Hegel przełożył teologię z języka statycznej metafizyki na język historii i uczynił — tak jak czyni to dzisiaj jego śladem amerykańska teologia procesualna — z Boga historię, narrację). Co jednak zostało potem z jego teologii?

Darwin, jak wiadomo, nigdy nie stał się ateistą, ale w ciągu życia wiara jego teologicznej młodości zachwiała się i osłabła, pod koniec życia uznał siebie za tolerancyjnego agnostyka. Tym, co wstrząsnęło jego wiarą, nie były jednak jego badania biologiczne, sam Darwin, jak chętnie twierdzą niektórzy, pozostał „umiarkowanym kreacjonistą”; Boga i Jego akt stwórczy wysunął raczej poza ów proces ewolucyjny, ale nie zamierzał całkowicie Go wykreślić i zanegować. Tym, co rzeczywiście wstrząsnęło jego wiarą, była śmierć ukochanej córki — na tę właśnie tajemnicę, tajemnicę cierpienia, teologia oświeceniowa, w której harmonia przyrody odgrywała istotniejszą rolę niż dramat pasyjny, nie potrafiła mu dać odpowiedzi.

Jaką odpowiedź — nie na swoje biologiczne, lecz egzystencjalne pytania — znalazłby Darwin w Księdze Hioba?

* * *

Zagadka Hioba podsuwa jeszcze jedno sofistyczne rozwiązanie, czyli odpowiedź, którą od tysiącleci proponują gnostycy. Gnoza mówi nam, że jest dwóch bogów: zły demiurg, odpowiedzialny za ten zły materialny świat i wszelkie zło na nim, oraz ukryty dobry Bóg za jego kulisami. Do owego dobrego Boga ze swej natury należy nasza dusza, która jednak wrzucona została w ciało i w świat, w nieczystą materię, a my zachowujemy się w niej jak śpiący, jak pijani, dopóki nie obudzi nas wezwanie, byśmy wkroczyli na drogę poznania z powrotem w objęcia Ojca. Odwieczną zagadkę, jak pogodzić wiarę w dobrego i potężnego Boga z istnieniem zła i cierpienia w świecie, który On stworzył, można zatem łatwo rozwiązać, zaprzeczając Bożej jedyności (i wyłączności) oraz uznając bogów dwóch.

Harald Bloom powiada, że każdy z nas staje przed takim oto wielkim dylematem: „Jeśli przyjmujesz Boga, który współistnieje z obozami śmierci, schizofrenią i AIDS, a mimo to pozostaje wszechmocny i w jakiś sposób dobry, wówczas masz wiarę. Jeśli wiesz, że jesteś spokrewniony z jakimś innym lub obcym Bogiem, odciętym od tego świata, jesteś gnostykiem”.

Hiob zostaje wyraźnie pochwalony także za to, że nie wpadł w pułapkę takiej właśnie pokusy, choć w pewnej chwili balansuje na samej jej granicy. Kiedy występuje przeciwko Bogu i domaga się swojego goela, tj. mściciela, wybawcy i obrońcy („Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni”), już-już robi krok w stronę owego gnostyckiego dwubóstwa. Jednak niezależnie od tego, czym jest to ów tajemniczy goel Hioba (a do tego motywu wrócimy w jeszcze jednym rozdziale tej książki), z pewnością nie jest to antybóg. Od razu bowiem w następnym zdaniu Hiob dodaje: „Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty”. I to także się stanie: Hiob zobaczy Boga inaczej, nie zobaczy innego Boga.

Jednym z zasadniczych przesłań Księgi Hioba jest zdecydowane odrzucenie religijnego dualizmu, schematu dobry Bóg kontra zły Bóg (Szatan). Dlatego na początku zostało wyraźnie powiedziane, że Szatan jest tylko jednym ze stworzeń, jednym ze sług Bożych (tak jak w Księdze Rodzaju wąż jest tylko jednym ze zwierząt w raju). Ma swoją rolę, kusi, niuansuje, zwodzi, prowokuje, można nawet odnieść wrażenie, że udało mu się nieźle sprowokować samego Boga, ale nie jest to potężny antybóg. Autor Księgi Hioba jest niezłomny w swoim monoteizmie, w swej wierze w Bożą jedyność i wyłączność.

Ale właśnie tu rodzi się główna teologiczna zagadka: jeśli Bóg nie ma równego sobie partnera, na którego można by zrzucić całą odpowiedzialność za zło w świecie, to znaczy, że zło musi być albo w Bogu, albo Bóg musi być w złu. Tertium non datur.

Zło jest w Bogu — taka jest odpowiedź Junga; w tym go naśladować nie chcę i nie mogę — mógłbym mu towarzyszyć jedynie do samej rafy owej herezji, do stwierdzenia, że w Bogu możemy znaleźć także „ciemną”, tj. niezrozumiałą dla nas stronę; że Bóg obejmuje dzień i noc i radykalnie przekracza nasze wyobrażenia o tym, co jest dobre, a co złe.

Bóg jest w złu i dlatego zło właściwie nie jest złem” — taka jest odpowiedź chasydów; nie zamierzam ich naśladować w tej ich świętej naiwności prowadzącej do ekstremalnego wniosku, chociaż odpowiedź ta zasługuje niewątpliwie na chwilę bacznej uwagi.

Rabin Lawrence Kushner, dzisiejszy kontynuator mistyki chasydzkiej, rozróżnia wyraźnie „przykre” i „złe” wydarzenia. Urazy i tragiczne wypadki, które nie były przez nikogo umyślnie zawinione, nie są złymi, lecz przykrymi wydarzeniami, podobnie jak klęski żywiołowe, powodzie, wybuchy wulkanów, pioruny czy choroby zakaźne. To wszystko są po prostu przejawy tego, że świat nie jest Bogiem i z tego względu nawet nie może być doskonały; zjawiska te powinny być bardziej wyzwaniem, byśmy swoją wiarę i nadzieję pokładali w Bogu, a nie w świecie, niż przyczyną naszego oskarżania Boga.

Jeśli również w Biblii znajdujemy niewątpliwie ślady archaicznej „teologicznej klimatologii”, doszukującej się wprost w owych zjawiskach palca Bożego, to inne teksty biblijne, a zwłaszcza dojrzała wiara Księgi Hioba, mówią nam: odrzućcie już te naiwne wyobrażenia. Podobnie jak opowieść o ofiarowaniu Izaaka mówi: przestańcie, nie chcę już ofiar z dzieci i z ludzi! Biblia pełna jest tego rodzaju wewnętrznej polemiki, jest niesamowita właśnie jako księga dialogu różnych głosów i świadectw o dojrzewaniu wiary w doświadczeniach ludu Bożego; byłoby wręcz bluźnierstwem czytanie jej jako jednowymiarowej technicznej instrukcji obchodzenia się ze światem i życiem. Czytając nie kończące się wykazy „sprzeczności w Biblii”, zestawiane w pocie czoła przez sowieckich akademików ateizmu, cieszyłem się nimi jako dowodami na to, jak bogata, zróżnicowana i cenna jest właśnie ta księga, jak przez to bliska jest życiu, także pełnemu sprzeczności; jak ogromnie przewyższa tym „naukowe ideologie”, które w swej miałkiej jednowymiarowości okazały się dla życia i historii bezużyteczne (dlatego że ich zwolennicy usiłowali życie i historię na siłę „przykrawać” do swoich wyobrażeń i recept). Wierzę w teologię, która podobnie jak Biblia swoją innowacyjnością, oryginalnością kolejnych interpretacji oraz bogactwem wewnętrznym przypomina bardziej literaturę (i sztukę w ogóle) niż zamknięte, „bezkonfliktowe” systemy wedle wzoru nauki pozytywistycznej czy nowożytnych „ideologii naukowych”.

Bóg dał nam świat pełen życia, a więc także sprzeczności i niespodzianek, świat jako dramat pełen zagadek i ambitnych zadań, a nie jako dziecięcą zabawkę pozbawioną ryzyka. Zresztą, zobaczmy, cośmy z nim sami już zrobili!

W odróżnieniu od przykrych wydarzeń, prawdziwie złe wydarzenia (czyli złe same w sobie, a nie jedynie relatywnie złe dla nas i z naszej subiektywnej perspektywy) to tylko takie, za którymi stoi świadomie zły ludzki zamiar — czyli nadużycie daru wolności. Jednak również w tym przypadku protest przeciwko Bogu kierowany jest pod niewłaściwym adresem, jeśli oczywiście nie chcemy uskarżać się na sam dar wolności i być istotami niewolnymi, wiedzionymi bezpiecznie i bez ryzyka przez Boga jak marionetki. Ale takich Bóg nie chciał nas mieć i wątpię, żeby ktokolwiek — jeśli choć trochę ceni sobie swoje człowieczeństwo — rzeczywiście tęsknił za taką egzystencją i za życiem podobnym do teatru kukiełek.

Zło jest dla nas ciemne, ponieważ bywa — zwłaszcza w pierwszym momencie swego niespodziewanego uderzenia — niezrozumiałe; nie tylko nie chce ujawnić swojego sensu, ale wręcz atakuje nasze dotychczasowe pojmowanie sensu świata i życia, często również nasze dotychczasowe religijne pojmowanie sensu, nasze spojrzenie na Boga. Możemy więc powiedzieć, że „Bóg jest w złu”, jeśli mamy na myśli fakt, iż zło przynależy do obłoku tajemnicy, za którym Bóg skrywa swoje oblicze.

Z Bogiem można się sądzić, mówi nam Księga Hioba; od sądu Boga można się odwołać — ale znowu wyłącznie do Boga. Poczynając od legend chasydzkich aż po opowieści z nazistowskich obozów śmierci wiemy, jak pobożni sądzili i skazali Boga — ale ten sąd zakończyli modlitwą do Boga. To właśnie najbardziej typowy koan wiary. W wierze, której świadectwo stanowi Biblia, a przede wszystkim Księga Hioba, jest miejsce również na spór z Bogiem, na walkę z Bogiem, a nawet tylko tam jest to miejsce.

Konsekwentny ateista z Bogiem walczyć nie może, ponieważ walce tej brakuje partnera; to, z czym walczy, sądząc, że walczy z Bogiem, zazwyczaj jest tylko jego wyobrażeniem o Bogu, często jego własnym cieniem. Ateista, zarzucający Bogu, że nie stworzył świata wedle jego wyobrażeń, już samym tym zarzutem popełnia herezję przeciwko głównemu dogmatowi ateizmu, czyli przekonaniu, że żadnego Boga nie ma. Ateista, który z powodu brzydoty w świecie odbiera Bogu prawo do istnienia i „definitywnie Go skreśla”, nie jest zbyt konsekwentnym ateistą, jest raczej „wierzącym”, który nie sprostał próbie wiary, próbie, jaką niewątpliwie jest zło, i w odwecie odwraca się do Boga plecami; nie chce już z Bogiem dyskutować jak Hiob czy Jakub. Biblia mówi nam jednak, że Bóg kocha tych, którzy z Nim walczą.

* * *

Dopiero w swoim sporze z Bogiem Hiob przełamał owo kupieckie postrzeganie Boga wedle modelu winien — ma. Poznał, że Bóg nie jest „zasadą”, „Prawem”, ale żywym Bogiem. Dopiero w sporze z Nim dostrzegł paradoksalną tajemnicę Bożego charakteru: Bóg ogarnia dzień i noc, dobro i zło, życie i śmierć. To tylko my ze swojej perspektywy widzimy wszystkie te strony życia oddzielnie; ale słońce świeci, nawet gdy go nie widzimy, gwiazdy płoną także wtedy, gdy ich nie widzimy, deszcz pada na pustynię, chociaż my na niej nie mieszkamy.

Dylemat: świat albo istnieje w relacji do nas, albo jest absurdalny, nie ma znaczenia; świat w gruncie rzeczy istnieje w relacji do Boga — chociaż tego nie widzimy... Chesterton ma rację, kiedy w swym sugestywnym wykładzie o tym, że przesłaniem Księgi Hioba jest podkreślenie nieprzenikalności Bożej tajemnicy, dodaje zwięźle, że tajemnica ta na przekór swej nieprzenikalności „nie jest smutna. Jest jak promyk, który przenika przez szparę pod zamkniętymi drzwiami”.

* * *

Każde zdanie ukazuje swój sens jedynie w określonym kontekście. Jeśli nie znamy kontekstu, możemy je zrozumieć niewłaściwie, albo może się nam wydać absurdalne. Bóg jest kontekstem naszego życia oraz wielkiego dramatu historii i przyrody; jeśli nie przyjrzymy się temu kontekstowi, wówczas możemy własny los (a tym bardziej los historii i przyrody) zrozumieć niewłaściwie albo może się nam wydać absurdalny.

Ale uwaga — Księga Hioba ostrzega wszystkich pobożnych — my tego kontekstu nie mamy do dyspozycji, a chcieć go wymędrkować, przekładając na pobożne frazesy, i pouczać nimi innych znaczy grzeszyć jak przyjaciele Hioba. Jeśli to czynimy (a kto z pobożnych przynajmniej czasami tego nie robi?), Bóg może nas surowo pokarać, jeśli nie będą się za nami wstawiać tacy rebelianci, kłótnicy i bojownicy Boży jak Jego sługa Hiob, ten jedyny, który mówił o Nim prawdę...

Bóg, ów tajemniczy kontekst naszego życia, jest nam dany jedynie jako przedmiot nadziei. I chociaż staramy się pieczołowicie czytać wszystkie Jego polecenia, słowa i tajemne szyfry, święte Pisma, skarby tradycji i znaki czasu, i chociaż z wielkim katolickim posłuszeństwem wierzymy we wszystko, „co Kościół święty do wierzenia podaje” (tak jak staram się o to i ja), wszystkie te dobre, pożyteczne, wręcz niezastąpione kroki niczego w tym względzie nie zmienią. Nadzieja, wiara i miłość, ta „trójźródłowa cienka lina”, są jedyną rzeczą, jakiej możemy się uchwycić, żeby nie doznać zawrotu głowy, kiedy życie ukazuje nam coś z tego, co w deszczu boleści i w burzy słów Pana dostrzegł Boży sługa Hiob.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama