Odpowiedź z poradnika "Rosary Hour"
Ilekroć w niedzielę wybieram się z wizytą do moich znajomych, zawsze zastaję ich przy pracy — ona w ogrodzie, a on przy swoim warsztacie w garażu. Raz zwróciłam im uwagę, że niedziela powinna być poświęcona służbie Bożej. Otrzymałam taką odpowiedź: „Moja droga, trzeba od czasu do czasu popełnić grzech, aby można było z czymś pójść do spowiedzi. Nie sądzisz”?
Nawet chełpliwy faryzeusz, który się modlił: „Dzięki Ci Panie, że nie jestem jak ten celnik...” (por. Łk 18, 10-14), wyszedł w lepszym świetle niż znajomi Pani. Celnik bowiem chwalił się przed Bogiem, że jest bez winy, bez plamy i zmazy, bez cienia zła, a tymczasem Pani znajomi, uważając się za bezgrzesznych, wynajdują jeszcze grzechy, aby dać Bogu możliwość odpuszczenia ich. Jest w tym jakaś obrzydliwa w głupocie pycha, Niektórzy teologowie utrzymują, że można być zbawionym także i z powodu bezgranicznej głupoty, o ile nie jest ona zawiniona. Moim zdaniem znajomi Pani przekraczają granice „niezawinionej głupoty”. W ich przypadku jest jakieś karygodne zuchwalstwo i kpienie sobie z Boga i Jego miłosierdzia. Zdają się oni mówić: „Boże, jeśli chcesz, abym prosił Cię o przebaczenie, abym szedł do konfesjonału, pozwól mi zrobić coś, popełnić mały grzech, np. naruszyć świętość niedzieli. Daje Ci okazję, abyś mógł okazać mi swoje miłosierdzie”. Czyż taka bezgrzeszność nie jest obrzydliwa? Czyż nie jest naigrywaniem się z Boga?
opr. mg/mg