Biblijny pogląd na świat

Biblia od człowieka i świata zmierza do Boga, a od Boga do świata i człowieka...

Biblijny pogląd na świat

Michał Wojciechowski

Biblijny pogląd na świat.

Bóg, człowiek, etyka

ISBN: 978-83-7424-480-0
stron: 118
cena: cena 15,90 zł
wyd.: Edycja Świętego Pawła,
www.: www.edycja.pl 2009
Częstochowa



Fragmenty książki:

I. Biblijny sposób patrzenia

Najpierw o Bogu

Według zdania przypisywanego św. Augustynowi, jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu. Zdanie to dobrze ujmuje istotę biblijnego i chrześcijańskiego poglądu na świat. Wiara biblijna stawia na pierwszym miejscu Boga, ale nie zajmuje się tylko samym Bogiem. Jak najbardziej wypowiada się na temat człowieka i świata. Bóg jednak zawsze znajduje się w centrum tej wizji, stojąc ponad wszystkim. Używając uczonego słowa, biblijny pogląd na świat jest zdecydowanie teocentryczny.

Kto mocno wierzy w Boga, uzna to za oczywiste. Inni też się specjalnie nie zdziwią, bo jest rzeczą znaną, że chrześcijaństwo tak właśnie Boga i świat postrzega. To znaczy, że wszyscy się zgodzą. Tymczasem ten pogląd chrześcijański jest w pewien sposób zaskakujący, gdyż pozostaje w sprzeczności z opiniami powszechnymi w obecnym świecie. Jest też niezgodny z praktyką życia dzisiejszych ludzi, także wielu z tych, którzy uważają się za chrześcijan. Dlatego jest rzeczą celową, zanim powiemy o samych treściach Pisma Świętego, zastanowić się nad sytuacją chrześcijaństwa w dzisiejszej kulturze europejskiej.

Jakie ideologie kłócą się z wizją biblijną? Chodzi o te, które stawiają w centrum co innego niż Boga, a więc człowieka lub świat. Stawianie na pierwszym miejscu człowieka może przybierać różne postacie. Jeżeli przez „człowieka” rozumiemy cały rodzaj ludzki, głównym celem i wartością staje się jego przetrwanie i rozwój. Wynikają stąd znane wypaczenia. Jedno to biologiczne podejście do człowieka, z teoriami wyższości rasowej i eugeniką. Drugie to kult różnie rozumianego postępu w dziedzinie kultury, nauki, gospodarki. Rozwój jest pożądany, ale nie może być jedynym celem.

Gdy w centrum stawia się społeczeństwo, pojawia się kolektywizm, niszczący dla jednostki i jej praw. Taki światopogląd stawia naród, państwo, klasę, partię nad konkretną osobą ludzką. Bożkiem staje się wtedy władza państwowa w ogóle albo też przywódca polityczny. Prowadzi to do totalitaryzmu, który niszczy konkretnych ludzi pod pozorem dobra ogólnego, albo przynajmniej do przerostu państwa i jego funkcji, jak w dzisiejszej Europie.

Gdy w centrum stawia się jednostkę, nową religią staje się humanizm. Hasło postawienia człowieka i jego praw na pierwszym miejscu brzmi pięknie. Rodzi jednak groźbę nadużywania tych praw. Światopogląd z człowiekiem w centrum to przeważnie egoistyczny światopogląd ludzi zapatrzonych we własne istnienie. Dla takiego humanizmu wiara w Boga jest wyzwaniem i konkurencją. Pysznemu człowiekowi Bóg zawadza. Zawadza mu także drugi człowiek – stąd ludobójstwo w czasie wojny i pokoju (aborcja i eutanazja). Dla uzasadnienia humanizmu maskuje się ludzkie wady. Jednakże człowiek, mimo swojej wartości, pozostaje ułomny i słaby, nie nadaje się na bóstwo i wartość najwyższą. Sam siebie nie uzasadnia. „Trzcina myśląca” pozostaje trzciną.

Do tej samej kategorii poglądów „humanocentrycznych” należy pokrewna religii magia. Nie jest to może oczywiste, ale zauważmy, że charakterystyczną cechą magii jest pragnienie nagięcia biegu zdarzeń do życzeń ludzi, chęć sztucznego przymuszenia świata, a nawet bóstwa, do służenia im. Oto humanizm bez maski… (Nic dziwnego, że głosiciele troski o człowieka – pod szyldem socjalizmu czy państwa opiekuńczego – chętnie uciekają się do zaklinania rzeczywistości politycznej i ekonomicznej).

Zauważmy, że wymienione tu poglądy są ze sobą sprzeczne. Wszystkie przyznają pierwszeństwo ludziom i ich potrzebom, ale rozmaicie to rozumieją. Bardzo podobnie się dzieje, gdy w centrum stoi świat. Może to prowadzić po prostu do materializmu, który uznaje ten wszechświat za jedyną rzeczywistość. Pociąga to za sobą odrzucenie Boga i pomniejszenie człowieka, który na tle świata jawi się jako drobinka. Może też oznaczać wiarę w prymat lub nawet wyłączność nauk przyrodniczych jako źródła wiedzy, gdyż zajmują się one właśnie światem fizycznym.

Skupienie uwagi na świecie cechuje także pewne formy religii. Rozmaite postacie wielobóstwa to zasadniczo kulty sił natury, religie „kosmiczne”. Oddają one bowiem cześć boską zjawiskom przyrodniczym i elementom świata (Zeus to piorun, Posejdon – morze, Afrodyta – płodność). Od nich uzależniają los człowieka: na przykład astrologia, żywy do dziś relikt starożytnego pogaństwa, każe zabobonnie wierzyć w boski wpływ ciał niebieskich na życie ludzi. Bardziej filozoficzną postacią takiej religii jest panteizm, uznanie świata za boski. Nowsza jej forma to ideologia ekologiczna, która przyznaje przyrodzie i jej ochronie pierwszeństwo względem ludzi.

Wbrew tym wszystkim popularnym przekonaniom, biblijna i chrześcijańska wizja świata stawia w centrum Boga. Nie znaczy to jednak, żeby się zajmowała tylko Bogiem. Tak bywa może w pewnych postaciach mistyki oraz filozofii. Pismo Święte widzi Boga w związku ze światem i człowiekiem, to znaczy zajmuje się nimi łącznie. Można by nawet powiedzieć, że naczelnym tematem Biblii nie jest sam Bóg, lecz raczej relacja między Bogiem z jednej a światem i ludźmi z drugiej strony.

W samej Biblii odpowiednikiem bardziej abstrakcyjnego terminu „relacja” jest obrazowe słowo „przymierze”. Wskazuje ono, że istnieje pewien układ, określony kształt stosunków między Bogiem a ludźmi. Przymierze określa sytuację człowieka wobec Boga. Oznacza to, że Pismo Święte jak najbardziej zajmuje się człowiekiem i światem, ale nie osobno, dla nich samych, lecz w relacji do Boga, w związku z Nim. Tym różni się spojrzenie wiary w Boga od każdego innego poglądu na rzeczywistość.

Różni się, co nie oznacza, że się kłóci. Można zestawić spojrzenie wiary na człowieka i spojrzenie medycyny, spojrzenie wiary na świat i spojrzenie astronomii. Okaże się wtedy, że nie są one ze sobą sprzeczne. Zajmują się tym samym, ale inaczej; na tyle inaczej, żeby sobie nie wchodzić w drogę. Konflikt pojawia się wtedy, gdy co innego okazuje się Bogiem niż sam Bóg, gdy człowieka albo świat próbuje się ubóstwiać.

Spojrzenie biblijne na człowieka i świat oświetla więc inny ich wymiar niż nauki przyrodnicze, społeczne czy humanistyczne. Pokazuje ludzi i rzeczy w odmiennym kontekście, na innym tle. Nie jest propozycją konkurencyjną względem nauki, lecz względem popularnych światopoglądów eksponujących czy to świat, czy ludzkość. Biblia od człowieka i świata zmierza do Boga, a od Boga do świata i człowieka.

Pod prąd

Nietrudno dostrzec, że opisane tu poglądy wraz z ich rozmaitymi odmianami i kombinacjami przeważają w świecie dzisiejszym – także wśród ludzi, którzy uznają się za chrześcijan. Boga trudniej jakby dostrzec niż świat, ludzi i samego siebie… Biblijny i chrześcijański pogląd na świat, z Bogiem w centrum, jest więc często zaniedbywany nawet przez samych chrześcijan. Tym bardziej nie uznają go agnostycy, którzy nie dają odpowiedzi na pytanie o obecność Boga w życiu. Światopogląd chrześcijański bywa też atakowany wprost przez ateistów oraz przez ludzi zdemoralizowanych, dla których jest zawadą.

Nie ma w tym nic nowego. Praktyczny materializm, niewiara w bóstwo i krytyka religii istniały już w starożytności. Na krzywdzenie ludzi przez bogów skarżyli się bohaterowie sztuk Eurypidesa. Naturalne wyjaśnienia religii podawali Grecy Kritiasz (religię wymyślono, by zachęcić do etyki), Prodikos (człowiek czci dobroczynne zjawiska natury) i Euhemer (Zeus był władcą, któremu przyznano cześć boską i podobnie ma się rzecz z innymi bogami; w ten sposób wsparł on kult boski władców hellenistycznych).

W czasach rzekomo naiwnego średniowiecza św. Tomasz z Akwinu w Sumie teologicznej zaczął omawianie kwestii istnienia Boga od zacytowania dwóch argumentów przeciwko: że świat sam siebie tłumaczy oraz że zło w świecie przeczy istnieniu Boga. Te argumenty, do których dzisiejsi niewierzący niczego istotnego nie potrafią dodać, nadal są powtarzane.

Treść Pisma Świętego i chrześcijaństwo budzą zatem stały sprzeciw. Chrześcijanie ze swej strony, mówiąc o Bogu, sprzeciwiają się dzisiejszemu światu i powinni tak czynić. Ta ostatnia myśl wcale nie jest jednak popularna. Była taka książka, Jak dzisiejszemu człowiekowi mówić o Bogu. Liczni ankietowani autorzy szukali sposobu, jak głosić Boga w sposób przystępny i do przyjęcia dzisiaj. Żaden nie napisał, że współczesnemu człowiekowi trzeba się sprzeciwić i go zmienić. Tymczasem jest to konieczny etap jego – naszej – drogi do Boga.

Słuszny jest, oczywiście, zdroworozsądkowy postulat, żeby o Bogu mówić w sposób zrozumiały albo żeby „uwspółcześnić” życie Kościoła, to znaczy oczyścić je ze zbędnych archaizmów, tradycji przez małe „t”, przypadkowych przyzwyczajeń z ubiegłych stuleci. W treści zawarty musi być jednak właśnie sprzeciw wobec świata! Wszelkie dostosowywanie wieści o Bogu do odbiorcy okazuje się nieporozumieniem. Jezus jest „znakiem sprzeciwu” (Łk 2, 34). Im lepiej mówić o Bogu, tym większy może się okazać opór (por. J 7, 7; 14, 17; 15, 19; 17, 14), choć ostatecznie to Bóg zdoła ten świat zwyciężyć i zbawić.

Tak zwany język współczesny, którym mielibyśmy mówić o Bogu, został w znacznym stopniu zbudowany na założeniach wykluczających Dobrą Nowinę. Wprost eliminują one Boga i język wiary. Podporządkowują ten język założeniom antropocentrycznym (korzyść i przyjemność ludzi jako główne wartości). Wzorem starożytnych sofistów przenoszą religię ze sfery rzeczywistości do kultury. Redukują ją do tworu wyobraźni.

Dość często pod hasłem mówienia językiem współczesnym dopasowuje się chrześcijaństwo do ram takiego języka, a jego treść nagina do ludzkich życzeń. Tymczasem język współczesny również wymaga pieczęci wiary, swoistego nawrócenia. Znamiennym zjawiskiem są ułatwione przekłady Biblii, czyli jej przeróbki ograniczone pojemnością mowy potocznej lub dotychczasowego języka religijnego danego kraju (na misjach). Tymczasem dawne przekłady były wysoce dosłowne, nie dostosowywały się do zastanego języka, lecz go poszerzały, trwale się na nim odciskając.

W teologii mniej jakby dziś mówi się o samym Bogu, a więcej o sferze praktyczno-kościelnej. Obecny papież jeszcze jako kardynał uczynił Kościołowi współczesnemu zarzut, że więcej o sobie mówi niż o Bogu (i czy nie zdarza się istotnie, że mówiąc „nauka Kościoła”, ma się na myśli Boże przykazania?). Argumentując za etyką chrześcijańską, jej popularyzatorzy uwypuklają, że jest ona korzystna i szczęściodajna (nawet jeśli tak jest, nie z tego powodu okazuje się słuszna). Ludzka strona zbawienia jest dla nas bardziej zrozumiała.

Przeciwnicy objawienia chrześcijańskiego powołują się często na wolność człowieka. Według Księgi Rodzaju już w raju szatan zdołał przedstawić pierwszym ludziom Boga jako tego, kto ogranicza ich wolność (Rdz 3, 1-6). Człowiek korzysta bowiem z wolności, by powiedzieć non serviam – „nie będę służyć” (Jr 2, 20). Wiąże się to z pojmowaniem wolności. Wolność określana jako możność postępowania według własnej woli sprzeciwia się nieomal automatycznie postępowaniu według woli Bożej. Tymczasem wolność to raczej (cytując Monteskiusza): móc czynić to, czego się powinno chcieć [...] dobro, które pozwala korzystać z innych dóbr. Dlatego nie można uwierzyć inaczej niż dobrowolnie! Opornemu człowiekowi Bóg jawi się jako Miłość i Prawda, mówiąc: kładę dziś przed tobą życie i dobro oraz śmierć i zło. […] Wybierz życie! (Pwt 30, 15. 19).

Jak odbiorca przyjmie sprzeciw? Lepiej niż gładką mowę! Zwykle zakłada się milcząco, że ludzie wolą to, do czego przywykli, że trzeba się więc dostosować, ewentualnie przekonywać po trochu. Jednakże do natury ludzkiej należy też chęć uczenia się rzeczy nowych oraz zdolność do przełomu, który wywołany bywa właśnie sprzeciwem.

Krytyczne wobec tego świata świadectwo o Chrystusie ulega, niestety, osłabieniu z powodu słabości nas, chrześcijan. Tu leży istotna trudność, w glinie ludzkich naczyń z Ewangelią (Nie siebie głosimy, ale Jezusa Chrystusa, Pana […]. Mamy zaś skarb ten w glinianych naczyniach, aby nadmiar mocy był z Boga, a nie z nas – 2 Kor 4, 5a. 7). Nie uchronimy też słuchaczy Dobrej Nowiny od konieczności odkrycia swoich słabości przy nawróceniu ani od trudu drogi pod górę, która nastąpi potem.

Chociaż chrześcijaństwo, głosząc obecność Boga i przyznając Mu centralne miejsce w życiu, sprzeciwia się ubóstwianiu człowieka i świata, wcale ich nie chce pomniejszać. Przeciwnie, dzięki więzi z Bogiem człowiek i świat zyskują prawdziwą, pełną wartość. Każdej osoby trzeba więc bronić przed ideologiami, które przyznają pierwszeństwo całemu gatunkowi, państwu i innym zbiorowościom albo też, na odwrót, jednostkowemu egoizmowi.

Chrześcijaństwo nie zgadza się też na stawianie świata materialnego ponad człowiekiem. Człowiek, jako istota rozumna i podobna do Boga, stoi ponad innymi bytami, także nad przyrodą. Z drugiej strony przyroda, jako wspaniałe dzieło Boże, zasługuje na dbałość i szacunek ludzi. I pod tymi względami chrześcijaństwo sprzeciwia się wielu współczesnym poglądom.

III. Bóg w Chrystusie

[…]

Krzyż

Czy krzyż ma sens? Wierzącemu takie pytanie może się wydać niestosowne. Ma przecież w pamięci katechizmową formułę, że Chrystus umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Ale dlaczego właśnie na krzyżu? Czy nie mógł inaczej?

Dlaczego chrześcijanie mało zadają sobie to pytanie? Nie dlatego, że mają gotową odpowiedź. Przyczyną jest raczej przyzwyczajenie do tajemnic wiary. Tymczasem wierząc w Trójcę, Wcielenie, Eucharystię, krzyż, zmartwychwstanie, napotyka się tajemniczą rzeczywistość boską.

Pod tym względem spojrzenie pierwszych chrześcijan było bardziej świeże niż nasze. Zetknąwszy się niedawno i z bliska ze zbawczymi czynami Jezusa, zastanawiali się nad nimi. Fascynowały ich i niepokoiły. Wiedzieli zatem, jak okropna i haniebna była śmierć na krzyżu, i szukali odpowiedzi, dlaczego była potrzebna.

Ludzki rozum odrzuca krzyż. Święty Paweł zauważył na początku Pierwszego Listu do Koryntian, że krzyż Chrystusa uznawany jest przez Żydów za skandal, a przez pogan za głupstwo (1 Kor 1, 17-25). Wyjaśnił ich motywy: Żydzi oczekują od Boga znaków, czyli dowodów rzeczowych, a Grecy szukają mądrości, czyli tego, co przekonujące i rozumne. Krzyż nie odpowiadał ich oczekiwaniom. Nietrudno dostrzec, że takie postawy spotkamy i dzisiaj. Materialiści może by i uwierzyli, gdyby Bóg uczynił cud przed ich oczyma, a przemądrzali, gdyby przedstawił zrozumiałe dla nich argumenty.

Czy św. Paweł przedstawił w odpowiedzi dowody, jakich żądali? Wprost przeciwnie. Lekceważąc mądrość tego świata, wyjaśnił: Skoro bowiem świat przeniknięty mądrością Bożą nie poznał Boga za pomocą tej mądrości, spodobało się Bogu zbawić tych, którzy wierzą, przez głupstwo głoszenia nauki (w. 21). Inaczej mówiąc: skoro rozum nie doprowadził ludzi do Boga, chociaż mógł i powinien, to teraz Bóg każe im uwierzyć w coś, co uważają za głupie. Jeśli z pokorą przyjmą to niby głupstwo, wybawi ich.

Dlatego chrześcijaństwo głosi Chrystusa ukrzyżowanego. „Chrystus ukrzyżowany” to kolejna formuła chrześcijańska, do której ludzie kultury europejskiej przywykli, czy to wierzący, czy niewierzący. Tymczasem słowo „Chrystus” znaczy po grecku „namaszczony” – to samo co Mesjasz po hebrajsku. A Mesjasz miał być królem triumfatorem! Jego ukrzyżowanie nie mieściło się po prostu w głowie. Prowokowało do sprzeciwu, wydawało się nonsensem.

Jak z tego widać, św. Paweł w ogóle nie uznawał, by krzyż miał rozumowe uzasadnienie, które nieufny człowiek mógłby z zadowoleniem przyjąć. Krzyż nie ma takiego łatwego wyjaśnienia, tak jak nie ma go cierpienie. Nie znaczy to, że nie możemy się do wyjaśnienia cierpienia i krzyża przybliżyć. Radykalny św. Paweł podkreślił tajemnicę krzyża, inni autorzy Nowego Testamentu wskazywali jednak drogi do zrozumienia go.

W wielu miejscach podkreślili, że Chrystus umarł i zmartwychwstał „zgodnie z Pismem”. Sam Jezus do tego się odwoływał. Znaczy to, że Bóg w proroctwach Starego Testamentu podał pewne wskazówki co do przyjścia Mesjasza i Jego losu. Sprawdzanie się tych proroctw to realizacja planu Bożego. Nawet jeśli nie rozumiemy krzyża, dowiadujemy się w ten sposób, że Bóg, któremu ufamy, tak to zaplanował. Zapowiedź cierpień Mesjasza znajdywano zwłaszcza w przepowiedniach drugiej części Księgi Izajasza o cierpiącym Słudze Jahwe. Sam Jezus do nich nawiązywał. Krzyż nie jest więc przypadkiem, ani też skutkiem wrogich działań ludzi, Kajfasza czy Piłata. Ich zła wola bezwiednie przyczyniła się do wykonania zamiaru Boga. Na to samo wskazują miejsca w Nowym Testamencie, według których Jezus dobrowolnie przyjął śmierć krzyżową. Nie skorzystał z Boskiej mocy, by jej uniknąć. Wiedział o niej, zapowiedział ją i widział w niej głębszy sens.

Duże znaczenie ma porównanie śmierci Jezusa do ofiary. W starożytności składano w kulcie krwawe ofiary ze zwierząt (nam są one obce, w języku polskim nawet słowo oznaczające taką ofiarę, „żertwa”, wyszło już z użycia). Ludzie ówcześni mogli więc sobie wyobrazić śmierć Jezusa jako ofiarę tego rodzaju, a jednocześnie o wiele wyższą. Jak ofiary w ogóle, ofiara Chrystusa miała pojednać ludzi z Bogiem. Śmierć Jezusa porównywano do rozmaitego rodzaju ofiar. Jest barankiem paschalnym, którego krew ochroniła przed śmiercią Izraelitów w Egipcie. Jest ofiarą przebłagalną za grzechy, skuteczniejszą i doskonalszą niż te, które my moglibyśmy złożyć. Jest ofiarą całopalną, czyli całkowitą.

Specjalne znaczenie ma przelanie krwi Jezusa. Krew w pojęciu ówczesnym była nośnikiem i symbolem tajemnicy życia; była więc czymś świętym i nietykalnym. W kulcie izraelskim mogła służyć przy poświęceniach. Krew Jezusa zapewnia nam więc życie oraz uświęcenie.

Sens moralny tych obrazów jest taki, że ludzie, jako winni, powinni ponieść karę za swoje grzechy. Tymczasem Jezus, niewinny, z miłości bierze tę karę na siebie. Umiera zamiast nas.

Śmierć Jezusa jest też konsekwencją Jego człowieczeństwa. Jako prawdziwy człowiek nie ominął śmierci, i to śmierci w jej najokropniejszej postaci. Wskazał drogę, którą przejdą wszyscy, ogołocił samego siebie (kenoza). Następnym krokiem jest jednak zmartwychwstanie i chwała (zob. Flp 2, 6-11). Nadają one śmierci sens. Logiczne powiązanie krzyża ze zmartwychwstaniem podkreśla Ewangelia św. Jana. Krzyżując Jezusa, wrogowie nieświadomie Go wywyższają.

W dziejach chrześcijaństwa spotykamy próby dokładniejszego wyjaśnienia sensu krzyża. Czasem szły one zbyt daleko. Na przykład prawdę o odkupieniu próbowano przedstawić w kategoriach handlowych, ze śmierci Jezusa czyniąc zapłatę dla śmierci czy szatana, albo też dla groźnego, surowego Boga. Obrazy i przenośnie biblijne nie powinny jednak być wykładane tak powierzchownie. Krzyż pozostanie tajemnicą.

Zmartwychwstanie

Rdzeniem wiary chrześcijańskiej jest przekonanie, że Jezus ukrzyżowany powrócił do życia. Zmartwychwstanie jawi się jako wydarzenie, którego się nie spodziewano i które nie pasowało do ówczesnych wyobrażeń. Świadkowie zmartwychwstania słyszeli wprawdzie uprzednio o takiej możliwości, ale w gruncie rzeczy przekraczało ono ich zdolność pojmowania. Wyniknęła stąd duża trudność wypowiedzenia tego, co ujrzeli. Można by zaryzykować wyrażenie psychobiologiczne, że ich silne i rzeczywiste doznania niewerbalne, odebrane głównie przez prawą półkulę mózgową, zostały dopiero z czasem przetworzone i wypowiedziane przez lewą półkulę…

Obecna sytuacja jest inna. Wprawdzie nowina o zmartwychwstaniu Chrystusa nadal jest trudna do przyjęcia i przeczy potocznym poglądom, ale chrześcijanie wychowani na katechizmie w pewien sposób do niej przywykli. Nawet niewierzący zna słowo „zmartwychwstanie” i mniej więcej wie, o jakie wydarzenie chodzi. Trudno więc cofnąć się do tamtych chwil i wczuć się w ówczesną sytuację.

Jak przebiegały spotkania z Chrystusem zmartwychwstałym? Ich opisy, znajdujące się w Ewangeliach, mają pewne elementy wspólne. Na początku trudno było Jezusa rozpoznać. Uczniowie idący do Emaus długo z Nim rozmawiali, a nie poznali, kim jest. Maria Magdalena w pierwszej chwili wzięła Jezusa za ogrodnika. Nie wyniknęło to tylko ze zjawiska psychologicznego, że trudno rozpoznać kogoś, o kim wiemy, że nie żyje. Jezus musiał wyglądać inaczej niż za życia. O zmianie sposobu istnienia świadczy oczywiście i to, że zjawiał się i znikał. Pojawiał się w zamkniętych pomieszczeniach. Mógł unieść się ku górze. A jednocześnie był ten sam. Po wahaniach następowało radosne rozpoznanie Jezusa. Co więcej, był obecny fizycznie, jadł wobec uczniów – nie był zjawą (Żydzi wierzyli, że aniołowie mogą przybrać postać ludzką, tylko że wtedy nie jedzą). Bardzo dobitnie wyrażają to słowa Jezusa z Ewangelii św. Łukasza: Obmacajcie Mnie i przekonajcie się. Duch bowiem nie ma mięsa ani kości, a widzicie, że Ja mam (Łk 24, 39). Tłumaczenia Biblii niestety wygładzają to dobitne zdanie.

Odkrycie zmartwychwstania oznacza odkrycie, kim jest Jezus. Kto zrozumiał, że Jezus żyje, tym samym uwierzył w Niego. Kształt tej wiary był jednak swoisty. Uczniowie w pełni czuli i wiedzieli, kim jest Jezus, ale niekoniecznie potrafili to wypowiedzieć. Dzisiaj ujmujemy wiarę w formuły. Początkowa wiara świadków zmartwychwstania była bezpośrednim odczuciem, świadomością, którą trzeba było jeszcze wyrazić w słowach i przekazać innym.

Z tej trudności wyniknęło to, że relacje o spotkaniach ze Zmartwychwstałym w poszczególnych Ewangeliach pod wieloma względami różnią się między sobą. Przedstawienie ich w słowach okazało się bowiem bardzo trudne i nie od razu się udało. Jak już zaznaczyłem w rozdziale poprzednim, szukając pojęć dla wyrażenia swej wiary w Jezusa, pierwsi chrześcijanie znaleźli je głównie w Starym Testamencie. Pierwotnie dotyczyły one jednak czego innego i trzeba było je zastosować w nowy, twórczy sposób. Tylko częściowo pasowały do niezwykłego zjawiska, jakim było zmartwychwstanie.

Żydzi w zasadzie znali pojęcie powstania z martwych. Dotyczyło ono jednak wskrzeszenia umarłych w dniu ostatecznym. Co więcej, wskrzeszenie wyobrażali sobie jako powrót do znanego dotąd życia fizycznego, jakby reanimację. Nie oczekiwano życia przemienionego. Tymczasem Jezus wrócił do życia, ale inaczej. Dotychczasowe rozumienie zmartwychwstania nie wystarczało, by to zrozumieć. Biorąc to słowo, trzeba było mu nadać zmieniony sens. Dlatego pisząc o zjawianiu się Jezusa, ewangeliści używają zwrotu „ukazał się”, „dał się widzieć”. W języku biblijnym oznaczało to wizję, objawienie z nieba. Ale skoro żywy Jezus był daleko więcej niż wizją, to słowo również nie wystarczało.

Zmartwychwstanie to chwalebne zwycięstwo nad śmiercią. Dlatego zmartwychwstałego Jezusa widziano jako triumfującego Mesjasza, zapowiedzianego w Starym Testamencie. Samo słowo Chrystus, po grecku Christos, znaczy „namaszczony”, czyli jest tłumaczeniem hebrajskiego terminu Mesjasz, który oznacza to samo. Jezus był jednak kimś więcej niż zwycięskim Bożym wysłannikiem. Dlatego po zmartwychwstaniu określano Go również słowami, które w Starym Testamencie odnoszą się do chwały Bożej. Jej symbolem był na przykład obłok, który zakrył Jezusa wstępującego do nieba.

Tylko Bóg ma władzę nad śmiercią. Przedstawiając Dobrą Nowinę Żydom, uznającym, że wszystko pochodzi od jedynego Boga, chrześcijanie mówili najpierw, że Bóg wskrzesił Jezusa. Ich wiarę pełniej wyrażało jednak stwierdzenie, że Chrystus sam powstał z martwych, zwyciężył śmierć. W ten sposób wyrażali w gruncie rzeczy wiarę w Jego boskość.

Niewierzący wyobrażają sobie, że powstanie Jezusa z martwych apostołom się przywidziało, albo że je zmyślili. Gdyby tak było, nie powstałaby jednak cała opisana tu trudność z przedstawieniem tego, co widzieli. Nie wyszliby oni poza swoje wyobrażenia o życiu pozagrobowym i stwierdziliby, że Jezus żyje w niebie i ukazał się im w wizji. Niezwykłe, nieoczekiwane cechy Jezusa, pewna chropowatość świadectw i różnice między nimi wskazują, że chodziło o niezwykłe, trudne do opisania zdarzenie rzeczywiste.

Na czym ono polegało? Samego zmartwychwstania nikt nie widział. Ciało Jezusa zniknęło po prostu z grobu, pozostały płótna, którymi owinięto ciało na pogrzeb. Istota powstania z martwych to przejście od śmierci do życia. Jakiego życia, pokazuje stan ciała Jezusa po zmartwychwstaniu. Było to istnienie przemienione i przewyższające życie ziemskie. Jezus przeszedł do życia w Bogu. Odtąd właściwie już nie należał do tego świata. Zjawiał się na nim po to, by upewnić uczniów, że żyje, ale Jego właściwym miejscem pobytu było niebo. Dlatego po zmartwychwstaniu nie pozostał dłużej z uczniami.

Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Ciało Jezusa zmartwychwstałego nadal nosiło ślady po męce na krzyżu. Spotyka się dziś rozumienie zmartwychwstania w duchu „religii sukcesu”: Chrystus zwyciężył; po co więc krucyfiks, skoro krzyż jest już pusty? Tymczasem Zmartwychwstały jest Ukrzyżowanym. Dotyczy to również życia ludzkiego, dla którego Chrystus jest wzorem. Zmartwychwstanie na Jego wzór wymaga przedtem przejścia trudnej ziemskiej drogi.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama