Przemówienie podczas podczas spotkania z kapłanami i diakonami stałymi we Fryzyndze - Podróż do Bawarii, 14.09.2006
14 września, w ostatnim dniu podróży apostolskiej do Bawarii, Benedykt XVI przybył do katedry we Fryzyndze, gdzie spotkał się z kapłanami i diakonami stałymi. W improwizowanym przemówieniu wspomniał o swoich święceniach kapłańskich, które otrzymał w tej katedrze w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła w 1951 r., a następnie mówił o duchowości i zadaniach duszpasterskich ludzi powołanych do szczególnej służby Bożej.
Drodzy Współbracia w posłudze biskupiej i kapłańskiej, drodzy Bracia i Siostry!
Jest to dla mnie chwila radości i głębokiej wdzięczności — wdzięczności za wszystko, co dane mi było przeżyć i co otrzymałem podczas tej pasterskiej wizyty w Bawarii. Ileż serdeczności, ileż wiary i Bożej radości — to doświadczenie głęboko mnie poruszyło i stanie się dla mnie źródłem nowych energii. Odczuwam szczególną wdzięczność również za to, że na koniec znów mogłem nawiedzić katedrę we Fryzyndze i zobaczyć, jak wspaniale teraz, odnowiona, wygląda. Dziękuję kard. Wetterowi, dziękuję pozostałym dwóm biskupom bawarskim, dziękuję wszystkim, którzy współpracowali, dziękuję Opatrzności za to, że możliwe było odnowienie katedry, tak że możemy teraz podziwiać jej nowe piękno! Kiedy staję dzisiaj w tej katedrze i widzę dawnych kolegów i młodych kapłanów, którzy przekazują orędzie, pochodnię wiary, budzą się w moim sercu liczne wspomnienia. Wspomnienie moich święceń kapłańskich, o których nadmienił kard. Wetter: gdy leżałem tutaj na posadzce, a dokoła mnie rozlegały się wezwania Litanii do Wszystkich Świętych i byłem jakby objęty wstawiennictwem wszystkich świętych, uświadamiałem sobie, że na tej drodze nie jesteśmy sami, lecz że wielka rzesza świętych idzie razem z nami, a święci żyjący — wierni dnia dzisiejszego i jutrzejszego — wspomagają nas i nam towarzyszą. Potem nadeszła chwila nałożenia rąk, i w końcu, gdy kard. Faulhaber zawołał: «Iam non dico vos servos, sed amicos — Już nie nazywam was sługami, lecz przyjaciółmi» (por. J 15, 15), doświadczyłem tego, że święcenia kapłańskie włączają mnie we wspólnotę przyjaciół Jezusa, powołanych, aby być z Nim i głosić Jego orędzie.
Wspominam też, jak sam udzielałem tutaj święceń kapłanom i diakonom, którzy obecnie służą Ewangelii i od wielu lat — a teraz już dziesięcioleci — przekazywali jej orędzie i nadal to czynią. Wspominam też naturalnie procesje ku czci św. Korbiniana. W tamtych czasach istniał jeszcze zwyczaj otwierania relikwiarza. A ponieważ jako biskup zajmowałem miejsce blisko urny, mogłem patrzeć na czaszkę św. Korbiniana, a jednocześnie widziałem samego siebie w procesji stuleci, która podąża drogami wiary, i uświadamiałem sobie, że w tej wielkiej «procesji czasów» możemy iść również my, przyczyniając się do tego, aby zmierzała ona ku przyszłości, co stawało się szczególnie jasne, gdy orszak przechodził przez dziedziniec obok licznie zgromadzonych tam dzieci, które błogosławiłem, kreśląc im na czołach znak krzyża. W tym momencie doświadczamy również, że uczestniczymy w wielkiej procesji, pielgrzymce Ewangelii, że możemy być zarazem pielgrzymami i przewodnikami w tej pielgrzymce, że idąc za tymi, którzy poszli za Chrystusem, razem z nimi idziemy za Nim i tym samym wchodzimy w światłość.
Przechodząc teraz do homilii, chciałbym poruszyć tylko dwie kwestie. Pierwsza wiąże się z odczytaną przed chwilą Ewangelią — urywkiem, który wszyscy słyszeliśmy wielokrotnie, wyjaśnialiśmy i rozważaliśmy w sercu. «Żniwo jest wielkie» — mówi Pan. A mówiąc «jest wielkie», nie ma na myśli jedynie tamtej chwili i tylko dróg Palestyny, po których pielgrzymował w latach swego ziemskiego życia. Te słowa odnoszą się również do teraźniejszości. Oznaczają: w sercach ludzi dojrzewa żniwo. I znaczą także: ich serca oczekują Boga; oczekują na słowa, które staną się światłem, wskażą im drogę. Oczekują na słowo, które będzie czymś więcej niż tylko słowem. Jest w nich nadzieja, oczekiwanie miłości, która wychodzi poza teraźniejszość, wspiera nas i otacza na wieki. Żniwo jest wielkie, i w każdym pokoleniu potrzebni są robotnicy. I wszystkich pokoleń, choć na różne sposoby, dotyczą także inne słowa: robotników jest mało.
«Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników!» To znaczy: żniwo dojrzało, ale Bóg chce posłużyć się ludźmi, aby dotarło do spichrza. Bóg potrzebuje ludzi. Potrzebuje osób, które powiedzą: Tak, jestem gotowy stać się robotnikiem na Twoim żniwie, jestem gotowy pomagać, aby to żniwo dojrzewają-
ce w sercach ludzi mogło rzeczywiście znaleźć się w spichrzu wieczności, wejść do wiekuistej Bożej wspólnoty radości i miłości. «Proście Pana żniwa!» To znaczy także: nie możemy po prostu «produkować» powołań, muszą one pochodzić od Boga. Nie możemy — jak dzieje się to może w innych zawodach — za pomocą celnej propagandy i odpowiednio dobranych, by tak powiedzieć, strategii po prostu «rekrutować» ludzi. Powołanie wychodzi z Serca Boga i musi zawsze znaleźć drogę do serca człowieka. A właśnie po to, aby mogło dotrzeć do ludzkich serc, potrzebna jest także nasza współpraca. Prosić o to Pana żniwa znaczy niewątpliwie modlić się o to, poruszać Jego Serce, mówić do Niego: «Uczyń to, prosimy Cię! Rozbudź ludzi! Spraw, by Ewangelia napełniała ich entuzjazmem i radością! Spraw, aby zrozumieli, że jest to skarb cenniejszy niż wszelkie inne skarby, a kto go odkrył, winien go przekazywać innym!»
My poruszamy Serce Boże. Ale modlitwa do Boga to nie tylko słowa prośby; wymaga także przemiany słów w czyny, aby w naszych rozmodlonych sercach zrodziła się iskra Bożej radości, radości z Ewangelii, i wzniecała w innych sercach gotowość powiedzenia «tak». Jako ludzie modlitwy, przepełnieni Bożym światłem, docieramy do innych i obejmując ich naszą modlitwą, wprowadzamy w przestrzeń obecności Boga, który następnie dokona swojego dzieła. W tym duchu chcemy wciąż na nowo prosić Pana żniwa, poruszać Jego Serce i razem z Bogiem docierać w naszej modlitwie także do serc ludzi, ażeby On sprawiał, zgodnie ze swoją wolą, że będzie w nich dojrzewać ich własne «tak», dyspozycyjność, stałość pośród zamętu doczesności, oraz by zarówno w pogodny dzień, jak i wśród mroku nocy, wiernie trwali w służbie, z niej właśnie czerpiąc nieustannie świadomość, że ten wysiłek — choć uciążliwy — jest piękny, jest pożyteczny, ponieważ prowadzi ku temu, co istotne: aby ludzie otrzymali to, na co czekają — światło Boże i miłość Bożą.
Druga sprawa, którą chcę poruszyć, to kwestia praktyczna. Liczba kapłanów zmniejszyła się, chociaż w tym momencie możemy powiedzieć, że przecież jesteśmy obecni, że także dzisiaj są kapłani młodzi i starzy, że są młodzi ludzie, którzy wstępują na drogę kapłaństwa. Ale obowiązki stały się bardziej uciążliwe: prowadzenie jednocześnie dwóch, trzech, czterech parafii, i to przy wszystkich nowych zadaniach, jakie doszły, może okazać się frustrujące. Często nasuwa mi się pytanie, a zapewne każdy z was stawia je samemu sobie i braciom: jak mamy sobie poradzić? Przecież ta praca nas spala, i ostatecznie nie potrafimy już czerpać z niej radości, kiedy widzimy, że choćbyśmy najwięcej zrobili, i tak nigdy nie zrobimy dosyć. To wszystko niezwykle nas obciąża.
Cóż można odpowiedzieć? Nie mogąc oczywiście dać tu niezawodnych przepisów, chciałbym jednak udzielić kilku podstawowych wskazówek. Pierwsze z nich zaczerpnąłem z Listu do Filipian (por. 2, 5-8), gdzie św. Paweł mówi do wszystkich — a oczywiście w szczególny sposób do tych, którzy pracują na niwie Bożej — że musimy «mieć w sobie dążenia Chrystusa Jezusa». Jego uczucia były takie, że w obliczu losu człowieka Jezus nie mógł jak gdyby znieść swojego życia w chwale, ale musiał zstąpić i dokonać czegoś niewiarygodnego — wziąć na siebie całą nędzę ludzkiego życia aż po cierpienie na krzyżu. Takie jest dążenie Jezusa Chrystusa: przynagla nas, abyśmy nieśli ludziom światło Ojca, pomagali im, ażeby z nich i w nich powstawało Królestwo Boże. To dążenie Jezusa Chrystusa wynika zarazem z tego, że pozostaje On zawsze głęboko zakorzeniony w komunii z Ojcem, jest w niej zanurzony. Widzimy to, by tak powiedzieć z zewnątrz, w fakcie, że ewangeliści opowiadają wielokrotnie, iż Jezus oddala się na górę, sam, aby tam się modlić. Jego działanie wynika stąd, że jest On zanurzony w Ojcu: właśnie z powodu tego zanurzenia w Ojcu Jezus musi iść do świata i przemierzać wszystkie wioski i miasta, aby głosić Królestwo Boże, to znaczy jego obecność, jego «istnienie» wśród nas; ażeby Królestwo stawało się obecne w nas, a poprzez nas przemieniało świat; aby Jego wola spełniała się jako w niebie, tak i na ziemi, a niebo zstąpiło na ziemię. Oto dwa aspekty dążenia Jezusa Chrystusa. Z jednej strony — poznawać Boga od wewnątrz, poznawać Chrystusa od wewnątrz, być razem z Nim; tylko wówczas, gdy tak jest, naprawdę odkrywamy «skarb». Ż drugiej strony — musimy także wychodzić do ludzi. Nie możemy już zatrzymywać «skarbu» dla siebie, musimy go przekazywać.
Chciałbym przełożyć na jeszcze bardziej konkretny język to podstawowe wskazanie z jego dwoma aspektami: potrzebne jest połączenie gorliwości i pokory, a zatem uznanie własnych ograniczeń. Z jednej strony gorliwość: jeśli naprawdę wciąż na nowo spotykamy Chrystusa, nie możemy Go zachowywać tylko dla siebie. Czujemy się wezwani, by pójść do ubogich, do starszych, do słabych, a także do dzieci i do młodzieży, do ludzi w sile wieku; czujemy się posłani do tego, by być «głosicielami», apostołami Chrystusa. Ale aby ta gorliwość nie stała się dla nas pusta i wyniszczająca, musi łączyć się z pokorą, z umiarem, z akceptacją naszych ograniczeń. Jak wiele jest rzeczy, które należałoby zrobić — a widzę, że nie jestem do tego zdolny. Dotyczy to proboszczów — przynajmniej wyobrażam sobie, w jakiej mierze — i dotyczy to także Papieża, który powinien robić tak wiele! Ale po prostu nie starcza mi na to sil. Muszę się więc nauczyć czynić to, co mogę, a resztę pozostawiać Bogu i współpracownikom, mówiąc: «Ostatecznie to Ty musisz to zrobić, bo Kościół jest Twój. A Ty dajesz mi tylko tyle sił, ile mam. Ofiarowuję je Tobie, bo od Ciebie pochodzą, a resztę pozostawiam Tobie». Sądzę, że pokora wyrażająca się w zaakceptowaniu tego — «tu kończą się moje siły, resztę pozostawiam Tobie, Panie» — że ta pokora ma znaczenie decydujące. I do tego jeszcze ufność: Bóg da mi także współpracowników, którzy mi pomogą i zrobią to, czego ja nie potrafię.
To połączenie gorliwości i umiaru, «przełożone» na jeszcze jedną, trzecią płaszczyznę, oznacza także jedność służby, we wszystkich jej wymiarach, i życia wewnętrznego. Możemy służyć innym, możemy dawać tylko wówczas, jeśli sami również otrzymujemy, jeśli sami się nie wyzbywamy. Dlatego Kościół proponuje nam przestrzenie wolności, które z jednej strony pozwalają nam na kolejny «wydech» i «wdech», a z drugiej stają się miejscem i źródłem służby. Jest to przede wszystkim codzienne sprawowanie Mszy św.: nie sprawujmy jej w sposób rutynowy, jako czegoś, co w pewnym sensie «muszę zrobić», ale celebrujmy ją «od wewnątrz»! Utożsamiajmy się ze słowami, z gestami, z tym wydarzeniem, które w niej staje się rzeczywistością! Jeśli odprawiamy Mszę modląc się, jeśli wypowiadane przez nas słowa: «To jest Ciało moje», wynikają naprawdę z komunii z Jezusem Chrystusem, który nałożył na nas ręce i upoważnił nas, abyśmy przemawiali w Jego imieniu, posługując się Jego «Ja», jeśli sprawujemy Eucharystię głęboko w niej uczestnicząc, z wiarą i w modlitwie, wówczas nie jest ona dla nas tylko zewnętrznym obowiązkiem, wówczas ars celebrandi rodzi się naturalnie, ponieważ jest celebracją, której ośrodkiem jest Pan i komunia z Nim, co odpowiada także potrzebom ludzi. Wówczas my sami otrzymujemy w niej wciąż na nowo wielkie bogactwo, a zarazem przekazujemy ludziom więcej niż tylko to, co pochodzi od nas, a mianowicie obecność Chrystusa.
Drugą przestrzenią wolności, którą Kościół — można powiedzieć — nam narzuca, a dając ją, zarazem nas wyzwala, jest Liturgia Godzin. Starajmy się odmawiać ją jak prawdziwą modlitwę, modlitwę w jedności z Izraelem Starego i Nowego Przymierza, w jedności ze wszystkimi modlącymi się w ciągu stuleci, modlitwę w komunii z Jezusem Chrystusem, modlitwę, która wypływa z najgłębszego «ja», z najgłębszego podmiotu tych modlitw. A modląc się w ten sposób, ogarniajmy tą modlitwą także innych ludzi, którym nie starcza na nią czasu albo sil, albo umiejętności. My sami, jako ludzie modlitwy, modlimy się także w imieniu innych, pełniąc w ten sposób podstawową posługę pasterską. Nie jest to ucieczka w prywatność, ale priorytetowe zadanie duszpasterskie, działanie duszpasterskie, w którym my sami stajemy się na nowo kapłanami, zostajemy na nowo napełnieni Chrystusem, włączamy innych w komunię modlącego się Kościoła, a zarazem sprawiamy, że moc modlitwy, obecność Jezusa Chrystusa promieniuje na świat.
Hasło tych dni brzmiało: «Kto wierzy, nigdy nie jest sam». Te słowa dotyczą i muszą dotyczyć także nas kapłanów, każdego z nas. Również tutaj możemy dostrzec dwa aspekty: kapłan nie jest nigdy sam, bo jest z nim zawsze Jezus Chrystus. On jest z nami — bądźmy więc także my z Nim! Ale te słowa musimy pojmować też w innym sensie: kto staje się kapłanem, zostaje włączony w prezbiterium — we wspólnotę kapłanów z biskupem. Jest kapłanem przez to, że trwa w komunii ze swoimi współbraćmi. Postępujmy tak, aby nie był to tylko nakaz teologiczny i prawny, ale rzeczywiste doświadczenie każdego z nas. Obdarowujmy się wzajemnie tą komunią, ofiarujmy ją zwłaszcza tym, o których wiemy, że cierpią z powodu samotności, że dręczą ich jakieś pytania lub problemy, być może wątpliwości czy niepewność! Obdarzajmy się wzajemnie tą komunią, a wówczas, przez to bycie z drugim człowiekiem, z innymi ludźmi, będziemy doświadczać wciąż na nowo, coraz mocniej i radośniej także komunii z Jezusem Chrystusem. Amen!
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (11/2006) and Polish Bishops Conference