List Ad extremas orientis oras, o Kościele w Indiach, 24.06.1893
Ku najdalszym wybrzeżom Wschodu, zbadanym dzięki szczęściu i męstwu Portugalczyków, do których zdychają codziennie tak liczni ze względu na bogate zyski z handlu, My skierowaliśmy serce i myśli już na samym początku Pontyfikatu, przedkładając nadzieję na rzeczy w wiele większe.
Zachowujemy w sercu i rozbudzają w Nas ogromną miłość owe niezmierzone przestrzenie Indii, na których przez tyle już wieków, w pocie czoła trudzą się misjonarze. Przede wszystkim przychodzi na myśl św. Tomasz Apostoł, którego słusznie uważa się za pierwszego głosiciela Ewangelii w Indiach; myślimy także o św. Franciszku Ksawerym, który po długim czasie starał się usilnie o tę samą chwałę, doprowadzając swoją stałością i niesłychaną miłością setki tysięcy Hindusów od baśni braminów i nieczystego zabobonu do prawdziwej religii i wiary. Idąc w ślady bardzo świętego męża, na mocy powagi i zlecenia Stolicy Apostolskiej, bardzo liczni kapłani diecezjalni i zakonni starali się potem i dotąd się starają, strzec gorliwie i rozwijać chrześcijańską służbę Bożą i obyczaje, które wprowadził Tomasz, a które Franciszek Ksawery odnowił. Mimo to, jakże ogromna liczba ludzi, na tak wielkich obszarach, nie zna jeszcze prawdy, otoczona żałośnie ciemnościami zabobonu! Jak wielka mianowicie, rozciąga się ku północy rola, wcale jeszcze nie przygotowana do przyjęcia ziarna Ewangelii!
Gdy rozważymy to w sercu, pokładamy wprawdzie bardzo wielką ufność w łaskawości i miłosierdzi Boskiego naszego Zbawiciela, który jedynie zna właściwy czas i dojrzałą porę użyczenia swego światła, który też zwykle ukrytym tchnieniem łaski niebieskiej skłania umysły ludzi ku prawdziwej drodze zbawienia. Tymczasem jednak chcemy i powinniśmy, na ile to od Nas zależy, dołożyć starań, aby tak wielka część świata odczuła jakiś owoc Naszej troskliwości.
Gdy wspominając o tym rozważaliśmy pilnie, czy w jakiś sposób należy lepiej uporządkować i pomnożyć dobro religii chrześcijańskiej w Indiach, ze szczęśliwym skutkiem ustanowiliśmy niektóre rzeczy, które przyczyniają się do powodzenia religii katolickiej. Najpierw zawarliśmy w właściwy sposób dwustronny układ z najwierniejszym królem Portugalii i Algarve w sprawie zarządzenia patronem narodu Portugalskiego w Indiach Wschodnich. Gdy to nastąpiło, ucichły, przez usuniecie przyczyn sporów, owe niemałe rozdwojenia, które tak długo rozdzierały umysły chrześcijan. Uznaliśmy ponadto za rzecz dojrzałą i zbawienną utworzenie z poszczególnych wspólnot chrześcijańskim, które przedtem podlegały Wikariuszom i Prefektom Apostolskim, rzeczywistych diecezji, które mają własnych biskupów i są zarządzane na mocy zwyczajnego prawa. Dlatego prze List Apostolski Humanae salutis z dnia 1 IX 1886 ustanowiono na tych terenach nową hierarchię obejmującą osiem prowincji kościelnych, a mianowicie z siedzibą w Goa, której dla zaszczytu nadano tytuł patriarchalny, w Agra, Bombaju, Werapoli, Kalkucie, Madres, Pondichery i Colombo. Wreszcie wytrwale usiłujemy dokonać tam przez świętą Naszą Kongregację rozkrzewiania Imienia Chrześcijańskiego wszystkiego, cokolwiek rozpoznajemy jako owocne dla zbawienia i pożyteczne do wzrostu pobożności i wiary.
Lecz pozostał jeszcze jedna sprawa, od której bardzo zależy zbawienie Hindusów. Chcemy, abyście wy, Czcigodni Bracia, i wszyscy, którzy miłują ludzkość i imię chrześcijańskie zwrócili na nią większą uwagę. Powodzenie mianowicie wiary katolickiej u Hindusów będzie niepewne i rozkrzewianie jej wątpliwe tak długo, dopóki brak będzie kleru wybranego z dobrze do zadań kapłańskich przygotowanych ludzi miejscowych, którzy będą w stanie nie tylko pomagać obcym kapłanom, lecz będą mogli sami w swoich krajach należycie zarządzać sprawami chrześcijańskimi. Wspominają, że taki pogląd miał Franciszek Ksawery. Podobno twierdził on zwykle, że religia chrześcijańska nie może mocno zakorzenić się w Indiach bez wytrwale pracujących, pobożnych i gorliwych kapłanów urodzonych w Indiach. Łatwo wykazać, jak dojrzały miał być pogląd na tę sprawę. Wiele bowiem rzeczy utrudni pracę misjonarzy przybywających z Europy, a najbardziej nieznajomość miejscowego języka, którego poznanie jest bardzo trudne; ponadto niezwykłość zwyczajów i obyczajów, do których nawet po długim czasie trudno się przyzwyczaić; tak że z konieczności europejscy kapłani czują się tam jak w obcym sobie miejscu. Ponieważ zaś lud z przykrością powierza się obcym, jasne jest, że praca kapłanów rodzimych będzie daleko owocniejsza. Znają bowiem dokładnie zamiłowania, wrodzone zdolności i obyczaje swojego ludu; wiedzą kiedy mówić, a kiedy milczeć; a wreszcie Hindusi wśród Hindusów nie są narażeni na żadne podejrzenia; trudno wprost wyrazić, jak wielkie ma to znaczenie, szczególnie w sprawach budzących wątpliwości.
Trzeba też zauważyć, że misjonarzy z obcych krajów jest o wiele za mało, by mogli urabiać te chrześcijańskie społeczności, które już obecnie istnieją. Wynika to jasno z akt misji; potwierdzają one, że misje w Indiach nie przestają domagać się i usilnie żądać od Św. Kongregacji Rozkrzewienia Imienia Chrześcijańskiego coraz to nowych głosicieli Ewangelii. Jeżeli zaś kapłani przybywający z innych krajów nawet obecnie nie są w stanie sprostać potrzebom duszpasterskim, to co będzie później, gdy wzrośnie liczba chrześcijan? Nie ma bowiem nadziel, że wzrośnie odpowiednio liczba tych, których posyła Europa. Jeżeli więc chce się zadbać o zbawienie Hindusów i utwierdzić na tych niezmierzonych obszarach imię chrześcijańskie z nadzieją przetrwania, trzeba wybrać spośród ludności rodzimej takich, którzy po troskliwym przygotowaniu będą wypełniać zadania i obowiązki kapłańskie.
Po trzecie, nie można pominąć i tego, co wprawdzie jest bardzo mało prawdopodobne, lecz jak każdy przyzna, może jednak kiedyś się zdarzyć: mogą mianowicie nastać w Europie lub Azji takie czasy, że siłą i przemocą zmuszać się będzie kapłanów obcych do opuszczenia Indii. Gdyby to nastąpiło, a nie byłoby rodzimego kleru, to jak mogłaby ostać się religia bez szafarzy świętych tajemnic i głosicieli nauki? Dość jasno świadczy o tym historia Chińska, Japońska czy Etiopska. Gdy mianowicie nienawiść i nieszczęścia przytłoczyły chrześcijaństwo w Japonii i Chinach, to wiele razy siła nieprzyjacielska, mordując lub wypędzając kapłanów obcych, oszczędziła tubylczych; ci znając dobrze język i obyczaje ojczyste, opierając się na pokrewieństwie i przyjaźni, mogli nie tylko pozostać bezpiecznie w ojczyźnie, lecz we wszystkich prowincjach sprawować święte obrzędy i swobodnie wypełniać obowiązki duszpasterskie. Przeciwnie w Etiopii, gdzie chrześcijan było już prawie dwieście tysięcy, po wymordowaniu i wypędzeniu misjonarzy europejskich, z braku kleru rodzimego, nagła burza prześladowania zniszczyła całkowicie owoc długiej pracy.
Należy wreszcie przyjrzeć się starożytności i wiernie zachować to, co niegdyś zbawiennie ustanowiono. Apostołowie przy wypełnianiu apostolskiego zadania mieli zwyczaj sami i polecali przepoić najpierw lud chrześcijańską nauką, a następnie udzielić święceń niektórym wybranym z miejscowego ludu, a nawet wynieść ich do godności biskupiej. Później papieże, idąc za ich przykładem, zawsze mieli zwyczaj dawać misjonarzom polecenie, aby wszędzie tam, gdzie powstała dość liczna społeczność chrześcijańską, starali się usilnie wybrać kapłanów spośród ludności rodzimej. Aby więc zabezpieczyć powodzenie i rozkrzewienie imienia katolickiego wśród Hindusów, trzeba Hindusów kształcić na kapłanów, którzy we wszelkich okolicznościach czasu będą w stanie sprawować święte obrzędy i przewodzić swoim chrześcijańskim ziomkom.
Dlatego właśnie za radą i zachętą Stolicy Apostolskiej, Przełożeni misji w Indiach założyli seminaria duchowne wszędzie tam, gdzie tylko było to możliwe. Owszem, na synodach w Colombo, Bangalore i Allahabad, które odbyły się z początkiem r. 1887, zarządzono, aby poszczególne diecezje miały własne seminarium dla kształcenia kapłanów rodzimych; gdyby któryś z biskupów z biedy nie mógł mieć własnego seminarium, powinien kleryków swej diecezji utrzymywać na swój koszt w seminarium metropolitalnym. Biskupi wprawdzie według możności usiłują z pożytkiem wprowadzić w życie te dekrety; lecz niedostatek środków materialnych i brak zdatnych kapłanów dla kierowania studiami i mądrego wykładania nauki staje w poprzek ich wzniosłej woli. Dlatego nie ma prawie żadnego seminarium, w którym można zdobyć pełne i doskonałe wykształcenie. Dzieje się to w tym czasie, gdy władza państwowa i niemała liczba protestantów nie szczędzi żadnych nakładów ani trudów, by całą młodzież gruntownie i dokładnie wykształcić.
Widać więc jasno, jak to jest pożyteczne, jak zgodne z dobrem ogólnym, by w Indiach Wschodnich założyć jakieś kolegia, gdzie można by tubylczych młodzieńców wyrastających ku nadziei Kościoła wychowywać w wszelkiej doskonałości nauki i w tych cnotach, bez których nie można w sposób święty i pożyteczny wypełniać świętych czynności. Jeżeli po usunięciu przyczyn nieporozumień przez dobrowolne układy i po uporządkowaniu zarządu diecezji przez ustanowienie hierarchii kościelnej będziemy mogli, jak to przedstawiono, zadbać odpowiednio o wykształcenie kleru, to będziemy uważali, że wykończyliśmy całe dzieło. Gdy bowiem raz, jak powiedzieliśmy, założy się seminaria duchowne, będzie istniała niezawodna nadzieja, ze wyjdą z nich w wielkiej obfitości zdolni kapłani, którzy daleko rozszerzą światło pobożności i nauki i którzy świadomie wypełnią szczególne zadanie swej gorliwości w rozszerzaniu prawdy Ewangelii. Wypada, aby do dzieła tak szlachetnego i tak zbawiennego dla niezliczonej liczby ludności wnieśli jakiś wkład Europejczycy, zwłaszcza, że sami nie możemy pokryć wszystkich wydatków. Jest obowiązkiem chrześcijan uważać wszystkich ludzi, gdziekolwiek żyją, za braci i nikogo nie wykluczać ze swej miłości, i to szczególnie w sprawach dotyczących wiecznego zbawienia bliźnich. Dlatego prosimy was bardzo, Czcigodni Bracia, abyście zechcieli, ile tylko zdołacie, wspomóc materialnie Nasz zamiar i Nasze wysiłki. Dołóżcie starań, aby położenie religii katolickiej w tak odległych krajach było znane; sprawcie, aby powszechnie zrozumiano, że trzeba coś zrobić dla Indii; niech najbardziej odczują to ci, którzy za najlepszy pożytek z pieniędzy uważają możność czynienia dobra.
Jesteśmy pewni, że nie na darmo błagaliśmy o hojność waszych wiernych. Jeżeli szczodrobliwość byłaby większa niż wydatki na wyżej wspomniane kolegia, to całą nadwyżkę zebranych pieniędzy postaramy się wydać na inne pożyteczne i pobożne cele.
Jako zadatku darów niebieskich i dowód Naszej ojcowskiej życzliwości z wielką miłością udzielamy wam, Czcigodni Bracia, oraz waszemu klerowi i ludowi Apostolskiego błogosławieństwa.
Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 24 VI 1893 r., w szesnastym roku Naszego Pontyfikatu.
LEON PP. XIII
Źródło: ASS 25 (1892 - 1893) 716 - 721; Breviarium missionum t. 1, ATK, Warszawa 1979, ss. 177 - 183.
opr. kkk/mg