Uwaga! Atrakcyjny kredyt-chwilówka może okazać się betonowym kołem ratunkowym.
Co słup, to reklama chwilówek. Autor zdjęcia: Józef Wolny
Uwaga! Atrakcyjny kredyt-chwilówka może okazać się betonowym kołem ratunkowym.
Wchodzę do biura małej firmy pośredniczącej w usługach finansowych, głównie ubezpieczeniach. Kiedyś oferowała ona także zawieranie umów na chwilówki.
— Z czasem zaczęło mi być żal ludzi, którzy je brali, i zrezygnowałem z prowadzenia takich usług — mówi właściciel firmy.
— Taki kredyt to najlepszy sposób, żeby problem ze spłatą 500 złotych zmienił się w problem ze spłatą 800 złotych — twierdzi jego pracownik i dodaje, że z czasem poznawał klientów, którzy przychodzili po chwilówki, zanim jeszcze zdążyli o nie zapytać. To byli na ogół ludzie biedni, starsi. — Brali pożyczki na kupno telewizora, zaległości czynszowe, ale najczęściej na spłatę wcześniejszych długów — dodaje.
Problem jest na tyle poważny, że biskup tarnowski Wiktor Skworc alarmował niedawno, iż przez problemy ze spłatą chwilówek „niszczone bywa nieraz życie, najczęściej osób w starszym wieku, rodzin niezamożnych”. Biskup krytykował działalność tych instytucji finansowych, które nie mówią kredytobiorcom całej prawdy o wysokości sumy, jaką trzeba będzie faktycznie zwrócić; chwalą się szybkością usługi, a nie mówią o prowizjach, obowiązkowym ubezpieczeniu pożyczki czy innych, dodatkowych opłatach. „Takie działanie jest nieuczciwe, niemoralne, lichwiarskie” — podkreślił.
Piekielnie dobra oferta
Firm oferujących chwilówki jest wiele. Najczęściej są to pośrednicy, którzy mają oferty kilku banków. Takim pośrednikiem jest firma, która nakleiła swoją ulotkę na słupie, stojącym tuż przy naszej redakcji. „Piekielnie dobra oferta” — głosi reklama.
Jednak chyba najbardziej znaną instytucją wyspecjalizowaną w udzielaniu szybkich kredytów jest Provident. To firma należąca do międzynarodowej grupy finansowej International Personal Finance, notowanej na Londyńskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Reklamy Providenta w telewizji pokazują uśmiechniętą rodzinkę, która pilnie potrzebuje pieniędzy na remont albo na wakacje dla dziecka. Wystarczy jeden telefon i miła pani przynosi im pieniądze do domu. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Czy rzeczywiście mają powód do radości?
Przypatrzmy się ofercie tej firmy. Załóżmy, że chcemy pożyczyć 1000 zł i będziemy tę pożyczkę spłacać przez rok (52 tygodnie). Co tydzień będziemy musieli spłacić 34 zł, co oznacza, że po roku Provident otrzyma od nas w sumie 1768 zł. Czyli koszt takiej pożyczki wynosi 768 zł. Tak pokazuje symulacja, sporządzona za pomocą kalkulatora na internetowej stronie Providenta.
A w banku?
Porównajmy to na przykład z ofertą PKO BP. Także tam spróbuję pożyczyć 1000 zł na jeden rok. Przedstawiam się jako samotny człowiek z dochodem netto 1200 zł, który wydaje na opłaty stałe 800 zł miesięcznie. Kalkulator na stronie internetowej banku pokazuje, że co miesiąc będę musiał zapłacić 87,80 zł. (Ostatnia rata zaokrąglająca wyniesie około 88 zł). W sumie bank otrzyma ode mnie po roku 1053,85 zł. Czyli koszt pożyczki wynosi 53,85 zł.
Porównajmy jeszcze raz: koszt u Providenta — 768 zł. Koszt w PKO BP — 53,85 zł. To znaczy, że koszt usługi Providenta jest około 14 razy wyższy od kosztu w PKO BP, który nie jest przecież instytucją charytatywną.
Oczywiście Provident może się bronić, wskazując, że ma znacznie przystępniejszą cenowo ofertę dla tych, którzy zrezygnują z obsługi domowej. Przekazywanie pieniędzy odbywa się wówczas za pomocą przelewów. Ale nawet wówczas pożyczkobiorca spłaci mu w sumie 1299,40 zł. Różnica pomiędzy kwotą kredytu a spłaconą sumą wyniesie wówczas 299,40 zł, czyli i tak kilkukrotnie więcej niż tego sobie życzy PKO BP.
Magiczne RRSO
Jak porównać oferty kredytowe? Służy do tego wskaźnik RRSO, czyli rzeczywista roczna stopa oprocentowania. Jej definicja jest dość skomplikowana (jest to wyrażony w procentach całkowity koszt kredytu, uwzględniający odsetki, prowizje i wszelkie inne opłaty, które konsument jest zobowiązany zapłacić za kredyt. Wskaźnik ten oblicza się dla każdego kredytu z osobna, biorąc pod uwagę sumę pożyczki, datę jej udzielenia, czas spłaty oraz wszelkie koszty kredytu ponoszone przez kredytobiorcę). Ustawowy wzór na obliczanie RRSO jest tak skomplikowany, że nie warto go nawet podawać. W praktyce jest tak, że oblicza go zawsze specjalnie zaprogramowany komputer. Dla klienta ważne jest, że:
• RRSO jest jedynym wskaźnikiem, umożliwiającym klientowi porównanie ofert kredytowych. Informacje o oprocentowaniu nominalnym czy slogany w stylu „Raty zero procent!” nie dają często prawdziwej informacji o koszcie kredytu, bo nie uwzględniają najróżniejszych opłat dodatkowych.
• Podanie klientowi RRSO jest ustawowym obowiązkiem instytucji finansowej, udzielającej kredytu.
• Im niższy wskaźnik RRSO, tym kredyt jest tańszy.
Wróćmy do symulowanej próby zaciągnięcia kredytu wysokości 1000 zł na jeden rok. Znalazłem wiele bankowych ofert tego rodzaju pożyczki, w których wskaźnik RRSO wahał się od niespełna 20 do około 36 proc. Dla porównania, Provident podaje, że jego RRSO dla takiej pożyczki wynosi 71,4 proc. (w tańszym wariancie — 67,8 proc.).
Trzeba przyznać, że firmy oferujące chwilówki, dają kredyt ludziom, którzy w innych instytucjach nie mogliby go w ogóle uzyskać, bo zbyt duże jest ryzyko, że nie będą w stanie wywiązać się ze swych zobowiązań. Jest zrozumiałe, że jeśli wyższe jest ryzyko kredytodawcy, to wyższy musi być też koszt kredytu. Pytanie tylko, czy musi być aż tak wysoki? I czy moralne jest adresowanie bynajmniej nie charytatywnych ofert kredytowych do ludzi stojących na krawędzi wypłacalności?
Jak najtaniej pożyczyć pieniądze?
Zasadniczo najtańsze są kredyty hipoteczne, czyli takie, których zabezpieczeniem są nieruchomości. Może to być dom, działka, mieszkanie, dla którego założona została księga wieczysta. Niestety, ludzie ubodzy, którzy starają się o chwilówki, nie są na ogół właścicielami nieruchomości. Poza tym uruchamianie kredytu hipotecznego dla pożyczki wysokości paruset złotych nie ma sensu, bo wymaga sporo zachodu i dodatkowych kosztów.
Stosunkowo korzystne mogą być oferty kupna na raty. A zakup na raty to przecież także korzystanie z kredytu. Chodzi zwykle o kupno samochodów oraz sprzętu RTV i AGD. Nie do końca można wierzyć reklamom, które mówią o ratach zero procent przy zakupie na raty telewizora czy pralki. Bo oprocentowanie nominalne kredytu rzeczywiście może wynosić zero procent, ale trzeba będzie zapłacić coś, co może się nazywać prowizją, opłatą wstępną, przygotowawczą, opłatą za uruchomienie kredytu albo w ogóle może nazywać się jakkolwiek, ale będzie oznaczać dla klienta jakiś ciężar finansowy. Czasem może być i tak, że żadnych tego typu opłat nie będzie, ale towar, który chcemy kupić za — powiedzmy — 1000 zł, w innym sklepie może kosztować na przykład 900 zł. Czyli kredyt nic nie kosztuje, ale towar kupiony na kredyt jest droższy. Jeszcze wyraźniej widać to na przykładzie niektórych promocji w salonach samochodowych. Załóżmy, że moje wymarzone auto kosztuje tam 80 tys. zł. Sprzedawca daje mi wybór: mogę połowę tej ceny (40 tys. zł) zapłacić przy odbiorze auta, a drugą połowę — dopiero po roku. Ale mogę też od razu zapłacić pełną cenę. Wtedy sprzedawca da mi rabat wysokości — powiedzmy — 4 tys. zł. To znaczy, że tak naprawdę samochód kosztuje 76 tys. zł, a to, co salon samochodowy nazywa rabatem, z drugiej strony można nazwać prowizją za udzielenie kredytu. Mimo wszystko takie zakupy na raty są raczej korzystniejsze dla klienta od zaciągania kredytu gotówkowego.
Plastikowy pieniądz
Sposobem na tani kredyt chwilowy jest posiadanie karty kredytowej. Posiadacz karty nie płaci odsetek za pieniądze wydane na zakupy opłacone kartą, ale — uwaga! — tylko do pewnego momentu. Powiedzmy, że moja karta jest rozliczana pierwszego dnia miesiąca. To znaczy, że — na przykład — od 1 do 31 stycznia mogę kupować za pomocą karty kredytowej. A potem mam dwadzieścia kilka dni, żeby to spłacić. Jeśli tego nie zrobię, to automatycznie zaciągam kredyt i to dość drogi, bo jego oprocentowanie nominalne wynosi około 20 proc.
Niestety, bywa i tak, że ludzie starsi i mniej zaradni biorą kredyty, skuszeni reklamami, które obiecują, że kredyt będzie łatwo dostępny, a raty niewielkie. I rzeczywiście są niewielkie. Więc biorą potem drugi, trzeci. W końcu suma należności jest już tak duża, że nie radzą sobie ze spłatą kredytu. Żeby go spłacić, zaciągają kolejny kredyt. Żeby spłacić drugi kredyt, zaciągają trzeci. Tak wpada się w spiralę kredytową. To znaczy, że każdy następny kredyt jest wyższy od poprzedniego, bo przecież zwracamy pożyczkodawcy nie tylko pożyczony kapitał, ale także odsetki, prowizje, opłaty itp. W końcu dłużnik nie ma już z czego spłacać swych należności i szuka pomocy w instytucjach charytatywnych.
Caritas pomoże, ale nie zapłaci
— Mieliśmy już kilka takich przypadków — mówi dyrektor Caritas Diecezji Tarnowskiej ks. Ryszard Podstołowicz. Dodaje, że wina leży po stronie tych, którzy takie kredyty brali. Ale nie bez winy są także pożyczkodawcy. — To absurdalne, ale dawali ludziom, ile chcieli. Z tych, którzy się do nas zgłosili po pomoc, rekordzista zaciągnął 20 kredytów — mówi ks.Podstołowicz. Dodaje, że Caritas pomaga rodzinom dłużników, przekazując żywność, kupując leki czy artykuły szkolne. Nie można jednak liczyć, że Caritas spłaci czyjeś długi.
Wnioski:
Zachowaj dystans do reklam, które oferują łatwy i tani kredyt. Nie bierz kredytów, jeśli cię na to nie stać.
Jeśli dobrze orientujesz się w sprawach finansowych, pomóż ludziom starszym i mniej zaradnym. To oni padają ofiarami cudzej bezwzględności i własnej naiwności.
Jeśli jesteś człowiekiem wierzącym i zajmujesz się udzielaniem kredytów, pamiętaj, że niektóre działania, nawet jeśli są legalne, w sensie moralnym mogą być grzechem lichwiarstwa.
opr. mg/mg