Skoczkowie w krawatach

Skoki narciarskie - od 23 do 200 metrów!

Huseby pod Oslo, zima 1879 roku. Narciarz wybił się z progu skoczni jak sprężyna, podkurczył w locie nogi. I poszybował tak daleko, że publiczność zamarła ze zdumienia. — Całe 23 metry! To rekord świata! — zawyli w końcu norwescy kibice.

Rekordzistą był Torjus Hemmestveit, młody szewc. „Owacje sięgają nieba” — zanotował jeden z dziennikarzy. — „Powietrze drży i trzęsą się stare drzewa wokół Huseby. Otworzyła się nowa era sportu!”.

Dla dzisiejszych kibiców XIX-wieczne tabele rekordów w skokach wyglądają zabawnie. Pierwszy oficjalny rekord to 19 metrów Sondre Nordheima, norweskiego cieśli i pracownika leśnego. Jeszcze na progu XX wieku, w 1900 roku, światowy rekord wynosił zaledwie 35,5 metra.

Hamowanie na sianie

Norwegowie skakali na nartach już w średniowieczu. Przeszło dwieście lat temu takie skoki były elementem ćwiczeń wojskowych. Norwescy żołnierze zjeżdżali ze stoku na dach szałasu, który służył im za próg. Po lądowaniu nie umieli jednak skutecznie wyhamować, więc... wjeżdżali do drugiego szałasu, pełnego siana albo słomy.

Norwegowie przez długie lata byli w skokach niepokonani. Zwłaszcza ci z okolic Telemark, którzy opanowali elegancki sposób lądowania z wypadem.

W końcu Norwegów zaczęła naśladować cała Europa. W czasie zawodów w Murzuschlag w Austrii w 1892 roku sensację zrobił piekarz Samson, który skoczył 12 i 14 metrów. Ale Samson pochodził właśnie z norweskiego Telemark.

Dlaczego skoczkowie machali rękami w locie? — Bo rozbiegi były wtedy krótkie i skoczek miał niską prędkość na progu. Jeśli nie machał, mógł przelecieć przez głowę — mówi Wojciech Szatkowski z Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, znawca historii skoków. — W 1932 i 1936 roku zimowe igrzyska olimpijskie wygrał Norweg Birger Ruud, który opracował własny system skakania, nazwany potem „lotem jaskółki”. Wykonywał w locie trzy płynne ruchy rękami, a lądując, wyciągał ręce — dodaje.

Z czasem skoczkowie przestali podkurczać w locie nogi i bardziej pochylili ciała. Także skocznie zmieniły wygląd, wydłużyły się ich rozbiegi.

W latach 50. Finowie wpadli na pomysł, żeby skakać z rękami przylegającymi do ciała. — I zaczęli wtedy wygrywać absolutnie wszystko, co było do wygrania. W ten sposób skakali Matti Piettikajnen, Niilo Halonen, Anti Hivarinen. Dopiero po kilku latach do rywalizacji włączyli się Niemcy, Norwegowie i Japończycy — mówi Szatkowski. W latach 80. nowy styl „V” wprowadził Jan Boeklev, skacząc z nartami ułożonymi w kształcie litery V. Styl ten pozwalał nie tylko na utrzymanie równowagi, ale i na wydłużenie skoku.

Zimowe igrzyska olimpijskie

  • 1924 r. — Chamonix
  • 1928 r. — Sankt Moritz
  • 1932 r. — Lake Placid
  • 1936 r. — Garmisch-Partenkirchen
  • 1948 r. — Sankt Moritz
  • 1952 r. — Oslo
  • 1956 r. — Cortina d'Ampezzo
  • 1960 r. — Squaw Valley
  • 1964 r. — Innsbruck
  • 1968 r. — Grenoble
  • 1972 r. — Sapporo
  • 1976 r. — Innsbruck
  • 1980 r. — Lake Placid
  • 1984 r. — Sarajewo
  • 1988 r. — Calgary
  • 1992 r. — Albertville
  • 1994 r. — Lillehammer
  • 1998 r. — Nagano
  • 2002 r. — Salt Lake City

Mistrz 13-letni

Pierwszym znanym w świecie polskim skoczkiem był Bronisław Czech. Przed wojną startował nie tylko w skokach, ale też w biegach narciarskich, slalomie i zjeździe. Skakał w swetrze i białej koszuli, bardzo często z krawatem. Kiedy został trenerem, wymagał tego samego od zawodników. Jego podopieczni wspominają, że nie do pomyślenia było, żeby polski skoczek pojawił się na skoczni olimpijskiej z niedopiętym guzikiem...

W 1926 roku pojawiła się nowa gwiazda — Stanisław Marusarz. Był mały, szczupły. Miał 13 lat, góralski kożuszek i kapelusz. Podszedł do sędziów tuż przed zawodami dorosłych na Wielkiej Krokwi i uparł się, że chce startować. Potem założył swoje zjazdowe narty, skoczył i... zajął trzecie miejsce. W nagrodę dostał narty do skoków. Marusarz był później jedym z dwóch zawodników na świecie, którzy potrafili w latach 30. pokonać Skandynawów. Był rekordzistą świata — w 1935 roku w Planicy skoczył 95 i 97 metrów. W Lahti zdobył wicemistrzostwo świata w skokach.

Piękne talenty pojawiały się w Polsce także po wojnie. W 1959 roku młodziutki Zdzisław Hryniewiecki z Bielska zaczął wygrywać z najlepszymi skoczkami świata. Miał wielkie szanse na medal olimpijski. Niestety, 28 stycznia 1960 roku, na treningu kilka dni przed wyjazdem na olimpiadę, źle wyszedł z progu skoczni w Wiśle Malince. Pechowy upadek skończył się złamaniem kręgosłupa. Resztę życia „Dzidek” spędził na wózku inwalidzkim.

Czy dzięki sukcesom Adama Małysza w Polsce pojawi się więcej dobrych skoczków? — Tak, wszystko idzie w dobrym kierunku — sądzi Szatkowski. — Serce rośnie na widok całego mnóstwa chłopaków z Wisły, którzy skaczą z takim zapałem pod okiem trenera Szturca, nawet w czasie deszczu, nie przejmując się upadkami. Nareszcie jest szansa, żeby wyłowić więcej talentów — twierdzi.

Autorzy dziękują Wojciechowi Szatkowskiemu za udostępnienie fragmentów jego książki „Od Marusarza do Małysza. Polscy skoczkowie 1924—2002”. Jej ostatni rozdział powstanie dopiero po tegorocznych zawodach w Planicy. Do księgarń książka trafi prawdopodobnie w czerwcu.

Nie tylko skocznie i lodowiska

W czasie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City w przylegającej do wioski olimpijskiej kaplicy św. Katarzyny ze Sieny dwa razy dziennie — o godz. 8.00 i 18.00 — będą odbywać się modlitwy ekumeniczne. Ich schemat nawiązuje do modlitw ekumenicznej wspólnoty Taizé we Francji. Przygotowano teksty biblijne w kilkunastu językach. Tematem przewodnim będzie jedność, pokój i pojednanie. Organizatorzy modlitw zapraszają zawodników, ich rodziny, a także kibiców. Na obecność większej liczby wiernych przygotowane są wszystkie parafie katolickie w mieście, szczególnie w Środę Popielcową, 13 lutego, a także w obydwie „olimpijskie” niedziele.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama