Bronimy naszych racji [GN]

Z posłem Pawłem Kowalem, wiceprzewodniczącym Klubu Parlamentarnego PiS, o naszych celach w Brukseli rozmawia Andrzej Grajewski

Bronimy naszych racji [GN]

Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk

 

Z posłem Pawłem Kowalem, wiceprzewodniczącym Klubu Parlamentarnego PiS, o naszych celach w Brukseli rozmawia Andrzej Grajewski

Andrzej Grajewski: Pański klub sejmowy topnieje, spada poparcie wyborcze, a Pan ucieka do Brukseli?

Paweł Kowal: — Parlament Europejski jest częścią naszej rzeczywistości i ważnym miejscem zabiegania o nasze narodowe interesy. Przy moich zainteresowaniach te wybory to nie ucieczka od polityki, ale próba uprawiania jej w innej skali.

Ale właściwie po co Pan się tam wybiera?

— Podróżuję po Polsce, uczestniczę w debatach i spotkaniach, gdzie szczegółowo mówię o tym, co się liczy w tych wyborach. To przede wszystkim przyszły budżet Unii, polityka spójności i troska o to, aby Polska skorzystała, wielkość dopłat do rolnictwa. Mnie szczególnie będą interesowały bezpieczeństwo energetyczne, walka z kryzysem, otwarcie na Wschód, relacje Unii z Ukrainą i Rosją. Także prawa człowieka, koncepcje rozwoju Unii w przyszłości. Słuchałem dzisiaj kazania biskupa Wiktora Skworca w Tarnowie — zgadzam się z nim, że jako chrześcijanie, Polacy, nie możemy zapomnieć, że w Brukseli trzeba walczyć o poszanowanie dla życia, o prawa rodziny. Kto za nas to zrobi? Parlament Europejski jest miejscem, gdzie powstają strategiczne plany rozwoju Wspólnoty, i uchodzi za najważniejsze miejsce w strukturach unijnych, ważniejsze od Komisji Europejskiej i Rady.

To Pan teraz o tym mówi, ale miliony Polaków oglądają telewizyjne reklamówki na temat posła Palikota czy senatora Misiaka.

Nie słyszałem w nich o polityce spójności czy dopłatach dla rolników.

— Czy problem upadających stoczni, o którym mówimy w jednym ze spotów, nie jest problemem do debaty w tej kampanii? Jak najbardziej jest, gdyż jest to konkretna kwestia, w której decyzję podejmowała Bruksela, a jej skutki odczuwamy w Szczecinie, Gdańsku czy Gdyni. Niektórzy przyzwyczaili się rozmawiać o Polsce w Europie bez jakiegokolwiek konkretu, jak o niebieskich migdałach.

Spot nie jest o tym, jak pomóc stoczniom, ale przyłożyć Platformie. Stoczni nie uratowały także poprzednie rządy.

— Rozliczamy rząd, który jest, a nie analizujemy ciągu wydarzeń od decyzji rządu Rakowskiego o zlikwidowaniu stoczni. Powinno nas zastanowić, że nawet były komisarz europejski Gunther Verheugen wyraża wątpliwość, dlaczego Polska niewystarczająco starała się o stocznie. A my będziemy pytać w kampanii, dlaczego polski rząd nie zabiega o zgodę na pomoc dla stoczni, kiedy Francuzi pomagają swoim bankom i przemysłowi motoryzacyjnemu, kiedy to samo robią Niemcy. Kiedy Jarosław Kaczyński jako premier rozmawiał o tym z przewodniczącym Barroso, powiedział wyraźnie, że problem stoczni jest kluczową sprawą — i symbolicznie, i w sensie konkretnych skutków. Są w polityce sytuacje, gdy jeden przywódca mówi drugiemu: to jest dla mnie fundamentalne i to powinno być uwzględnione.

Gdyby rząd Jarosława Kaczyń-skiego istniał, stocznie by nie upadły?

— Nie odpuścilibyśmy żadnej okazji, mówilibyśmy, że należy o tym rozmawiać jeszcze raz. Nie zadowolilibyśmy się łatwym tłumaczeniem, że to może być niezgodne z dotychczas obowiązującymi regułami. Ponieważ te reguły zostały przekroczone w wielu dużych państwach europejskich.

Dlaczego o interesy Polski chcecie zabiegać w niewielkim klubie Unia na rzecz Europy Narodów?

— Potrzeba w Parlamencie Europejskim prawicowej, konserwatywnej frakcji. Mało kto wie, że tam wszystkie partie się umówiły i praktycznie nie ma sporu o zasadnicze sprawy.

A dla Pana normalna polityka to ustawiczna awantura?

— Nie awantura, lecz spór o ważne sprawy. Spór jest istotą demokracji i do Brukseli także przyjdzie normalna polityka.

Polityka za to jest w Sejmie, gdyż tam kłótnie są ustawiczne?

— I w polskim parlamencie, i w wielu innych europejskich parlamentach spory są czymś oczywistym. Im bardziej Parlament Europejski będzie nabierał znaczenia, tym bardziej będzie tam obecna normalna polityka, czyli także spór ideowy, nie da się skrywać konfliktów interesów. Wielkie rodziny partyjne będą musiały się kierować ideowym wyborem i na przykład odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy bardziej liberalni, czy jesteśmy zwolennikami interwencji państwa. Wracając do Unii na rzecz Europy Narodów, chciałem zwrócić uwagę, że nie zawsze w dużej partii Polacy mogli przeforsować swoje projekty.

A jakie projekty przeforsowała unijna reprezentacja PiS-u?

— Wszystkie istotne dotyczące polityki wschodniej.

W Partii Ludowej także działano w tej sprawie.

— Tylko że eurodeputowany Bogusław Sonik czekał 3 lata i nie otrzymał zgody na raport w sprawie gazociągu północnego. Zostało to przeforsowane właśnie dzięki postawie posłów Unii na rzecz Europy Narodów. Te rzeczy trudno robić przy dużej reprezentacji Niemiec w Partii Ludowej, dlatego że w polityce wschodniej, a szczególnie energetycznej, interesy Niemiec i Polski często się różnią. Nie jest więc rzeczą ważną, czy kluby parlamentarne w Brukseli są duże czy małe, ale czy są skuteczne z punktu widzenia naszych interesów.

Jeśli stanie kandydatura prof. Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, będziecie ją popierać?

— Sądzę, że tak. Odnosimy się do niego z sympatią, ale Platforma ciągle nie uzgodniła nawet jego kandydatury w ramach Partii Ludowej — co pokazuje, że wielkie frakcje nie są zbyt łaskawe dla naszych starań. Istnieje niebezpieczeństwo, że Platforma postawi nie tyle na sukces Jerzego Buzka w Parlamencie Europejskim co Włodzimierza Cimoszewicza jako szefa Rady Europy.

Nie ma Pan wrażenia, że debata publiczna w Polsce znajduje się w kompletnej ruinie, psuta agresywnymi zachowaniami polityków?

— Trudno powiedzieć, czy to zdecydowana debata odstręcza od polityki, czy może bardziej odstręczałby brak takiej debaty. Najważniejsze chyba, jakie tematy się porusza.

Między ekstremami powinno być miejsce dla ostrej, ale rzeczowej dyskusji.

— Dla Polski największym zagrożeniem nie jest ostrość debaty publicznej, lecz próby budowania przez polityków Platformy sztucznego frontu jedności narodu. Pokusa, aby wszyscy byli w jednej partii i myśleli podobnie. Jak powiedział niedawno marszałek Komorowski, jak ktoś chce iść do przodu, to idzie z nami, czyli z PO — reszta zostaje z tyłu. Dzisiaj w pochodzie PO maszeruje już pani Danuta Huebner, dawniej PZPR, SLD, pan Marian Krzaklewski, dawniej „Solidarność” i AWS, nawet dawni posłowie mojej partii. Widzę w tym pokusę, aby przerwać debatę publiczną w Polsce, zbudować jeden wielki obóz, a wszystkie formy krytyki przedstawić jako agresję. Jeśli chodzi o spot dotyczący stoczni, jestem w stanie w dowolnej debacie go bronić. Sytuacja, w której opozycja jest oceniana przez sędziego pod kątem tego, czy w spocie reklamowym podano liczby z miejscami po przecinku, zgodnie np. z księgowością w warszawskim Ratuszu, to niezrozumienie tego, czym jest reklama polityczna.

W spocie było kłamstwo, że rząd dawał zlecenie kolegom.

— Uproszczenie nie większe niż wtedy, gdy Donald Tusk mówił, że wszystkim Polakom będzie się żyło lepiej. Proszę to porównać do sytuacji, gdy obciążano nas winą za ofiary wypadków drogowych. Reklamówka telewizyjna nie jest konferencją naukową. W dyskusji publicznej, gdy mamy poczucie, że nasze argumenty nie są słuchane, pokazujemy istotę rzeczy. A istotą rzeczy jest, że nie budujemy nowych stoczni, ale zamykamy stare.

Błędne wydaje mi się założenie, że jeśli będziecie głośniej krzyczeli, mocniej tupali, to obywatele lepiej was usłyszą.

— Nie krzyczę i nie tupię. Mamy prawo do własnej ekspresji i nie damy się zunifikować według szablonu zaprojektowanego przez Platformę. Nie boję się różnorodności. Wcale nie uważam, że w Platformie wszyscy powinni być tak wyważeni i rozsądni jak Jarosław Gowin. Ale rzeczywiście zgodziłbym się z pańską oceną, że debata publiczna powinna być bardziej merytoryczna. Trzeba pokazać, że w Brukseli mamy do załatwienia konkretne rzeczy, które wszystkich nas dotyczą, np. dostęp do Internetu czy konkretne regulacje dotyczące czasu pracy bądź bezpieczeństwa socjalnego. Te wszystkie kwestie tam się rozstrzygają, dlatego trzeba powiedzieć Polakom, że wokół nas są codzienne, europejskie sprawy.

To jak powinniśmy się spierać?

— Ostro odnosić się do spraw, ale szanować człowieka. Kiedy jako animator jeździłem na oazy, nie potrafiłem młodszym od siebie wytłumaczyć, o co chodziło św. Pawłowi w Liście do Efezjan, gdy pisał: „niech nad waszym sporem nie zachodzi słońce”. Zrozumiałem to jako polityk. Czasami trzeba chyba zakończyć spór, zanim zajdzie słońce, nawet jeśli nie otrzyma się satysfakcji. Warto ten wyimek przypomnieć dla refleksji.

Wam również?

— Wszystkim ludziom dobrej woli. Zaczynam od siebie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama