Niemcy czekają na Polaków...
Na początku lipca Bundesrat, czyli wyższa izba niemieckiego parlamentu zaakceptowała przygotowany przez rząd Gerarda Schrödera projekt nowej ustawy imigracyjnej. Dzięki niemu możliwe stanie się osiedlanie w Niemczech i podejmowanie bez większych trudności pracy przez naukowców, menadżerów i specjalistów najwyższej klasy, w tym także z Polski.
Po II wojnie światowej Republika Federalna Niemiec miała najbardziej liberalne prawo azylanckie w Europie. Była to swego rodzaju forma zadośćuczynienia za winy Trzeciej Rzeszy. Otwierając się na uchodźców z innych krajów, władze w Bonn chciały pokazać, że odrzucają dziedzictwo Trzeciej Rzeszy.
Sytuacja zaczęła się zmieniać pod koniec XX wieku. Rządy objęli przedstawiciele pokolenia, które dorastało po wojnie i nie miało już takiego poczucia winy za zło dokonane w Europie, jak generacja ich ojców. Poza tym coraz więcej imigrantów zaczęło zjawiać się na terytorium Niemiec nie z powodów politycznych, lecz czysto ekonomicznych. Zniesienie granic wewnątrz Unii Europejskiej spowodowało, że wielu przybyszów z krajów Trzeciego Świata, którzy znaleźli się np. we Francji, Holandii czy Hiszpanii, a których status prawny nie był jeszcze uregulowany, zaczęło przyjeżdżać właśnie do Niemiec, by tu załatwić formalności związane z osiedleniem się w Europie. Dlatego też już w połowie lat dziewięćdziesiątych ustawa imigracyjna została nieco zaostrzona.
Z drugiej strony, Niemcy nie mogą się jednak zamknąć całkowicie na napływ imigrantów, ponieważ gospodarka niemiecka, aby sprawnie się rozwijać, wciąż potrzebuje nowych rąk do pracy.
W czerwcu br. w Monachium pod patronatem premiera Bawarii Edwarda Stoibera odbył się trzeci z kolei Sommer Summit, czyli specjalna konferencja poświęcona wspomnianemu wyżej problemowi. Uczestnicy spotkania podkreślali, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat niemiecka gospodarka potrzebować będzie ponad trzech milionów nowych pracowników. Każdego roku należy więc przyciągnąć do Niemiec i zatrudnić ok. 300 tysięcy przybyszów.
Żaden z uczestników konferencji nie wspomniał jednak, skąd bierze się ten brak rąk do pracy. Tymczasem każdego roku w Niemczech dokonuje się ok. 300 tysięcy aborcji.
Otwieranie się na imigrantów powoduje jednak nowe problemy. Do tej pory największą ich grupę stanowili przybysze z krajów muzułmańskich, charakteryzujących się dużą biedą, wysokim przyrostem naturalnym i sporym bezrobociem. Jest ich już w Niemczech kilka milionów. Kłopot z nimi polega na tym, że duża ich część nie chce się z niemieckim społeczeństwem integrować i tworzy swoiste getta.
Większym problemem na dzień dzisiejszy jawi się jednak w oczach niemieckich polityków i ekonomistów obciążenie, jakie dla systemu opieki socjalnej stwarzają owi imigranci oraz ich liczne rodziny. Kiedy bońskie władze otwierały granice dla gastarbeiterów, miały nadzieję, że dzięki taniej sile roboczej uda się utrzymać tzw. „socjal", czyli wszystkie te świadczenia, z którymi kojarzy się państwo dobrobytu. Początkowo tak było. Z czasem jednak zagraniczni robotnicy sezonowi zamieniali się w stałych pracowników, a nawet w obywateli państwa niemieckiego i przestawali jedynie podtrzymywać żywotność systemu, a zaczęli także z niego coraz obficiej korzystać. Ponieważ przybysze z Trzeciego Świata sprowadzali do Niemiec swoje rodziny, zaś przyrost naturalny wśród nich utrzymywał się na wysokim poziomie - pociągało to za sobą wzrost świadczeń i zasiłków z budżetu państwa.
Nic więc dziwnego, że władze stanęły przed poważ-
nym dylematem, przypominającym kwadraturę koła. Z jednej strony, nie mogą zamknąć się na napływ świeżej krwi z zewnątrz, ponieważ gospodarka przestanie sprawnie funkcjonować, a system społeczny zawali się, gdyż ktoś musi pracować na renty i emerytury. Z drugiej strony, dalsza kontynuacja polityki „otwartych drzwi" dla imigrantów rodzi napięcia społeczne - grozi nie tylko przeciążeniem systemu opieki socjalnej, lecz również postępującą islamizacją kraju. Środowiska imigrantów z krajów muzułmańskich wskazywane są jako zaplecze ruchów fundamentalistycznych, a nawet islamskiego terroryzmu.
Niemieckie władze postanowiły wybrnąć z tego dylematu, nadal pozostawiając drzwi dla chętnych do pracy otwarte, jednak wcześniej przeprowadzana będzie dokładniejsza selekcja kandydatów do osiedlenia się i pracy w Niemczech. Podczas wspomnianej już konferencji jeden z referentów powiedział wprost, że preferowani będą zwłaszcza obywatele państw, które w tym roku przystąpiły do Unii Europejskiej, głównie Polski, Węgier, Czech, Słowacji. Szczególnie dla osób z wyższym wykształceniem zostanie stworzony cały system zachęt do zamieszkania i podejmowania pracy. Najmilej widziani będą wysoko kwalifikowani specjaliści w takich dziedzinach, jak np. informatyka czy medycyna. Tym bardziej, że w krajach tych wiele osób z powodu panującego bezrobocia nie widzi przed sobą perspektyw rozwoju zawodowego. Jako pierwsi z nowych przepisów mają skorzystać studiujący w Niemczech Polacy, których liczbę szacuje się na ponad dwanaście tysięcy.
Nikt z osób obecnych na monachijskiej imprezie nie powiedział wprost, że chodzi o drenaż mózgów. Niemniej jednak padło z sali pytanie, co stanie się z gospodarkami i systemami socjalnymi krajów środkowoeuropejskich, jeśli wyjadą z nich ludzie najlepiej wykształceni i najbardziej kreatywni. Pytanie to pozostało jednak bez odpowiedzi.
Ciekawe, czy podobne pytania zadają sobie przedstawiciele polskich władz. Niemieckie elity myślą o przyszłości, organizują tego rodzaju konferencje, wyciągają wnioski z zachodzących procesów społecznych. Czy polskie władze potrafią również odpowiadać na wyzwania nadchodzących czasów?
opr. mg/mg