Dorośli ministranci mówią, że na taką służbę zawsze jest dobra pora. Na swoim przykładzie pokazują, że wiek nie gra roli, że liczą się chęci, wiara i pragnienie bycia bliżej Boga.
Opowiadają raczej lakonicznie, bez używania wielkich słów, ale w ich głosie czuć radość, satysfakcję i dumę. Widać, że odnajdują się w ministranckiej służbie. - Cztery lata temu ks. Andrzej Danieluk, nasz ówczesny kapelan, zmobilizował ojców kandydatów do bierzmowania, by spróbowali swoich sił w ministranturze - wspomina Grzegorz Rękawek należący do Stowarzyszenia „Rodzina Rodzinie” działającego przy garwolińskiej kolegiacie. - Zgłosiło się nas chyba około dziesięciu. Do dziś zostało tylko kilku. Nasza służba miała być rodzajem świadectwa dla dzieci - tłumaczy.
- Najpierw zostałem lektorem, skończyłem nawet szkołę liturgiczną - zaznacza Marek Rudnicki z parafii w Komarówce Podlaskiej. - Od dziesięciu lat codziennie chodzę na Eucharystię. Wróciłem do Boga z powodu choroby. Kiedy przyszła pandemia, moje uczestnictwo w Mszy św. stanęło pod znakiem zapytania. Wtedy nasz wikariusz zaproponował mi, bym stanął przy ołtarzu jako lektor i ministrant. Pod takim warunkiem znów mogłem być na liturgii osobiście. Zgodziłem się. Oczywiście ksiądz przygotował mnie odpowiednio do służby. Teraz jestem przy ołtarzu codziennie.
Od dziecka
Jerzy Filipek z Kodnia służy przy ołtarzu od… ponad 53 lat. - Miałem dwóch starszych braci, którzy byli ministrantami. Bardzo chciałem do nich dołączyć, ale byłem za mały. Warunek był jeden: przyjęcie Pierwszej Komunii św. - podkreśla pan Jerzy. Ojciec, który opiekował się chłopakami, ze względu na braci dał mu pozwolenie na wcześniejsze dołączenie do grona służących. - To była końcówka lat 60. Mszę św. odprawiano jeszcze po łacinie. Musiałem nauczyć się odpowiadać celebransowi na wezwania - wspomina. - W tamtym czasie nie było koncelebry. Pamiętam, że ojcowie w jednym czasie odprawiali Msze przy kilku bocznych ołtarzach. Troszczyli się nie tylko o naszą formację, ale też dbali o poziom służenia. Miał być wzorowy, godny sanktuarium Matki Bożej - dodaje.
Piotr Falkiewicz z Kodnia jest obecnie uczniem klasy maturalnej. Służbę zaczął w drugiej klasie podstawówki. Namówili go znajomi. Jak mówi, nie widział przeszkód. Dopingowała go babcia, która bardzo ucieszyła się, że zobaczy swego wnuka przy ołtarzu.
Dzwonki, gong, kadzidło
Czy dorosłemu mężczyźnie trudno nauczyć się służenia? - Ksiądz wikariusz miał do mnie wiele cierpliwości. Na początku popełniałem błędy, nie mogłem też zapamiętać nazw poszczególnych przedmiotów, ale z czasem wszystko opanowałem - mówi M. Rudnicki. G. Rękawek dodaje, że nie był ministrantem jako dziecko, nie należał też do żadnych młodzieżowych wspólnot. - Ks. Andrzej tłumaczył wszelkie zawiłości, robił próby przy ołtarzu. Uczył nas wszystkiego po kolei, trochę… jak dzieci - śmieje się.
J. Filipek z czasem został także lektorem. - Jeździliśmy na roczny kurs do ojców kapucynów do Białej Podlaskiej. Potem uzyskałem nadanie posługi od bp. Jana Mazura. W ostatnich latach równolegle podjąłem się posługi szafarza nadzwyczajnego i noszę Pana Jezusa do chorych - przyznaje pan Jerzy. Także P. Falkewicz przygotowania wspomina pozytywnie, chociaż nie należały do najłatwiejszych. - Na cotygodniowych zbiórkach ćwiczyliśmy podstawowe rzeczy, jak rozkładanie i składanie kielicha, używanie dzwonków, gongu, obsługę kadzidła. Dzięki tym spotkaniom wyrobiłem w sobie systematyczność. Myślę, że posługa ministranta jest nie tylko ważna, ale i wymagająca - dopowiada Piotr.
Razem z młodszymi
Dorośli ministranci przyznają, że stojąc przy ołtarzu, czują, iż biorą udział w czymś, co ich przerasta. - Eucharystia jest dla mnie najważniejszym momentem dnia - zdradza pan Marek. - Służę codziennie i wtedy naprawdę odczuwam bliską obecność Boga. Dziękuję Mu, że mogę być w czasie Mszy w prezbiterium. Z tego miejsca liturgię przeżywa się inaczej niż „na kościele”, inaczej patrzy się np. na przygotowanie darów czy przeistoczenie. Razem ze mną służą też moi synowie. Czasem aż kręci mi się łezka w oku, gdy np. wspólnie przynosimy kapłanowi dary. Chłonę liturgię całym sobą, uwielbiam szczególnie Triduum Paschalne. To dla mnie duchowa uczta. Sam dostrzegam, że w Kościele, w liturgii nie ma monotonii. Tu nie można się nudzić - podsumowuje.
- Będąc w prezbiterium, towarzyszą mi spore emocje - przyznaje G. Rękawek. - Bóg przychodzący na ołtarz jest na wyciągnięcie ręki. Służę zazwyczaj w dni powszednie. W niedzielę uczestniczę w Eucharystii „na kościele”, razem z żoną i rodziną. Nie chcę, by ołtarz nas w jakiś sposób rozdzielał. Żona nie ma nic przeciwko mojej służbie. Oboje jesteśmy też lektorami - uściśla p. Grzegorz. Pytany o relacje z młodszymi ministrantami dopowiada, że dogaduje się z nimi bez słów. - Przecież ja mógłbym być ich ojcem. Pomimo różnicy wieku rozumiemy się doskonale. Co do oceny innych ludzi… nie służę, by być na piedestale. Nie przejmuję się też cudzymi opiniami. Chcę służyć nadal i dziękuję Bogu, że daje mi taką możliwość - podsumowuje.
To zaszczyt!
- Służba daje mi radość, wewnętrzny spokój i okazję do dawania świadectwa wiary - wylicza pan Jerzy. - Służąc, czuję bliskość Boga. Trudno mi wyobrazić siebie „na kościele”. Z ołtarza lepiej widać, co dzieje się w czasie Mszy św. Tu tajemnice naszej wiary są bardziej namacalne. To pomaga w przeżywaniu Eucharystii i kościelnych ceremonii. Warto służyć przy ołtarzu, ale nie na pokaz. Bycie ministrantem zobowiązuje też do zajmowania odpowiedniej postawy w otoczeniu. My, jako ministranci, mamy nie tylko stać przy ołtarzu, ale też wiedzieć, kiedy się ukłonić czy jak posługiwać kadzidłem. Wszystko po to, by liturgia była naprawdę piękna - puentuje.
Natomiast Piotr Falkiewicz zaznacza, że do posługi ministranta podchodzi z szacunkiem i oddaniem. Mimo że wielu jego znajomych odeszło już z LSO, on zamierza pozostać. - Często, gdy ktoś z rodziny bierze ślub lub chrzci dziecko, prosi, bym służył do Mszy św., co bardzo mi schlebia, gdyż wiem, że jestem doceniony przez innych i mogę w jakimś stopniu wzbogacić uroczystość. Rodzice zachęcali mnie do chodzenia na zbiórki, a babcia motywowała dumnym spojrzeniem. Do służenia udało mi się namówić także brata. Nigdy nie zwątpiłem w istnienie Boga, który od zawsze jest moją ostoją w życiu i nie bałem się przyznać, że jestem ministrantem, bo to część mnie - podsumowuje Piotr.
Moim zdaniem
ks. Łukasz Kwasowiec, diecezjalny duszpasterz służby liturgicznej
W niektórych parafiach służba dorosłych ministrantów jest już tradycją, z kolei w innych pewną nowością. Myślę, że dobrze się dzieje, iż dorośli mężczyźni, którzy w jakiś sposób szukają bliższego kontaktu z Panem Bogiem, z ołtarzem, przełamują się w sobie i skłaniają ku temu, by posługiwać podczas liturgii.
Jeśli chodzi o różnice między nimi a młodymi chłopakami, to na pewno ważną kwestią jest sposób patrzenia na życie, a co za tym idzie - na odczytywanie woli Pana Boga w codzienności. Dorośli starają się głębiej patrzeć na Liturgię, na to, co dokonuje się w czasie Mszy św., a także na samą posługę. Nierzadko nawet w tak prostych rzeczach, jak podanie kielicha i ampułek czy obmycie księdzu rąk szukają duchowej głębi i symboliki. Natomiast młodzi ministranci często przyjmują to wszystko z dziecięcą prostotą, z radością wypływającą z obecności przy ołtarzu i ze służby; oni nie zagłębiają się zbyt mocno w to, co oznaczają dane czynności liturgiczne. Nie skupiajmy się jednak na tym, kto patrzy na wszystko, co święte lepiej, a kto gorzej. To normalne, że dorośli mają bardziej dojrzałe i stateczne podejście do tych spraw. Jednych i drugich łączy z kolei „pozytywny stres” związany z tym, aby jak najlepiej wypełnić swoją funkcję przy ołtarzu.
Warto zachęcać dorosłych do służby, aby łamać stereotyp mówiący o tym, że ministrantem może być tylko młody chłopak. Ministrantura jest dla każdego, wiek nie jest ograniczeniem. Posługiwanie przy ołtarzu to sposób na zaangażowanie w życie wspólnoty i wyraz naszej troski o Liturgię.
Echo Katolickie 6/2023