W życiu chrześcijanina jest zawsze nadzieja, nawet gdy przedwcześnie umiera: udowodniła to Monika Brzoza
Wypełniony po brzegi kościół tonął w kwiatach. Biały tłum wielbił Boga. Trzydziestu księży w białych ornatach. Ach, co to był za pogrzeb! Autor zdjęcia: Tomasz Gołąb
Panie, a tu co? — zaczepiła mnie staruszka dźwigająca pod pachą chryzantemy. — Pogrzeb — odparłem. — Pogrzeb??? — zdumiała się kobiecina. I jeszcze raz ciekawie zerknęła na klaszczący tłum.
Sobotni wieczór. Na klatce schodowej słyszę chichot nastolatek. Stoją pod drzwiami, przebrane za demony i czarownice. No tak, Halloween... Dzwonią domofonem i dzwonią, ale nikt im nie otwiera... Rzucają „mięsem” i ruszają do następnej klatki. Po przyjściu do domu odpalam komputer. Odczytuję maila: „Wczoraj o 20.38 odeszła do Miłości Monika Brzoza. Mamy nową polską świętą! Dziś wysłuchaliśmy ostatniej woli Moniki. Prosi Was o to, byście byli ubrani na biało. Rodzice proszą o nieskładanie kondolencji”. Dwa oblicza śmierci. Bezradny chichot Halloween i biel szat idących za Barankiem.
Proszę usiąść na fotelu. Ona nie dożyje rana
Kim była kobieta, którą internauci okrzyknęli „nową polską świętą”? Uśmiechniętą, pełną zapału blondynką. Przyjaciele pod kościołem świętego Jakuba na warszawskim placu Narutowicza wspominają jej nieprawdopodobny entuzjazm, spontaniczność, błysk w oku. Modliła się w wielu wspólnotach, organizowała uliczne ewangelizacje. Grała wówczas na flecie poprzecznym. W czasie juwenaliów biegała po akademikach, by zdumionym studentom opowiadać o miłości nie z tej ziemi. Podchodziła do młodych gniewnych na Przystanku Woodstock. Niestrudzenie stukała w klawiaturę na stworzonym przez siebie portalu www.jezus.waw.pl. — Mocno związana ze wspólnotą Oikos, a potem Szkołą Nowej Ewangelizacji Oikos 2.04, zawsze była do dyspozycji; chyba że akurat ewangelizowała w innym miejscu — wspominają przyjaciele. — Pełna życia i pasji. Nigdy nie przestawała się śmiać i nigdy nie przestawała... mówić.
Można tak pisać i pisać. Ale to nie jest tekst z cyklu „życie i twórczość”. To raczej — kradnąc tytuł Jackowi Podsiadle — „Życie a zwłaszcza śmierć Moniki Brzozy”.
Umierała długo. To nie było „Alleluja i do przodu”. Początkowo ta rozpędzona, energiczna dziewczyna na wiadomość o chorobie zareagowała buntem.
27 kwietnia ubiegłego roku po pierwszym ataku choroby Monika zapadła w śpiączkę. W Niedzielę Miłosierdzia poczuła mocny ból żołądka. Wrzody — pomyślała. Trafiła na stół operacyjny. — Ta dziewczyna ma w żołądku dwa litry ropy! — przerazili się lekarze. Po operacji Monika trafiła na OIOM. Zapadła w śpiączkę. Lekarz powiedział Michałowi, jej przyjacielowi: „Proszę usiąść spokojnie na fotelu. Ona nie dożyje rana”.
Szturm i pobudka
Dożyła. Lekarze byli zdumieni. Jej stan nie pozostawiał wątpliwości: był beznadziejny. Wyniki przekraczały wszelkie normy. I wówczas przyjaciele Moniki rozpoczęli szturm do nieba. Modliły się dzieci na katechezach, internauci zorganizowali akcję; co godzinę a ktoś odmawiał koronkę. Wszystko w intencji wybudzenia Moniki. Ludzie, którzy wbrew diagnozom lekarskim wierzyli, że się wybudzi, wysyłali jej urodzinowe SMS-y. Szpitalny pokój zamienił się w małą kwiaciarnię. Sterty laurek, listów. Nieprzytomna Monika nie wiedziała o niczym.
I nastąpił cud. — Wybudziłam się — wspominała Monika. — Umierałam. Nie było innej opcji. Gdy dyrektorka szpitala przeczytała historię choroby, powiedziała: „Z takiego stanu się nie wychodzi”. Poszły mi wszystkie mięśnie, nie potrafiłam nawet przewrócić się z boku na bok. Ale po rehabilitacji zaczęłam chodzić. Wyjechałam w góry, a nawet wsiadłam na rower. Niech będzie Twoja wola — modliłam się. — Jeśli chcesz mnie uzdrowić — uzdrawiaj; jeśli zabrać z tego świata — zabieraj.
Po kilku miesiącach do Moniki zadzwoniła koleżanka. Poprosiła o spotkanie w kawiarni. — Wiesz — zadrżał jej głos — 27 kwietnia chciałam popełnić samobójstwo. Byłam zdecydowana. I wtedy dostałam SMS-a o Tobie, o twojej śpiączce. Tak mnie dotknęła ta wiadomość, że postanowiłam żyć. Za wszelką cenę. Gdyby nie twoje umieranie, dziś by mnie nie było... Dziewczyny zaczęły płakać jak bobry.
Choroba powróciła. Z ogromną siłą. — Półtora roku choroby było czasem wielkiej duchowej przemiany. Nie tylko przejścia do etapu akceptacji, ale i ogromnego uwielbienia Pana Boga — wspomina ks. Andrzej Grefkowicz. — Jej ostatnie dni były czasem radości. Mówiła, że czeka już na Spotkanie, że sercem jest bardziej tam niż tu. — 6 października wyczerpana chorobą Monika zwołała jeszcze ludzi na modlitwę uwielbienia. Siedziała na wózku. Otaczało ją prawie 300 osób — opowiada jej przyjaciółka, Gosia Kucharska — Pod koniec powiedziała, że jest szczęśliwa, a jej życie jest spełnione. Została pochowana w specjalnie zaprojektowanej dla niej sukni balowej. Krój wybierała sama.
Bóg nie jest sadystą
— Bóg nie jest sadystą. On szaleje za tobą. Czy boję się śmierci? Czasem tak. Ale gdy wołam: „Jezu, ufam Tobie”, ten lęk zaczyna znikać — opowiadała Monika w audycji Roberta Tekielego. Tuż przed śmiercią pozostawiła list. Wiadomość. Rodzaj testamentu. Pisała w nim: „»Ja nie umieram, ja wchodzę w miłość« — to słowa, które cały czas ostatnio przewijały się przez moją głowę. A za jakiś czas zobaczyłam, że w trochę innej wersji wypowiedziała je moja ukochana święta, Mała Tereska z Lisieux: »Ja nie umieram, ja wchodzę w Życie«. Zaślubiny z Oblubieńcem, rzucenie się w Kochające Ramiona Oblubieńca... Jestem pełna pokoju, radości, szczęśliwa, z poczuciem spełnionego życia. Nikt nie wie oczywiście co do końca nastąpi, w każdym razie poddaję się do końca woli Bożej. Ogromne dziękuję... Dziękuję za modlitwę, proszę o więcej — też jak już się znajdę w krainie Wiecznej Miłości. Jezu, ufam Tobie!!! Rzucam się w Twoje kochające ramiona! Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę. Ukochany Mój... Jezu”.
Biały tłum śpiewa nad trumną: „Jezus, On porusza góry, On może wybawić mnie (...), Zmartwychwstał, pokonał śmierć”. — Szymon nad jeziorem usłyszał: „Ty już nie będziesz się nazywał Szymon, będziesz odtąd Piotrem” — opowiada w homilii ks. Andrzej Grefkowicz. — Tak sobie myślę, że Monika stoi teraz przed samym Jezusem i słyszy: „Monika to twe stare imię. Odtąd zwać się będziesz Ewangelizacja”. W tym imieniu kryje się całe jej życie. Jeśli przejmiemy po Monice tę pałeczkę, to ogromne dziedzictwo, to wszystkie diabły będą zwiewały z Warszawy, gdzie pieprz rośnie — uśmiecha się ks. Grefkowicz.
— Wie, co mówi — myślę. — Jest warszawskim egzorcystą.
Ludzie w kościele św. Jakuba mają zaczerwienione oczy. Ale teraz wielbią i klaszczą w dłonie. Już wiem, co mieli na myśli moi przyjaciele, którzy opowiadali mi kiedyś o tym, jak spóźnili się na jakąś rodzinną imprezę. Przepraszamy za spóźnienie — opowiadali z błyskiem w oku — ale byliśmy na takim niezwykłym... pogrzebie. Na czym? — goście złapali się za głowy.
Czas przycinania winnic
Trumna z ciałem 37-letniej Moniki ląduje na ramionach jej przyjaciół. „Powstań przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź” — śpiewa tłum. Bezrobotni w tym momencie grabarze niepewnie zerkają na ten paschalny pochód.
Wyszedłem na zewnątrz. Skuliłem się z zimna. Przez uchylone drzwi kościoła wybiegł za mną śpiewany przez biały tłum refren: „Nadszedł czas przycinania winnic”. O, jak jednoznacznie zabrzmiały te słowa na zimnym warszawskim przystanku!
opr. mg/mg