Nowe wczesne chrześcijaństwo

7 grudnia - Dzień modlitwy za Kościół katolicki na Wschodzie

Najnowsze dzieje Kościoła katolickiego na Wschodzie są zjawiskiem tyleż fascynującym, co, niestety, mało znanym. Po przeszło siedemdziesięciu latach programowo zajadłej areligijności władzy komunistycznej struktura Kościoła katolickiego w Kraju Rad została niemal doszczętnie zniszczona. Mimo tych brutalnych działań nie udało się zniszczyć duszy żyjących tam ludzi, która, kiedy tylko stało się to możliwe, zaczęła jawnie szukać swego Boga Ojca. Oficjalnie Kościół wrócił do Rosji w początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Kilkanaście lat nowych doświadczeń nie pozwala nam jednak twierdzić, że współcześni decydenci czekali tam na nas z otwartymi sercami.

Żeby zrozumieć dzień współczesny Kościoła na Wschodzie, trzeba się cofnąć niemal do początków ubiegłego stulecia. Chociaż dominującą w Rosji religią było prawosławie, które oficjalnie wyznawali carowie, nie wykluczało to możliwości istnienia Kościoła katolickiego. Nie można stwierdzić, że stosunki pomiędzy caratem a Rzymem zawsze układały się pomyślnie, bo zależało to od woli konkretnego władcy i rzeczywiście bywało z tym różnie. Jednakże, w przeddzień wybuchu rewolucji 1917 roku, tylko w europejskiej części Rosji funkcjonowało 150 katolickich parafii, na których pracowało przeszło 250 księży. Parafie i księża służyli przeszło półmilionowej rzeszy katolików. Katolicy mieli także swoje dwa seminaria duchowne - w Petersburgu i Saratowie.

Systemy totalitarne, a taki przecież stworzyli komuniści, roszczą sobie prawo nie tylko do absolutnego panowania nad ludzkim życiem, ale także nad duszą. Komuniści od początku nie pozostawiali żadnych złudzeń, że będą traktować religię jako coś więcej niż tylko opium dla mas. Teoria ta została wprowadzona w życie w sposób bardzo brutalny. Niespełna siedemdziesiąt lat komunizmu wystarczyło, aby zniszczyć 70 tysięcy cerkwi i pozbawić życia ponad 200 tysięcy księży, zakonników i zakonnic. Kościół katolicki był traktowany wyjątkowo okrutnie. Już w końcu lat trzydziestych ubiegłego wieku w ZSRR pozostały tylko dwa katolickie kościoły w Moskwie i Petersburgu i dwóch starszych księży. Musimy więc przyznać, że komuniści uczynili ze swojej ojczyzny prawdziwą duchową pustynię.

Nie wszystko w porządku

Po demokratycznych przemianach, jakie miały miejsce w ZSRR w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, znacznie zwiększyła się swoboda życia religijnego.

W 1991 roku Stolica Apostolska powołała do życia tymczasową strukturę Kościoła w Rosji. Arcybiskupem Moskwy został Tadeusz Kondrusiewicz, a na swoim terenie miał dwa kościoły, dwie kaplice i trzech księży. Na czele drugiej administratury apostolskiej w Rosji obejmującej część azjatycką z siedzibą w Nowosybirsku stanął biskup Józef Werth.

Po tym fakcie nastają kolejne lata bardzo wytężonej pracy katolickich księży z całego świata. Systematycznie udaje się rozwijać struktury Kościoła, chociaż uchwalona w międzyczasie ustawa o wolności religijnej wyraźnie faworyzuje Cerkiew prawosławną. Inne wyznania, zwane "nietradycyjnymi", oficjalnie nie są w żaden sposób dyskryminowane, w praktyce jednak zostały skazane na często bezsilną walkę ze słynną rosyjską biurokracją. Mimo to w 1999 roku Watykan powołuje dwie kolejne administratury apostolskie - w europejskiej części Rosji Południowej z siedzibą w Saratowie z biskupem Klemensem Pickielem oraz Syberii Wschodniej w Irkucku z biskupem Jerzym Mazurem. Do zdecydowanego konfliktu doszło dopiero w lutym 2002 roku, kiedy to ukazała się bulla papieska ustanawiająca prowincję kościelną na terenie Rosji z siedzibą w Moskwie i równocześnie podniosła istniejące administratury apostolskie do rangi diecezji. Ta formalna zmiana wywołała dość poważny opór wśród rosyjskich decydentów i władz Cerkwi prawosławnej. W krótkim okresie czasu odmówiono prawa do powrotu do Rosji kilku księżom katolickim. Najszerszym echem odbiło się niewpuszczenie do swojej diecezji biskupa Jerzego Mazura. W Rosji próbowano też organizować, bez większego powodzenia, manifestacje antykatolickie. Od tamtych wydarzeń minęło już trochę czasu, a sytuacja wydaje się stabilizować i dzisiaj nie grozi już poważniejszym konfliktem. Jednakże doświadczenia tamtego czasu wyraźnie dały nam do zrozumienia, że przyszłość Kościoła katolickiego na Wschodzie nie będzie wcale taka łatwa. W tak zwanych republikach poradzieckich stosunki Kościoła z władzami układają się różnie, chociaż w ogólnym wymiarze można je określić jako bardziej pozytywne niż negatywne. Codzienność tamtejszych wspólnot i parafii obfituje w wiele problemów natury organizacyjnej. Stałą bolączką są także finanse, a wierni w tamtym rejonie świata na nadmiar bogactwa na pewno nie mogą narzekać.

Dwa kościoły stolicy

Chociaż problemy powstających wspólnot są mniej więcej wszędzie podobne - najczęściej sprowadzają się do braku kościoła - sytuacja na prowincji jest lepsza niż w dużych miastach. W Moskwie czy Petersburgu ceny nieruchomości są astronomiczne, głównie ich wartość utrudnia odzyskanie kościołów katolickich przez swoich pierwotnych właścicieli.

W Moskwie sytuacja jest naprawdę nietypowa. W niedzielę odprawia się Msze święte w 27 różnych językach. Dzieje się to wszystko w dwóch kościołach. Arcybiskup Kondrusiewicz mówi, że w samej Moskwie jest około 60 tysięcy katolików. Trzeba pamiętać, że moskiewska aglomeracja przewyższa liczbą mieszkańców - 12 milionów - wiele europejskich państw. Z przyległymi miejscowościami liczbę ludności szacuje się nawet na 17 milionów, co stanowi ilość nieosiągalną dla wielu państw europejskich.

W parafii pod wezwaniem św. Ludwika na Łubiance "pod skrzydłami KGB" ledwie kończy się jedna Msza, a już zaczyna następna. Często ludzie nawet nie zdążą się wymienić. To samo jest w katedrze. Na przykład ostatnio główne uroczystości z okazji Dnia Papieskiego odbywały się w katedrze, ale Koreańczycy musieli świętować w podziemiach. Wypada nadmienić, że parafia pw. św. Ludwika jest parafią francuską. W Moskwie stoi piękny kościół polski wybudowany przez Polaków, ale funkcjonują w nim biura spółki węglowej. Ta nie chce się go pozbyć, bo jego wartość przelicza po prostu na najnormalniejsze pieniądze.

Ojciec Jerzy Jagodziński, przełożony rosyjskiej prowincji werbistów przyznaje, że w takich warunkach w Moskwie nie ma najmniejszych szans na jakąś regularną pracę duszpasterską.

- Ludzie przychodzą, przyjmują chrzest, a później znikają, bo nawet nie mają kościoła, w którym mogliby się zebrać - opowiada.

Ojciec Jerzy pracuje w Rosji już dziewiąty rok i obserwuje wzrastanie tamtych wspólnot. Zwykle zbierała się tam jakaś grupka wiernych, biskup posyła im księdza i odprawia się Mszę świętą w teatrze albo w kinie, później wynajmuje się jakiś lokal. Te wspólnoty trwają, niektóre nawet bardzo szybko się rozrastają. - Ja tak zaczynałem w Tambowie - 500 kilometrów na południowy wschód od Moskwy - mówi.

Na pierwszej Mszy św. były tam trzy starsze panie. Po sześciu latach istnienia wspólnota liczy pięciuset wiernych. Jak na rosyjskie warunki, 400-500 parafian to zupełnie dobra parafia.

- Trwałość wspólnoty i jej rozwój rzeczywiście bardzo zależy od posiadania Kościoła. Z doświadczenia wiem, że jeżeli się uda do tego doprowadzić, wspólnota gwałtownie się rozwija - opowiada ojciec Jerzy.

Nawróceni naukowcy

Ojciec Jagodziński wszelkie siły wkłada teraz w stworzenie kościoła dla parafii św. Olgi w Moskwie. Losy jego podopiecznych są bardzo typowe dla wzrostu chrześcijaństwa na Wschodzie, chociaż początek tej wspólnoty może się kojarzyć ze znacznie starszymi czasami.

Latem 1990 roku grupa naukowców socjologów przyszła do kościoła św. Ludwika, aby w ramach swoich badań zadać proboszczowi kilka pytań. Do tego czasu żaden z nich nie miał do czynienia z katolikami.

- Jakiś czas musieli zaczekać na księdza na kościelnym dziedzińcu i tych kilka chwil pozwoliło zadziałać Duchowi Świętemu - opowiada ojciec Jerzy.

Badania socjologów przeciągały się, a skończyło się na tym, że po trzech miesiącach nowa wspólnota zaczęła szukać opieki duszpasterskiej. Zaopiekował się nimi francuski ksiądz, a wspólnota pw. św. Olgi formalnie się zarejestrowała. Ich statut był krótki - modlić się, służyć Bogu i ludziom.

Osoby te chciały zgromadzić wszystko w jednym rejonie, jednej dzielnicy, a nawet w jednym domu, by chwalić Boga dobrymi uczynkami. - Czyż to nie wczesne chrześcijaństwo? - pyta ojciec Jerzy. Ludzie z tej wspólnoty zorganizowali teatr wystawiający katolickie przedstawianie, nauczyli się nawet języka migowego, by nieść Ewangelię głuchoniemym. W tej wspólnocie udzielono kilku ślubów kościelnych, rodzice zaczęli przyprowadzać dzieci do ochrzczenia i Pierwszej Komunii Świętej. Myśleli nawet o założeniu wspólnoty klasztornej. Wspólnota św. Olgi powstała przed ustanowieniem administratury apostolskiej, a powstanie tej było pośrednio początkiem jej kłopotów. Oficjalnie znalazła się poza strukturami Kościoła katolickiego, odwołano z niej księdza i wspólnota trochę podupadła. Nie miała się też za bardzo gdzie podziać. Skorzystała z faktu, że karmelitanki opuściły duże mieszkanie na siódmym piętrze bloku na Tagance. Wspólnotą zajęli się ojcowie werbiści, którzy nie tylko zajęli się jej odbudową, ale myślą poważnie o przyszłości tej parafii.

- Tam mamy kaplicę. To jest bardzo małe. Jeśli zmieści się tam pięćdziesiąt osób, to już nie ma czym oddychać, a zimą szczególnie, bo okna otworzyć nie można. Jak przychodzi Wielkanoc, to pożyczamy jakieś kino, teatr czy restaurację. Za noc wigilijną, która zaczyna się w Wielką Sobotę o 22 i trwa do trzeciej, czwartej nad ranem, wyliczą nas na 900-1000 dolarów - opowiada ojciec Jerzy.

Początki świętej Olgi

- Jak mi powiedziano, że ten budynek kosztuje 600 tysięcy dolarów, to oniemiałem. Bo te dziesięć kościołów, które ja w życiu zbudowałem, to nawet części tego nie kosztowały - stwierdza o. Jagodziński

Mówi o dyskotece, która wcześniej była młodzieżowym centrum kultury i którą zamierza przerobić na kościół parafialny św. Olgi. Zauważa, że jest coś takiego, jak rosyjska dusza.

- Oni potrzebują ikonę powiesić, potrzebują świecę jakąś zapalić i postawić, kadzidełka potrzebują. Bez tego chorują - wyjaśnia.

Ojciec Jerzy bogaty w doświadczenie wie, że sprawa kościoła jest dla tej parafii priorytetowa. Inaczej presja zsekularyzowanego społeczeństwa staje się tak silna, że katolicy gdzieś giną. Sytuacja zamienia się diametralnie, gdy mają swoją świątynię.

Niektórzy zastanawiają się, czy dyskoteka, gdzie handlowali narkotykami, powinna być kościołem.

- Jeżeli z kościołów robili przez 80 lat archiwa, sale koncertowe czy magazyny, to czemu teraz na odwrót nie zrobić? Mnie to nie gorszy. Rosjanie też by woleli, żeby to było miejsce omodlone, święte, ale takim z czasem się stanie - opowiada o. Jerzy.

Troska o budowę kościoła, długi i ciągła pogoń za stworzeniem nowym chrześcijanom odpowiednich warunków do pielęgnowania swojej wiary wyznacza życiowe cele nie tylko proboszcza Jerzego, ale większości proboszczów na Wschodzie.

Ten głód wiary i organizacyjny niedostatek faktycznie musi się nam kojarzyć z początkami chrześcijaństwa. Na Wschodzie chyba rzeczywiście rośnie ono na nowo.

Kiedyś w tym moskiewskim budynku działało młodzieżowe centrum kultury, później dyskoteka, teraz jest szansa stworzenia w nim kościoła parafialnego św. Olgi z prawdziwego zdarzenia. Ojcowie werbiści będą niezmiernie wdzięczni za każde wsparcie. Wpłat można dokonywać na rachunek:

Księża Werbiści, ul. Ostrobramska 90, 04-118 Warszawa

4610201156123113882 tytułem: Kościół na Wschodzie - darowizna.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama