Jak wśród kultury podkreślającej samorealizację i wolność pomagać młodemu człowiekowi odkryć jego powołanie? Rozmowa z ks. prof. Markiem Tatarem, Krajowym Duszpasterzem Powołań
Jak wśród kultury podkreślającej samorealizację i wolność pomagać młodemu człowiekowi odkryć jego powołanie?
Rozmowa z ks. prof. Markiem Tatarem (Wydział Teologiczny UKSW), Krajowym Duszpasterzem Powołań.
Wiele mówi się obecnie o kryzysie powołań. Bóg z pewnością daje powołania, jest jednak problem z niesprzyjającą im atmosferą, z kondycją współczesnego człowieka, który utrudnia odczytanie i podjęcie tego Bożego wezwania. Czy byłby Ksiądz w stanie wyjaśnić, na czym ten problem polega?
Według mojego rozeznania nie tyle mamy kryzys powołań — bo przecież Bóg nie ograniczył powołań — co kryzys powołanych. Myślę, że to jest bardzo szeroki temat, bo problem osób powołanych bardzo mocno wiąże się z sytuacją, w której żyje współczesny człowiek. Śmiem twierdzić, że w kontekście powołań rzadko już używamy terminu „młody człowiek”, bo zmieniła się struktura osób decydujących się na podjęcie życia zakonnego i kapłańskiego. Z moich obserwacji wynika, że nastąpiło przesunięcie wieku podejmowania decyzji. Jest to problem, który jest dziś bardzo widoczny i trudny do rozwiązania — nie tylko w stosunku do powołań kapłańskich i zakonnych, ale także w stosunku do powołania do życia małżeńskiego i rodzinnego. Dzisiejsza sytuacja wychowania człowieka, problem zaburzeń antropologicznych, rozchwiania rozumienia człowieka, jego powołania i zadań doprowadziła do tego, że młodzi ludzie mają bardzo poważne problemy z podjęciem tzw. decyzji ostatecznej. Ten temat jest również poruszany podczas moich spotkań z klerykami w seminariach warszawskich. Problem podjęcia jednoznacznej decyzji, która będzie obowiązująca jest dla nich bardzo poważny.
Rozchwianie emocjonalne człowieka, trend do samorealizacji, osiągania sukcesu życiowego, celów, które sobie człowiek sam wyznacza, własnej wizji życiowej zderza się z wizją formacji i wychowania, którą mamy w seminarium i zakonie. Nad tym problemem trzeba się zastanowić uwzględniając szeroki kontekst. U podstaw jest środowisko, w którym przychodzimy na świat i wychowujemy się — środowisko rodzinne. Stabilność życia rodzinnego jest dziś poważnym problemem. Młody człowiek wyciągnięty z takiego kontekstu domowego jest pozostawiony sam sobie ze swoimi pytaniami. Chodzi o to, żeby znalazł jakieś oparcie i odpowiedź na pytania, które są dla niego bardzo istotne: jak ma swoje życie przeżyć, jakie powołanie wybrać. W wielu przypadkach ta odpowiedź jest powierzchowna i w związku z tym później przychodzi rozczarowanie i niespełnienie oczekiwań.
Czy można więc powiedzieć, że oprócz ogólnej atmosfery społecznej, słabość samych rodzin jest pierwszym powodem tego, że powołanie nie ma się gdzie zakorzenić albo że młody człowiek nie umie sobie odpowiedzieć na istotne pytania?
Tak, to tu człowiek przychodzi na świat i rozwija się pod każdym względem — osobowościowym, psychicznym, fizycznym i intelektualnym. Wszystkie inne instytucje posiadają charakter pomocniczy w stosunku do rodziny. Podstawowym środowiskiem jest dom i rodzina. Warto sobie postawić pytanie, jaki jest klimat dorastania człowieka do bardzo poważnej decyzji, który nie ma oparcia w rodzinie, zwłaszcza jeśli jest to rodzina dysfunkcyjna czy rozbita. Mało tego, z moich obserwacji i badań wynika, że w niektórych przypadkach pojawia się problem niewłaściwego odczytania swego powołania: w przypadku zachwiania tego miejsca, jakim jest rodzina, wiele osób poszukuje jakiegoś środowiska swego osadzenia i akceptacji. Może się zdarzyć sytuacja, w której niekoniecznie mamy do czynienia z powołaniem u młodego człowieka, który przychodzi do nowicjatu czy seminarium — jest to poszukiwanie alternatywnego środowiska.
Czy można w takim razie postawić tezę, że aby odbudować kulturę powołań, należałoby formować całe rodziny, a nie skupiać się wyłącznie na pracy z dziećmi i młodzieżą?
Bez wątpienia. Dzisiaj praca nad rodziną, z rodzinami odgrywa priorytetową rolę. Nie możemy jednak zapominać, że młodzież kształtują także środowiska liturgicznej służby ołtarza, ruchu Światło-Życie, Drogi Neokatechumenalnej, Odnowy w Duchu Świętym czy innych ruchów. Współdziałają one z rodziną, tworząc konkretny klimat, w którym człowiek dorasta w rozumieniu i przyjmowaniu wiary, a także dojrzewa w środowisku ludzi, którzy żyją tymi wartościami. To jest bardzo istotne w tym niebezpiecznym czasie, który kard. Ratzinger nazwał dyktaturą relatywizmu. Rodzina jest fundamentem. Rodzice stają się pierwszymi świadkami, ale ważne jest też środowisko, w którym młody człowiek dorasta, przeżywa swoje bunty, wątpliwości, szuka odpowiedzi na swoje pytania. To jest wyzwanie dla nas, którzy odpowiadamy za duszpasterstwo powołań — a powinno być ono rozciągnięte na wszystkie formy duszpasterstwa. Ostatecznie wszystkie one mają prowadzić człowieka do podjęcia określonego sposobu życia. Tworzenie kultury powołaniowej jest niezwykle ważne.
Co warto zaznaczyć, za bardzo przyzwyczailiśmy się do masowości. Przeraża nas to, że liczba powołań spadła tak drastycznie w ciągu ostatnich trzech lat. Zauważmy jednak, że zmienił się sposób funkcjonowania młodego człowieka. W wielu wypadkach potrzebne jest dużo wcześniejsze dotarcie do niego, działanie zindywidualizowane.
Czy to znaczy, że potrzebna jest zmiana w duszpasterstwie powołań, a może szerzej — w duszpasterstwie dzieci i młodzieży? Czy kluczem jest bardziej zindywidualizowane podejście, otwartość na różne pytania i problemy, z którymi przychodzą młodzi?
Od pewnego czasu coraz bardziej uświadamiamy sobie, że wyznaczenie w diecezji czy zgromadzeniu tylko jednej osoby odpowiedzialnej za duszpasterstwo powołań to za mało. Należałoby przygotowywać środowiska, które będą pracowały nad powołaniami. Myślę, że w te środowiska muszą być zaangażowani i ci, którzy pracują w duszpasterstwie rodzin, duszpasterstwie młodzieży, ruchów i stowarzyszeń. Istotna jest również katecheza. Warto zapytać, na ile pozwala ona młodemu człowiekowi dorastać do tak poważnej decyzji.
Jak mówić do młodych ludzi o powołaniu, także szerzej, zarówno do życia kapłańskiego, zakonnego, jak i małżeńskiego, skoro mają oni tak duży problem z podejmowaniem decyzji? Jak trafić do nich i przekazać im prawdę, że chodzi tu o coś więcej niż tylko poczucie spełnienia i satysfakcji — o trwałą drogę życiową, która wynika z podjęcia mądrego wyboru?
Współczesna cywilizacja jest bardzo wrażliwa na poczucie wolności i samostanowienia. Trzeba wychowywać do dojrzałości, do dokonywania wyboru z jednoczesnym poczuciem odpowiedzialności za ten wybór. Dziś słabo dociera język narzucający się, styl „indoktrynacyjny” czy zbyt ogólny. Potrzebna jest umiejętność charakteryzująca kierownictwo duchowe, umiejętność formowania człowieka. Nie tyle odpowiadanie wprost na pytanie, co umiejętne prowadzenie, aby sam dojrzewał do odpowiedzi na to pytanie. Potrzebne jest dowartościowanie jego otwartości, poszukiwania i wolności wyboru — trudno bowiem mówić o rozwoju życia duchowego, jeśli zakwestionujemy jego wolność.
Co praktycznie jest bardzo ważne dla osób pracujących z powołaniami? Po pierwsze, za szybko przedstawiamy młodemu człowiekowi gotowe propozycje, gotowe wyjścia. W dzisiejszym świecie, zdominowanym przez media, w którym młodemu człowiekowi narzuca się bardzo dużo propozycji, dróg, możliwości i gotowych rozwiązań, bardzo ważna jest umiejętność słuchania. Zauważyłem to już w mojej pracy z młodymi ludźmi, na przykład w duszpasterstwie akademickim. To wiąże się ze wspomnianym już wcześniej problemem rodziny: zarówno rodzice, jak i duszpasterze muszą przede wszystkim wysłuchać młodego człowieka. Potrzebne jest mądre asystowanie. Tu pojawia się kolejny problem: przygotowanie kompetentnych duszpasterzy i osób prowadzących młodzież w powołaniu. Potrzebna jest znajomość etapów rozwoju młodego człowieka. Chodzi o dostrzeżenie Bożej pedagogiki w tym wszystkim, o czym mówił już św. Jan Bosko. Potrzebna jest również umiejętność rozpoznawania znaków powołania. Wreszcie — osoby pracujące z powołanymi same muszą być autentycznymi świadkami, świadomie i głęboko przeżywającymi własne powołanie.
Jeśli dobrze rozumiem, ważne jest, aby duszpasterze i formatorzy sami mieli dobrze rozwiniętą umiejętność rozeznawania duchowego, aby móc ją przekazać ją młodym ludziom. Zamiast dawać gotowe odpowiedzi, ważne jest, aby uczyć młodych, jak odróżniać swoje własne pomysły, plany i koncepcje od Bożego głosu.
Tak. To nie jest nowa praktyka w Kościele. Wystarczy wrócić do Ojców pustyni, do wielkich mistrzów życia duchowego. Wspomnę tu o człowieku, który wywarł duży wpływ na moje życie i pracę naukową — to kard. Basil Hume, zmarły w 1999 r. Był on benedyktynem, powołanym do biskupstwa i prymasostwa w Anglii z opactwa Ampleforth. Wcześniej był mistrzem nowicjuszy. Kiedy się czyta jego konferencje, widać jego dojrzałość — benedyktyńską, chrześcijańską i ludzką. Kiedy stanął przed nowicjuszami, powiedział im: „nie wiem, czy chcemy was w zakonie”. To spowodowało ogromną konsternację, ale zakonnik kontynuował: „żyjemy w klasztorze jako ojcowie, bracia benedyktyni. Jeśli wy chcecie tak żyć, to was serdecznie zapraszamy. Jeśli jednak rozeznajecie, że to nie jest wasze właściwe miejsce, to szukajcie właściwego miejsca dla waszego życia, bo nie możecie swojego życia zmarnować”. Nie można wcisnąć życia w ramy, do których człowiek nie pasuje. To tak, jakby ktoś chciał się wcisnąć garnitur, który jest ładny, ale za mały dla danej osoby. Tak jak kard. Hume, aby być mistrzem duchowego rozeznawania, trzeba mieć wiedzę, ale również doświadczenie.
Mówimy teraz głównie o młodzieży. Słyszałem jednak od wielu rektorów, że coraz częściej do seminariów jako kandydaci przychodzą osoby bardziej dojrzałe, często po studiach. Jak odnieść się do takiego trendu?
Rzeczywiście jest to ciekawy trend. W warszawskim seminarium, gdzie pracuję, jest sporo kleryków, którzy już wcześniej skończyli studia, pracowali i dopiero wtedy poprosili o przyjęcie. Innym „materiałem” jest osiemnastolatek, a inny status psychiczny ma człowiek dwudziesto czy trzydziestoletni. Pewną odpowiedzią jest fenomen seminarium w Łodzi „trzydzieści pięć plus”. Takiego człowieka formuje się inaczej. Nawet w formacji wspólnotowej jest tu pewien procent zindywidualizowania. Doświadczenie tego człowieka, który przychodzi z „bagażem” studiów, pracy, przeżyć ludzkich, musi zostać inaczej naświetlone.
Między innymi dlatego powstaje nowe Ratio studiorum i ratio formationis. Zupełnie zmieniła się sytuacja dzisiejszego człowieka i sytuacja społeczna, w której żyje. Należy także pamiętać, że zarówno czas seminaryjny, jak również czas nowicjatu, junioratu jest okresem rozeznawania. Sam fakt wejścia na tę drogę jest bardzo ważny, jednakże to okres bardzo intensywnego rozeznawania prowadzącego do decyzji.
Wiem, że wiele seminariów wprowadza praktykę roku propedeutycznego. Czy chodzi tu o wyrównanie poziomu kandydatów, czy raczej o postawienie akcentu na formację duchową zanim rozpoczną się studia teologiczne?
Nowe Ratio studiorum nie tyle daje dowolność, co zobowiązuje do utworzenia roku propedeutycznego. Wyrównanie poziomu to problem drugorzędny. Pierwszorzędne jest to, aby dać czas kandydatowi, który przychodzi z rozkrzyczanego, rozchwianego świata, by mógł odseparować się od dotychczasowego sposobu życia i sam doszedł do wniosku, czy to jest powołanie, którym chce żyć. Żeby dostrzegł, że to sam Bóg dotyka jego osoby, że Bóg go wzywa, że nie jest to tylko potwierdzenie przez przełożonych, przez mistrzów życia duchowego, ale że on sam swoje myślenie konfrontuje z praktykami duchowymi, stając przed Bogiem.
Czyli są to jakby długie, roczne rekolekcje, coś na kształt nowicjatu.
Proszę zauważyć, że Kościół jest bogaty doświadczeniem życia zakonnego i monastycznego, które wprowadza aspiraturę, postulaturę i nowicjat. Już św. Paweł podpowiada nam: „na nikogo rąk pospiesznie nie nakładaj”. Pośpiech nie jest wskazany. Tu chodzi o poważny problem powołania konkretnego człowieka i uświęcenia go na danej drodze życia.
Czy chciałby Ksiądz przekazać jakąś jedną myśl duszpasterzom, którzy pracują w parafiach i zaniepokojeni są spadkiem powołań i tym, że może zabraknąć następnego pokolenia pracowników na niwie Pańskiej?
Bardzo ważną rzeczą jest przejrzystość, głębia i czytelność świadectwa ich życia. Bardzo ważne jest to, na co kładzie nacisk Papież: świadkowie są bardzo przekonujący. Zetknięcie z kimś, kto jest żywym, czytelnym świadkiem, jest tu priorytetowe. Słowa uczą, a świadectwa życia pociągają.
opr. mg/mg