Życie na pełnej petardzie
Czy lubi Ksiądz spowiadać?
Bardzo lubię spowiadać. Lepsze jest pytanie, czy ludzie lubią, gdy spowiadam. I to nie ja powinienem na nie odpowiadać. W końcu każda potwora znajdzie swego amatora. Ale ostatecznie myślę, że trafiałem do pewnej grupy ludzi.
Do jakiej grupy?
Od młodzieży do ludzi w podeszłym wieku.
Dlaczego wracali akurat do Księdza?
Być może dlatego, że byłem dość wymagający, a jednocześnie wszystkich traktowałem z szacunkiem. Być może najtrudniejsze były spowiedzi gimnazjalistów, którzy przygotowywali się do sakramentu bierzmowania. Przekonywałem ich, że powtarzanie formułek i wyłącznie zbieranie podpisów na karteczce to droga donikąd. Na tej drodze prędzej czy później ich życie i spowiedź całkiem się rozejdą, bo zobaczą, że wciąż tkwią w ubrankach pierwszokomunijnych. Dlatego, podkreślałem, to jest czas i szansa, by nauczyć się żyć w taki sposób, aby niczego przed samym sobą nie zatajać. Spowiedź nie jest banalnym rytuałem, w którym wystarczy wypowiedzieć magiczne formułki. Najgorsze, co się może przydarzyć, to spowiedź świętokradzka, kiedy świadomie, ze wstydu, zatajamy grzech ciężki. (Nie wchodzę w niuanse teologii moralnej, kiedy mamy tak zwaną niemożność moralną i niemożność fizyczną wyznania grzechów). Chcę wierzyć, że przynajmniej u części tych osób udało mi się zaszczepić dobre rozumienie spowiedzi.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której udziela Ksiądz rady młodszemu koledze. Na co powinien jako spowiednik zwracać uwagę w kontakcie z penitentem?
Powiedziałbym: najpierw słuchaj. Nie tylko tego, co jest mówione wprost, ale zwłaszcza słuchaj tego, co jest mówione między wierszami. Czasem trzeba się dopytać, bo nie wszystko, co na początku wygląda banalnie, takie jest w rzeczywistości. Zadaniem spowiednika jest zachować przy tym delikatność i nie tracić cierpliwości.
Kiedy muszę dopytywać, tłumaczę: „Możesz się dziwić, że zadaję dodatkowe pytania. Nie robię tego z ciekawości, nie chcę cię gnębić, ale muszę zrozumieć możliwie dużo, żeby spróbować ci pomóc”.
Kiedyś spowiadała się u mnie trzynastoletnia dziewczyna. Była ubrana potwornie wyzywająco jak na swój wiek. Mówi: „Prawie straciłam swoją mamę”. Nie zrozumiałem. Dopytuję się. Ona powtarza: „Nie straciłam, ale zdradziłam”. „Co masz na myśli?”. „Wychodziłam na imprezę. Mama pozwoliła mi wrócić o pierwszej w nocy. Nie wróciłam. Pojechałam na dyskotekę (a była to dyskoteka okryta złą sławą) i upiłam się z moim chłopakiem. Potem braliśmy narkotyki i współżyliśmy. Wróciłam do domu nad ranem. Mama była bardzo zła”. „Ile lat ma ten chłopak?”. „Dwadzieścia pięć”.
Wystarczyło kilka pytań, żeby poznać istotę problemu. Musiałem tej dziewczynie wytłumaczyć, że tak naprawdę to ona jest ofiarą, a jej tak zwany chłopak to zwyrodnialec, który podle ją wykorzystał. Ogromnie trudnym zadaniem spowiednika jest ochronić taką osobę przed krzywdą, której doznała. Mnie było łatwiej, ponieważ w seminarium przeszedłem znakomity kurs prowadzony przez psychologów zajmujących się problemem dzieci wykorzystywanych seksualnie. Dzięki niemu wiedziałem, że wykorzystywane dzieci nieraz spowiadają się, mając poczucie winy, że to one robią coś złego. Kiedy dziecko mówi, że robiło „brzydkie rzeczy”, spowiednik powinien wiedzieć, jak zareagować. Niczego nie sugerować, lecz stawiać otwarte, pełne życzliwości i zrozumienia pytania: „Przepraszam cię, nie do końca zrozumiałem, co masz na myśli”. „Czy robiłaś te brzydkie rzeczy sama, czy z kimś?”. Najczęściej molestują najbliżsi, rodzice, wujkowie, przyjaciele domu. Krzywdziciel buduje atmosferę tajemnicy i poczucie zagrożenia dobra: „Nie mów nikomu, bo inaczej stanie się nam krzywda”. Zwykle dziecko kocha tę osobę, więc nie życzy jej źle. Niekiedy ulega szantażowi: „Jak powiesz, trafisz do domu dziecka”. Innym razem sugestii: „Było ci przyjemnie”. Czasem po prostu wypiera całe zdarzenie. Pedofile najczęściej wmawiają dziecku poczucie winy i nim je szantażują. Z takiego dziecka trzeba wówczas zdjąć traumę i uwolnić je. Ale jak to zrobić praktycznie?
Ksiądz jest związany tajemnicą spowiedzi. „Czy jest ktoś, do kogo masz zaufanie i mogłabyś z nim o tym porozmawiać?”. „Czy powiedziałaś o tym mamie?”. Kiedyś spotkałem się z odpowiedzią: „Tak, ale mi nie uwierzyła”. To są potworne sytuacje. Spowiednik nie ma jak bezpośrednio pomóc. Może jedynie prosić dziecko, by spróbowało jeszcze komuś zaufać. „A może ciocia? Amoże pani w szkole?”.
Wbrew pozorom nie są to sytuacje niespotykane. Kiedy corocznie jeździłem z maturzystami na pielgrzymkę do Częstochowy, w autobusie w nocy wygłaszałem konferencję o spowiedzi. Następnego dnia spowiadałem około dziewięćdziesięciu osób. Większość traktowała to jako spowiedź generalną, ponieważ okoliczności temu sprzyjały. W takiej grupie zawsze spotka się statystycznie dwie osoby o skłonnościach homoseksualnych oraz kilka przypadków molestowania seksualnego. Nie zdziwiłbym się, gdyby te proporcje były reprezentatywne dla całego społeczeństwa.
Czy zdarzyło się Księdzu spowiadać osobę molestowaną przez duchownego?
Spotkałem, ale ten przypadek był tak drastyczny i tak wyjątkowy, że jest łatwy do rozszyfrowania. Zatem nie mogę o tym mówić.
Częściej spotykam się natomiast z przypadkami młodych dziewcząt lub młodych mężczyzn, którzy zostali uwiedzeni przez księży. Bronili ich, więc pytałem: „Czy uważasz, że on jest dobrym kapłanem?”. Odpowiadali: „Tak”. „Czy rozmawiacie o twoich wątpliwościach, czy on mówi o swoich wyrzutach sumienia?”. „Tłumaczy, że celibat to pomyłka”. „Pamiętaj, że skoro ma takie podejście, może to oznaczać, że dla niego nie jesteś jedyna”.
Trzeba takiej osobie — najczęściej dziewczynie — uświadomić, że jest ofiarą w tym związku. Gdyby ksiądz, który z nią współżyje, był uczciwy i szczerze ją kochał, odszedłby z kapłaństwa. Jeżeli chce z nią być, a jednocześnie nie jest wystarczająco odważny, żeby to zrobić, to znaczy, że jest niewiarygodny i opowieści o dylematach można między bajki włożyć.
Obarczam znacznie większą winą księdza niż ofiarę, bo to on ponosi większą odpowiedzialność, gdyż z założenia jemu świeccy zostali powierzeni jako wierni. Wykorzystać czyjąś słabość, zbudować relację zaufania to po prostu świństwo. Część duchownych niestety nadużywa takich sytuacji. Niejeden ksiądz udaje wówczas przyjaciela, buduje relację bliskości, a potem zaczyna pchać łapy w majtki i wszystko rujnuje. Najwięcej w sposób oczywisty tracą skrzywdzeni. Stają się ofiarami gwałtu moralnego. W ciągu sekundy zostają całkowicie złamani. Tracą zaufanie do wszystkich.
Czym charakteryzowały się spowiedzi, których wysłuchiwał Ksiądz jako kapelan szpitalny?
Bycie kapelanem w szpitalu wymaga niezwykłej wrażliwości i rzutkości intelektualnej. Niestety, Kościół w Polsce traktuje tę pracę jako dodatek do innych obowiązków księdza. Tym samym popełniamy wielki błąd. Kapelan powinien być oparciem dla pacjentów i personelu medycznego. Dochodzą do mnie na szczęście słuchy, że to się zmienia. W wielu szpitalach kapelani są świetni, z czego bardzo się cieszę. Przez lata pokutowało bowiem przekonanie, że gdy ksiądz się już do niczego nie nadaje, to niech zostanie kapelanem: udzieli Komunii, namaszczenia chorych, wyspowiada, i wystarczy. Nic bardziej błędnego.
Byłem zatrudniony w szpitalu na ćwierć etatu, czyli na dwie godziny dziennie. Uczciwy obchód z Komunią każdego dnia zajmował mi nieco ponad godzinę. Później, po wieczornej Mszy, umawiałem się na spowiedź osób w trudniejszej sytuacji, żeby mieli te kilka godzin na porządniejszy rachunek sumienia. Do tego w bycie kapelanem wpisana jest konieczność całodobowego oczekiwania na nagłe, kryzysowe wezwania. Pielęgniarki w puckim szpitalu nabrały do mnie takiego zaufania, że dzwoniły o każdej porze. W tym samym czasie w sąsiednim mieście kapelan wściekał się na każdy interwencyjny telefon. Takie postępowanie jest po prostu nieuczciwe. Umowa szpitala z kapelanem określa prawa i obowiązki. Nie można ich traktować wybiórczo. Obowiązkiem jest bycie do dyspozycji szpitala.
Spowiedź w szpitalu jest specyficzna. Wchodzisz do wieloosobowej sali w pełnym rynsztunku: z bursą, stułą, komżą. Trzeba zrobić z siebie małpę, by skrócić dystans. Na przykład: „Szczęść Boże, pochwalony Jezus Chrystus, dobry wieczór, darzbór” i wszystkie inne pozdrowienia. „Kto z państwa chciałby do Komunii?”. Masz ten przywilej, że spotykasz ludzi wierzących i niewierzących, antyklerykałów i dewotów, całe spektrum społeczeństwa. Musisz się przywitać z pacjentami jako ksiądz, ale zrobić to tak, żeby nie wywołać u wszystkich sztywności. Przecież ostatecznie nie interesują mnie jako kapelana ci, którzy chcą przystąpić do Komunii, bo zaraz im jej udzielę. Na pierwszym miejscu są inni, którzy nawet nie chcą widzieć księdza. Kiedy słyszę odmowę spowiedzi, muszę wyczuć, czy jest to „nie” wynikające z nieprzystępowania do sakramentu od lat, czy jest to „nie”, bo żyję w związku niesakramentalnym, czy „nie, spieprzaj, klecho”, które też się zdarza kapelanom usłyszeć. Już w tym momencie kapelan musi się wykazać wrażliwością i inteligencją, żeby odpowiednio rozpoznać sytuację człowieka. Nieco się zbliżyć, nazwać jego lęki, zapewnić, że się je rozumie. W tym wszystkim pomocny jest dystans do siebie, autoironia, żeby ewentualnej agresji pacjentów nie odbierać osobiście jako ataku na siebie. Niektórzy reagują pozytywnie od razu, inni potrzebują kilku godzin, jeszcze inni kilku dni. Ale to właśnie w szpitalu wysłuchałem poruszających spowiedzi po latach. Przy czym nie możesz dać po sobie poznać — przecież otaczają cię inni pacjenci — jakie wrażenie wywołuje na tobie historia człowieka. Zwłaszcza gdy nie możesz udzielić rozgrzeszenia. Pozostałe osoby nie mogą się o tym dowiedzieć.
Jak wyglądają spowiedzi aborcyjne?
Sytuacja moralna zmienia się z czasem. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych aborcja była prawnie dozwolona i traktowano ją jak środek antykoncepcyjny albo wyrwanie zęba. Wobec tego część kobiet nie miała pełnej świadomości grzechu. Obecnie ta świadomość jest dużo większa i chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że aborcja jest zabójstwem osoby ludzkiej przed narodzeniem. Tę zmianę świadomości widać zwłaszcza wtedy, kiedy u kobiety występuje tak zwany syndrom poaborcyjny. Najtrudniejsza jest sytuacja, w której kobieta wciąż powraca do dawno już odpuszczonego grzechu aborcji. Niekiedy czuje w sobie imperatyw: muszę o tym jeszcze raz powiedzieć, jeszcze raz, i jeszcze — za każdym razem. Albo wyobraża sobie, ile lat miałoby jej dziecko, co mogłoby robić, jak wyglądać itd.
|
fragment pochodzi z książki:
ks. Jan Kaczkowski, ŻYCIE NA PEŁNEJ PETARDZIE
czyli wiara, polędwica i miłość
|
Spowiednik musi to przerwać. Powiedzieć „Stop”. Namawiam wtedy: „Proszę zaufać Bożemu miłosierdziu”. Albo mówię ostrzej, gdy jest to konieczne: „Zakazuję pani powracać myślą do tej sytuacji, kiedykolwiek. Zakazuję pod karą grzechu ciężkiego. Zakazuję dla pani bezpieczeństwa. Proszę zaufać Panu Bogu: ten grzech został już dawno odpuszczony. Wiem, o czym mówię, nie pani pierwszej się to zdarza”.
Często można usłyszeć głosy, że Kościół traktuje wiedzę psychologiczną z podejrzliwością i uznaje, iż pozostaje ona w konflikcie z praktyką spowiedzi.
Oceniam takie głosy krytycznie. Kojarzą mi się z opinią mówiącą o tym, że duża liczba osób cierpiących na depresję w krajach zachodnich to efekt porzucenia spowiedzi indywidualnej. Kto wie, może faktycznie część katolików traktuje spowiedź jako psychoterapię? Jeśli tak jest, to dochodzi do poważnego pomylenia pojęć. Ksiądz musi mieć podstawy wiedzy psychologicznej, ale nie może się bawić w psychologizowanie. Bo to właśnie psychologizacja spowiedzi, kiedy księża wychodzą poza własne kompetencje, próbują terapeutyzować przez konfesjonał, jest groźna dla sakramentu pokuty jako takiego. A dobra, oparta na naukowym doświadczeniu psychologia jest dziedziną naukową, która nie ma tajemnej mocy wglądu w ludzkie dusze.
Pacjentom hospicjum i ich rodzinom, którzy boją się psychologa, tłumaczę: on ma narzędzia i pomoże państwu po prostu obsługiwać własne emocje.