Refleksje współuczestniczki programu "Ziarno" po śmierci Jana Pawła II
„Kształt naszych wspomnień zależy od tego, co obecnie przeżywamy” — niedawno w moim telefonie komórkowym wyświetlił się taki SMS od przyjaciela. To, co dzisiaj opowiadamy naszym bliskim, ma czasem niewiele wspólnego z tym, co naprawdę wydarzyło się w naszym dzieciństwie. To normalne, że wspomnienia rosną i dojrzewają wraz z nami. Są przecież ważną cząstką naszej pamięci i naszego serca. Stanowią dla nas ważną lekcję życia i stają się źródłem życiowego doświadczenia, z którego możemy czerpać mądrość i motywację, by tu i teraz stawać się kimś lepszym. Jestem świadoma, że poniższe wspomnienia to nie tylko relacja z mojego spotkania z Janem Pawłem II. To nie tylko wspominanie przeszłości. To raczej ponowne przeżywanie w teraźniejszości tego, co wydarzyło się w listopadzie ubiegłego roku i co pomaga mi lepiej rozumieć moją historię oraz moją przyszłość.
Rok temu miałam piętnaście lat. Wiem, że to niezwykły dar, gdy ktoś w tym wieku otrzymuje TAK wiele od Kogoś TAK Wielkiego. To także zobowiązanie, które z radością przyjmuję. Wspomnienia sprzed roku prowokują mnie do cofnięcia się pamięcią ku początkom mojej historii..., a dokładniej ku tym chwilom i wydarzeniom, które wydają mi się kontynuacją przygody rozpoczętej szesnaście lat temu, gdy zaczęło się moje istnienie na tej Ziemi.
Odkąd pamiętam, wśród osób, bez których nie wyobrażałam sobie mojego istnienia, byli nie tylko moi rodzice i siostra, ale także On... Nie tylko ja zastanawiam się, dlaczego mówimy o Nim „niezwykły”? Był papieżem, ale to przecież nie musi wcale oznaczać, że na jego pogrzebie tłum będzie krzyczał „Santo subito”. Jan Paweł II tym się wyróżniał, że kochał bardziej. Kochał bardziej nie po to, żeby się wyróżniać, ale dlatego, że pokochał Miłość nade wszystko i szukał głębi.
Nie sądzę, by był ktoś w Polsce, kto nie spotkałby się z określeniem „Pokolenie JPII”. Jest to hasło skandowane przez młodych ludzi, którzy wyrażają w ten sposób swoją miłość do Jana Pawła II i mówią, że chcą za Nim podążać. Jeszcze bardziej przykuwa wzrok (i porusza serce) fakt, że wielu dorosłych protestuje, gdy wyłącza się ich z pokolenia JPII. Chociaż starsi, także oni traktują siebie jako pokolenie „[Dżi] [Pi] [Tu]” i nie chcą, by to określenie odnosiło się wyłącznie do ludzi młodych. Jan Paweł II do końca życia pozostał młody duchem i to przecież on jest głównym przedstawicielem pokolenia JPII, które chce budować lepszą przyszłość, kochając i wypływając na głębię razem ze swoim Ukochanym Duchowym Ojcem.
16 października 1978 roku Jan Paweł II powiedział do ludzi zgromadzonych na Placu św. Piotra w Rzymie, że kardynałowie wybrali papieża „z dalekiego kraju”. Nie jest łatwo podzielić się wszystkimi refleksjami, jakie wzbudziły się we mnie po spotkaniach z „Papieżem mojego kraju i mojego serca”. Dlatego chcę skupić się na spotkaniu najważniejszym, najgłębszym i ostatnim w ziemskiej perspektywie.
Otrzymałam niesamowity dar w postaci osobistego spotkania z tym, który był i ojcem i świętym, na krótko przed Jego przejściem z życia do Życia. Taki dar to dla mnie siła większa od energii, jaką ma bomba atomowa. Nie potrafię wyjaśnić większości wydarzeń z mojego życia inaczej, jak tylko poprzez zaskakujące działanie fantazji Bożej Miłości, której Jan Paweł II był (i pozostaje) szczególnym narzędziem. Rozpocznę od wspomnienia tego dnia, w którym świat usłyszał kołysankę miłości, którą Bóg wyśpiewał Piotrowi naszych czasów. Był to drugi kwietnia 2005 roku...
Pamiętam doskonale, jak zaczynał się ten kwietniowy dzień przejścia Jana Pawła II z życia do Życia. Siedziałam wtedy na łóżku i przeglądałam mój pamiętnik. Tego dnia - jak zawsze ze wzruszeniem i drżeniem rąk - powracałam do moich wspomnień.
W pamiętniku, przez „przypadek”, odnalazłam datę: 4 listopada 2004. Za chwilę zrozumiałam, że intuicyjnie zapragnęłam przypomnieć samej sobie tamten niezapomniany dzień. Wiedziałam, że znam zapiski z moich wspomnień na pamięć i byłam pewna, że nic nowego w nich nie znajdę, jednak jakaś tajemnicza siła sprawiła, że musiałam tam zajrzeć! Czwarty listopada 2004 roku... Ta data nie przeminęła - jak wiele innych - ale... trwa we mnie i pozostanie na zawsze.
Tamtego dnia brałam udział w imieninach Kogoś Niezwykłego. Wiem, że On nadal jest z nami, chociaż z innej strony życia. Wiem też, że tamta strona istnienia jest szczęśliwsza, ale pomimo to czuję okropną pustkę. Mówię sobie ciągle: „nie lękaj się”, ale nie wiem nawet, czy teraz czegoś się boję, czy czegoś żałuję, czy też napełnia mnie coś dotąd nieznanego, czego szukałam i czego potrzebowałam, by dorastać do Bożych marzeń...?
Oto teraz przypominałam sobie kolejno każdy szczegół tamtego poranka w Watykanie i tamtego spotkania... Uklękłam przed Nim i już wtedy miałam świadomość, że klękam przed kimś Świętym. Podniosłam Jego schorowaną lewą dłoń, by ucałować ją tak, jak dziecko całuje dłonie swoich rodziców. W ten sposób chciałam podziękować za Jego miłość i oddać hołd Jego cierpieniu. Myślałam w tym momencie o moich rodzicach, siostrze, bliskich i o moim życiu. Byłam bardzo szczęśliwa...! Wtedy, gdy całowałam Jego lewą dłoń, On spojrzał na mnie wzrokiem miłości, a Jego błogosławiąca prawa dłoń spoczęła na mojej głowie. Za chwilę popatrzyłam Niezwykłemu Solenizantowi w oczy koloru... głębi. Tylko tak potrafię nazwać tę barwę, która jest ziemskim odbiciem Miłości w Kimś, kto kocha bardziej niż inni.
Powiedziałam Mu coś prostego, zwykłego: cieszę się, że jesteś i że siejesz ziarno miłości... Ofiarowałam mu order „Sieje je”. Pamiętam doskonale, że w tamtej chwili nie widziałam przed sobą starego i cierpiącego człowieka, ale Kogoś, kto wie, czym jest radość! Mówiły do mnie Jego oczy! Ciągle jeszcze trzymałam - jak skarb - Jego lewą dłoń. A On nadal mi błogosławił...
Przyjmując błogosławieństwo, uświadomiłam sobie moje dotychczasowe wahania i wybory. Przypominało mi się całe moje życie. To, co robiłam w tej chwili, stawało się bilansem, jakimś zaskakującym „segregowaniem” spraw, wydarzeń, przeżyć. Z jednej strony czułam niepokój, a z drugiej coraz większe wyciszenie. Poczułam się zakłopotana w obliczu moich błędów i słabości. Ale jednocześnie tym mocniej uświadomiłam sobie w tym momencie moje najpiękniejsze pragnienia, marzenia i aspiracje, które są przecież punktem wyjścia tego, co najpiękniejsze w rzeczywistości! Tamtego poranka — drugiego kwietnia 2005 - odżyły we mnie jeszcze inne wspomnienia z imieninowego spotkania z Janem Pawłem II. Wraz ze wspomnieniami pojawiła się we mnie... niespodziewana radość! Byłam już teraz spokojna i pełna wdzięczności.
W czasie tamtego rzymskiego, listopadowego spotkania z Solenizantem najwięcej powiedziały mi Jego oczy koloru głębi. Teraz, gdy On przeżywa swoje pierwsze imieniny w Domu Ojca (nie możemy przecież mierzyć nieba miarą ziemi), najmocniej przemawia do mnie moje milczenie w obliczu moich wspomnień i w obliczu własnego sumienia. „Jakże pragnę, żeby Papież wiedział, ile dzięki Niemu dzisiaj zrozumiałam...” — to zdanie z mojego „Pamiętnika”, zapisane owego kwietniowego poranka. Jak bardzo cieszę się tym, że to moje marzenie wypełnia się każdego dnia z nową siłą i w coraz bardziej radosny sposób. Mam jeszcze jedno wielkie marzenie: żeby wypełniać Boże marzenia tak długo, aż i ja odbędę tę najbardziej niezwykłą podróż: z życia do Życia...
Tamtego kwietniowego poranka ze wspomnień wyrwał mnie sygnał mojego telefonu komórkowego. Otrzymałam właśnie wtedy SMS od Dominika: „Jesteś chyba ostatnią osobą, której On TAK pobłogosławił z tej strony istnienia.”. Teraz zrozumiałam! To On — Jan Paweł II — rozbudził moje sumienie. On odsłonił ostateczne drogowskazy. W Nim zobaczyłam Bożą świętość. To On sprawił, że zapragnęłam z całego serca podejmować odtąd wyłącznie prawe decyzje i wytrwać w dobru do końca.
Drugi kwietnia 2005 roku nie zakończył się porannymi wspomnieniami ostatnich ziemskich imienin Jana Pawła II. Właśnie tego dnia jechałam z moimi rodzicami do Warszawy po to, by zobaczyć Targi Książki Katolickiej i uczestniczyć we wręczaniu Feniksów 2005. Wiedziałam, że będzie to dla mnie ważny dzień. Miałam przecież uczestniczyć w nagrodzeniu tych, którzy przez słowo fascynują ludzi światem niezwykłej, lecz przecież możliwej miłości... Okazało się, że uczestniczę w czymś znacznie większym... W czymś, co pozostanie na zawsze w historii świata oraz co wielu ludziom pozwoli odkryć pamięć i tożsamość... miłości.
Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania, a nawet marzenia... Tego historycznego wieczoru przeżyłam najpierw niezwykły koncert i niespodziewaną Eucharystię w intencji Ojca Świętego - a raczej razem z Ojcem Świętym. Modliłam się razem z Nim w intencji ludzi, którzy pozostają z tej strony istnienia... Nie wiedząc jeszcze, czego za chwilę się dowiem, sfotografowałam w tajemniczym klimacie uliczną latarnię przed kościołem, uwieczniłam światło... Czułam taką potrzebę... Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie uwieczniam chwilę, w której Bóg zaczyna śpiewać kołysankę Miłości swojemu niezwykłemu świadkowi!
Za chwilę sfotografowałam drzwi świątyni. Szczególną uwagę zwróciłam na klamkę, dzięki której można otworzyć drzwi domu Bożego. Klamka, drzwi, światełko lampy, klimat modlitwy i niezwykłego wzruszenia.... A za chwilę wiadomość, że Jan Paweł II właśnie przechodzi z życia do Życia w Światłości. Tym Światłem, które Piotrowi naszych czasów wskazywało drzwi i drogę, jest Chrystus — Miłość, która kocha nas nad życie...
W ten sposób wieczór, który zaczął się dla mnie od refleksji nad książkami z serii "Jak wygrać..?", zamienił się w noc zwycięstwa najbardziej niezwykłego człowieka... Jan Paweł II nauczył mnie wygrywać życie z obu stron istnienia... Oto uczestniczyłam teraz duchowo w pierwszych imieninach Jana Pawła II w niebie, gdy Jego imię zostało tam po raz pierwszy wypowiedziane jako imię nowego mieszkańca... Miałam świadomość, że mnie i światu Jan Paweł II wygłasza swoje ostatnie, najbardziej niezwykłe rekolekcje...
Zaczęłam się modlić. Na moje marzenia odpowiedziałam sięgając po różaniec. Chciałam teraz trwać razem z Maryją, której On zawierzył siebie i wszystko do końca... i która jest patronką mojego kościoła parafialnego. Jan Paweł II nauczył mnie, że po cierpieniu w dobrej sprawie nieuchronnie pojawia się radość. Prawdziwe zwycięstwo, to zwycięstwo Miłości, która przynosi nam niespodziewaną radość.
Ja też pragnę wygrać życie z obu stron istnienia... Nie mam już wątpliwości, w jaki sposób to zrobić... Jan Paweł II tak wyraźnie wskazał mi najpewniejszą Drogę, Prawdę i Życie.
Pamiętam słowa Jana Pawła II wypowiedziane kilka lat temu w Castel Gandolfo do dzieci z programu „Ziarno”: „Ziarno ma największe szanse, bo jest najmłodsze”!!! Właśnie. Szansa, jaką otrzymałam poprzez osobiste spotkanie z Ojcem Świętym, to dla mnie ogromny dar. To potwierdzenie, że jestem — jak każde dziecko tej ziemi - powołania przez Boga do tego, by moje życie było piękne i święte. W czasie imieninowego spotkania z Janem Pawłem II przekazałam Mu w prezencie „Anioła radości”. Ta książka jest mi szczególnie bliska nie tylko ze względu na jej treść, ale też ze względu na moją więź z główną bohaterką. Zdjęcie zamieszczone przy ostatnim rozdziale tej książki (w drugim wydaniu) zostało zrobione właśnie w momencie, w którym otrzymałam od Jana Pawła II błogosławieństwo na całe życie.
W moim sercu do dziś pojawiają się poruszające wspomnienia... Myślę o tych słowach, które Jan Paweł II do mnie wypowiedział. Myślę o spotkaniach, najpierw w Gliwicach, gdy niespodziewanie przyjechał do nas 17 czerwca 1999 roku, o spotkaniu na Błoniach w Krakowie (2002 r.), gdy Papież zwierzył mi się (Jego słowa wypowiedziane do milionów, przyjmuję tak, jakby były tylko do mnie...) ze swojej miłości do „Barki”...
Jak bardzo jestem wdzięczna Bogu za to, że właśnie dziewięć miesięcy temu wraz z innymi dziećmi i dorosłymi, prowadzącymi telewizyjny program „Ziarno” uczestniczyłam w ostatnich ziemskich imieninach Jana Pawła II... On dotknął mnie wtedy tak bardzo szczególnym gestem błogosławieństwa... To Jego błogosławieństwo JEST we mnie i TRWA. A Jego spojrzenie i radość pozostanie we mnie na zawsze.
opr. mg/mg