Nostalgiczne piosenki

O Leonardzie Cohenie - piosenkarzu i "buddyjskim Żydzie"

Leonard Cohen na swoje niedawne siedemdziesiąte urodziny zrobił nam prezent: właśnie pojawiła się w sklepach muzycznych jego najnowsza płyta. Każdemu artyście życzę starzeć się w taki sposób.

Nostalgiczne piosenki

Deszczowy wieczór, pusta kawiarnia, niedopita filiżanka kawy, blask świecy - takie nastroje zawsze kojarzyły mi się z niskim głosem Leonarda Cohena, me-lodeklamującego swoją poezję do ascetycznej muzyki. Jeden z amerykańskich krytyków powiedział kiedyś, że do jego płyt powinno się dodawać żyletki albo brzytwy, takie są niby-depresyjne. I że choć cierpi on na poważną depresję, nie pisze jednak depresyjnych piosenek, w każdym razie nie takie, po których chciałoby się skończyć ze swoim życiem. Na pewno nie są wesołe, ale niosą w sobie takie piękno, dzięki któremu życie staje się ciekawsze. Nawet jeśli zgodzimy się, że jest smutne.

Z pisarza - piosenkarz

Leonard Cohen jest w Polsce dobrze znany, w pewnym okresie szarej polskiej rzeczywistości stal się wręcz artystą kultowym. Niemała w tym zasługa Macieja Zembatego, który przetłumaczył wiele jego piosenek i sam je wykonywał. Lubiliśmy zresztą piosenkarzy literatów, a Cohen może przypominał wszystkim Edwarda Stachurę, a nie jakiegoś tam zwykłego grajka. W każdym razie Cohen był w latach osiemdziesiątych znany w Polsce lepiej niż w jakimkolwiek kraju europejskim i w Ameryce. Cieszyliśmy się także z tego, że ma polskie korzenie: dziadek urodził się w Polsce, mama na Litwie.

Leonard Cohen pochodzi z zamożnej żydowskiej rodziny o tradycjach rabinicznych. Urodził się w Montrealu we wrześniu 1934 roku. Skończył Uniwersytet McGill w rodzinnym mieście i pisał wiersze nawiązujące do modnej wówczas tradycji beatników, recytując je nawet przy akompaniamencie zespołu jazzowego. W 1956 roku ukazał się debiutancki tomik wierszy „Let Us Compare Mythologies". Pod koniec lat pięćdziesiątych, szukając inspiracji w kulturze śródziemnomorskiej, osiadł na małej greckiej wyspie Hydra. Tam napisał swoje najbardziej znane utwory, m.in. powieść „Piękni przegrani" (Beautiful Losers), kolejne zbiory poezji i parę piosenek, choćby klasyczną dzisiaj „Bird On A Wire".

Nostalgiczne piosenki

Najnowsza płyta Leonarda Cohena

Nie do końca wiadomo dlaczego, ale Cohen postanowił wrócić do Ameryki i to w innym wcieleniu. Już nie tylko pisarza, ale i piosenkarza. Postanowił pojechać do Nashville, ale dobrze, że po drodze zahaczył o Nowy Jork, bo może stałby się po prostu jednym z wielu piosenkarzy country. Zasmakował trochę kontrkulturowego towarzystwa z kręgu Andy Warhola, a nawet wystąpił na koncercie przeciwko wojnie w Wietnamie.

W 1967 roku, mając trzydzieści cztery lata, wydał swoją pierwszą płytę „The Songs of Leonard Cohen".

Depresyjny charakter

Pierwszą płytę Cohena obowiązkowo posiada każdy meloman. To z niej pochodzą najlepiej znane utwory artysty: „Suzanne", „Hey That's No Way To Say Goodbye", „So Long Marianne". Ta płyta była tak inna od hałaśliwej rozrywkowej lub zaangażowanej muzyki powstającej w tamtych czasach i do dzisiaj jest, mimo wprowadzenia przez artystę od tego czasu różnych innowacji, wyróżnikiem stylu Cohena. Ascetyczna muzyka i niski, smutny głos. „Jedyna jego polityka to polityka miłości. Ostatecznie, te piosenki są religijne, w najgłębszym i mistycznym sensie tego słowa" - pisał o pierwszej płycie Cohena William David Sherman. I rzeczywiście, jego piosenki są zawsze o tym samym: o miłości i śmierci. Bezwstydnie przyznaje się do takich „słabych" uczuć jak: ból, utrata, strach, wina, samotność. Zyskał nawet przydomek -„strażnik samotności".

Od młodości chorował na depresję i chcąc sobie jakoś z nią poradzić, wciąż gdzieś biegł, w coś się angażował, często się zakochiwał, był w ciągłym ruchu. Chował się przed światem na wielkiej farmie w Tennessee, a chwilę potem śpiewał ku pokrzepieniu serc dla izraelskich żołnierzy podczas wojny żydowsko-arabskiej. Nagrywał płyty z przesłaniem społeczno-politycznym oraz inne, z piosenkami religijnymi. W 1988 roku na płycie „I'm. Your Man" „odłożył" gitarę, później instrumentarium stawało się bardziej rozbudowane, aż do stosowania syntezatorów. Wciąż to był jednak ten sam Leonard Cohen i jego ballady wspomagane przez charakterystyczne żeńskie chórki.

Buddyjski Żyd

Z buddyzmem Cohen miał do czynienia bardzo wcześnie, ale dopiero w latach dziewięćdziesiątych wstąpił do klasztoru buddyjskiego na górze Baldy niedaleko Los Angeles. Przez wiele lat był „tylko" kucharzem swojego mistrza zeń, teraz także prowadzi medytacje. Dziś jest mnichem i nosi nowe imię Jikan, czyli Cichy. W wywiadach mówi, że pobyt w klasztorze wyzwolił go z depresji. Zagadywany odpowiada, że zen nie jest religią, więc nie stanowi przeszkody dla jego żydowskich korzeni; w jego chatce stoi siedmioramienny świecznik. „Potrafię zwracać się do Szefa po hebrajsku" -mówił w jednym z wywiadów. Cohen -jak sam mówi - osiągnął równowagę i wyciszenie. Codziennie wstaje o trzeciej nad ranem i medytuje. Ale także układa piosenki, bo oprócz menory w Baldy jest także syntezator. Tam powstało w 2001 roku dziesięć nowych piosenek, czyli „Ten New Songs", która to płyta zyskała światowy rozgłos. Niestety, nie udało namówić się artysty na światowe tournee, ani nawet na jeden koncert. Niestety, w tym względzie nic się nie zmieniło, także i dziś, po wydaniu najnowszej płyty „Dear Heather" zapowiedział, że nie wybiera się na żadne koncerty.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama