Rola w filmie "Czy naprawdę wierzysz" odmieniła Liama Matthewsa. Jako aktor nie mógł przejść obojętnie wobec tego, co przedstawiał na ekranie, doświadczył tego, co znaczy bezwarunkowa miłość Boga
„Czy naprawdę wierzysz?” to film nietuzinkowy, wyjątkowy, traktujący nie tylko o wierze, ale również o istocie człowieczeństwa. Gra Pan w nim jedną z głównych ról. Czy ten film, praca nad nim, w jakiś sposób zmieniła Pana życie, Pana wiarę, Pana sposób patrzenia na innych ludzi?
- Absolutnie tak. Jeżeli jako aktor oddaje się całego siebie, całe swoje serce pracy, jest niemożliwym, aby zakończyć pracę nad filmem bez zmiany samego siebie w ten czy inny sposób, bez stania się przemienionym czy w pewien sposób poruszonym w mniejszym lub większym stopniu.
Jaki jest Pana stosunek do Boga I do wiary? Czy zadaje Pan sobie pytanie „Czy naprawdę wierzę?”?
- Sądzę, że jednym z najtrudniejszych do udźwignięcia filarów wiary jest zaakceptowanie tego, że Bóg kocha cię całościowo i bezwarunkowo za to, że jesteś — nieważne, czy jesteś dobry czy zły.
Czy jakieś wydarzenie z Pana życia szczególnie zapadło Panu w pamięć? Wydarzenie, w którym Pan Bóg okazał swoją moc, miłość i miłosierdzie? Czy mógłby Pan o tym opowiedzieć, jeżeli nie stanowi to tajemnicy?
- Moje życie teraz i tutaj... Moje życie jest pełne Bożej chwały i miłosierdzia. Kiedy byłem młodszy, dokonywałem wielu bardzo złych wyborów i tylko za sprawą Jego łaski jestem dzisiaj tutaj. Moje wybory kosztowały wiele zarówno innych, jak i mnie samego, a mimo tego On okazał mi współczucie. Mam jedynie nadzieję, że będę potrafił znaleźć sposób, aby te winy odpokutować jeszcze w tym życiu.
W filmie jest Pan odważnym człowiekiem, przepełnionym współczuciem oraz napełnionym wiarą. Czy trudno jest Panu być takim na co dzień, w rzeczywistości, nie tylko w filmie?
- Z natury jestem człowiekiem współczującym, z empatią w wielu obszarach... i jako taki, bardzo cieszyłem się, że mogłem sportretować chrześcijański charakter z pokorą i łaską. Uwielbiałem to wyzwanie. Jego siła jednakże jest czymś, do czego mogę jedynie mieć nadzieję, że dojdę. Mieć odwagę trwać przy własnym zdaniu, być człowiekiem zasad... człowiekiem wiary. Nie jestem pewien, czy w moim życiu kiedykolwiek zostałem doświadczony na tym poziomie.
Czy trudno jest być chrześcijaninem w Hollywood?
- Kocham Hollywood. Tam gdzie jest grzech, tam obfituje również łaska... Nie jest to doskonałe miasto, jakkolwiek by go sobie nie wyobrażać. Mimo tego znaleźć tam można wielu niezwykłych, delikatnych ludzi — Jego lud — żyjących i pracujących właśnie tam. Co do przemysłu filmowego... najlepsi z całego świata przybywają tam, aby żyć i pracować. To jest niesamowity kocioł ludzki i tak jak gdziekolwiek indziej, potrzebuje modlitwy, potrzebuje bardziej zaangażowanych członków Kościoła. Nie pokładam na Hollywood większej wartości niż na jakimkolwiek innym miejscu... weźmy na przykład Syrię... każdy walczy, każdy zmaga się z przeciwnościami. Nie mogę mieć za złe nikomu, kto nienawidzi pracy, którą wykonuję. Tak będzie zawsze. To biblijne.
Czy sądzi Pan że tak jak grany przez Pana bohater, Bobby, ma Pan w swoim życiu misję daną Panu przez Boga? Jaka to jest misja?
- Myślę, że każdy z nas takową ma. Zawsze staram się robić, co tylko w mojej mocy za każdym razem, kiedy Pan Bóg postawi przede mną jakieś zadanie. W chwili obecnej moją misją jest być jak najlepszym ojcem i mężem, a przynajmniej tak dobrym, jak tylko potrafię, a jeżeli Pan Bóg zdecyduje, że może mnie wykorzystać do swoich celów, to będę zaszczycony.
Jeżeli miałby Pan wygłosić kazanie, jaki temat wybrałby Pan, jaką część Biblii?
- Chwała, mówiłbym na temat chwały. Tak bardzo jej teraz potrzeba, we współczesnym świecie... Wystarczy obejrzeć informacje, ciągle tylko walki, kłótnie, śmierć i zniszczenie. Ale nie tylko chwała dla świata, chwała w obrębie naszej własnej wspólnoty wiernych, uczniów Chrystusa. Wydajemy się mieć bardzo niewiele tolerancji, jeden dla drugiego, co więcej z dnia na dzień wszystko zdaje się być coraz gorzej pod tym względem. To łamie serce... Nie mogę uwierzyć, że nasz Niebieski Ojciec jest z tego zadowolony.
Czy wierzy Pan w cuda?
- Tak. Wierzę w cuda. Mogę to powiedzieć z całą pewnością, miałem na tyle szczęścia, aby doświadczyć Jego ręki w najbardziej nietypowy i cudowny sposób w ciągu całego mojego życia.
Jest Pan aktorem i producentem. Często pojawia się Pan w filmach chrześcijańskich. Dlaczego?
- Nigdy nie było moim zamiarem robienie kariery w chrześcijańskim filmie. Uważam, że jako chrześcijanin, nie ważne do czego przyłożę rękę — czy jest to świeckie czy nie — moja wiara będzie widoczna. Nieważne, czy wyrażam ją w rzeźbie, filmie czy na scenie, moją nadzieję i modlitwę, ważne by inni dostrzec mogli Jego światło we mnie i w mojej pracy. W mojej interpretacji oraz zaangażowaniu w rzemiosło
Jakby Pan opisał postać, którą gra Pan w filmie „Czy naprawdę wierzysz?”
- Gram Bobby'ego Wilsona... Jest synem, ojcem, mężem, technikiem medycznym i chrześcijaninem, chociaż może niekoniecznie w tej kolejności. Część jego filmowych dziejów właśnie o to się rozbija. Sekwencja wydarzeń sprawia, iż jest on zmuszony lepiej zrozumieć, jaka ta kolejność powinna być. Bobby jest człowiekiem głębokiej wiary oraz zapalonym dla Jezusa, jednakże jest tylko człowiekiem.
Poprzez walkę, jaką podejmuje, odnajduje w sobie rodzaj odwagi, o jaki walczy wielu chrześcijan. Mając odwagę być duchowym przywódcą we własnym domu. Jest wielu dobrych chrześcijan, którzy nie mają problemu z dzieleniem się swoją wiarą z innymi, niemniej kiedy przychodzi do czynienia tego we własnych rodzinach, wśród ludzi, którzy znają ich najlepiej, jest to trudne.
Czym Pana zdaniem wyróżniała się ta rola?
- Walka, jaką toczył była bardzo skomplikowana, i niemalże każdy człowiek się jej obawia — utraty zdolności do pracy, do bycia w tej pracy bardzo dobrym. W końcu jednak, stojąc twardo przy swojej wierze i przekonaniach zostaje nagrodzony na nowo odkrytą miłością i szacunkiem ze strony swojej własnej żony, rodziny i wszystkich tych, którzy są dla niego najważniejsi.
Oglądający film może być rozczarowany, że nie wszystko przebiega w nim, jak on czy inni widzowie sobie tego życzą, jednakże większy zakres wędrówki Bobby'ego z Ojcem niebieskim, okazuje się najważniejsza. Poznaje on, że życie znaczy dla niego zdecydowanie więcej, niż mu się pierwotnie wydawało... Ten fakt, z którym opuszcza on film z wiarą sprawia, iż nie jest ważne, jak kończy się cała historia. Jest to realistyczne i czy tego chcemy czy nie jako widownia, stanowi doskonałe odzwierciedlenie kryzysu chrześcijaństwa. To ostatnie nie jest doskonałe, pełno w nim bałaganu, ale generalnie niesie ze sobą dobro.
W filmie motywem wiodącym jest krzyż Chrystusa. Jaka była Pana interpretacja tego motywu? Jakie miał Pan w związku z nim przemyślenia?
- Krzyż Chrystusa ukazuje nam, jak istotnym jest dla nas przejście przez życie jako chrześcijanie. Ukorzenie się w cieniu krzyża nie jest czymś, co jak sądzę czynimi dostatecznie często. Rozmawiamy, spacerujemy, staramy się wszystko czynić jak najlepiej, ale czy pod koniec dnia naprawdę wierzymy, że Jezus ukochał nas tak mocno, że dał nam samego siebie, oddał swoje własne życie za nas, za ciebie, czy za mnie? Tracimy to bardzo często w zabieganiu naszego życia, a nawet w zabieganiu życia Kościoła, Jego Kościoła. Czasami tak bardzo jesteśmy wyobcowani, że nie widzimy nawet krzyża na wieży kościoła. Brennan Manning powiedział prosto, że kiedy pewnego dnia spotkamy Pana Boga, On zada nam tylko jedno bardzo proste pytanie: „Czy wierzysz, że Ja cię ukochałem?”. Nie wiem, jak Pani, ale ja przeżywam naprawdę trudne chwile w związku z tym pytaniem.
Czy sądzi Pan, że ten film zainspiruje ludzi do nawrócenia?
- Mam taką nadzieję i modlę się, aby ludzie wychodzili z kina po obejrzeniu tego filmu zainspirowani Słowem Bożym. Aby zostali napełnieni nadzieją, że wszystko może się stać i aby przypomnieli sobie, że nie są sami, kiedy przyjdzie do stoczenia walki ich życia oraz poradzenia sobie z trudnościami, z jakimi się spotkali.
Tak, jak stało się w przypadku Bobby'ego...
- Bobby jest człowiekiem silnym wiarą i ta siła pozwala mu zawierzyć Bogu w zasadzie przez cały film. Rzecz jasna targają nim wątpliwości, waha się jak my wszyscy, jednakże pod koniec postępuje bez względu na konsekwencje, jakie mogą wyniknąć z dokonania wyboru w imię Jezusa Chrystusa, w imię krzyża.
Czy wierzy Pan, że za wszystkim, co stało się w Pana życiu stoi sam Bóg?
- Tak. Moja rola jako Bobby'ego jest niejako rodzajem testamentu. Moja żona, moje błędy, porażki, straty i cierpienia — tego wszystkiego użył Ojciec dla swoich celów I chwały. Nawet tych, których nie rozumiemy.
Zawsze rozumował Pan w ten sposób, czy też coś stało się w Pana życiu, co nakazało Panu tak wierzyć?
- Wiele było zdarzeń w moim życiu, które doprowadziły mnie do miejsca, w jakim obecnie się znajduję, ale banalna odpowiedź na to pytanie jest taka, że kiedy byłem dużo młodszy i dokonywałem marnych wyborów, zawsze wiedziałem, że On był w centrum tego wszystkiego, niezależnie od tego, czy było to dobre czy złe. Stale pokazywał mi to niezależnie od tego, czy były to chwile lepsze czy gorsze w dalszej perspektywie.
Czy wzrastał Pan w wierze chrześcijańskiej? Jakie są Pana korzenie?
- I tak i nie. Chodzenie do kościoła w dzieciństwie nie czyni cię chrześcijaninem. Nie ma też żadnej mapy, jak przebyć drogi życia, które zostało ci dane, niezależnie od tego, jak bardzo człowiek by pragną, aby były. Uczyliśmy się razem i mam nadzieję przekazać te rzeczy moim dzieciom. Zresztą zobaczymy...
Czy wierzy Pan, że to Bóg zarządza całym tym światem, przyzwalając, aby złe rzeczy działy się tym, którzy w Niego nie wierzą, aby tym sposobem doprowadzić ich do wiary?
- Nigdy w sposób, który miałby kogoś skrzywdzić. Mam dwoje dzieci i nigdy nie skrzywdziłbym ich intencjonalnie. Jednakże w wysiłku, aby zapewnić im narzędzia, by były szczęśliwe i dobre, mogę pozwolić im, aby raz na jakiś czas się na czymś sparzyły. To jest niezwykle trudne pytanie, jako że ten świat jest światem upadłym, coś jak zawirusowany komputer. Nie rozumiem kryzysu w Syrii, nie rozumiem, dlaczego mały chłopiec tonie, a jego martwe, leżące na plaży ciało obmywają fale, nie rozumiem, dlaczego dzieci w Etiopii umierają z głodu lub z powodu eboli, która to choroba niszczy całe rodziny, w szczególności kiedy robię filmy i spełniam mój „amerykański sen”. Ale to jest coś, z czym muszę się zmierzyć i coś, z czym muszę nauczyć się sobie radzić.
Czy sądzi Pan, że ten film to dobry sposób na dotarcie do ludzi, którzy nigdy nie chodziliby do kościoła?
- Rozróżniam tych, którzy nigdy nie chodzili do kościoła oraz tych, ltórzy nie znają Chrystusa. Jest wielu poranionych braci i sióstr, którzy nie potrafią się odnaleźć w kościelnej wspólnocie, czy nawet w społeczeństwie.
Odnosząc się do tych, którzy nie znają Jezusa, wierzę, że jako twórcy filmu i artyści najlepiej, jak tylko potrafimy używamy talentów, jakimi zostaliśmy obdarowani i czyniąc tak zdobywamy ludzi dla Chrystusa. Kiedy pozwalamy, aby świeciło nasze światło, nasze dary, nasze zdolności, dzielimy się Chrystusem z innymi. W tym wszystkim jest prawda i jest nadzieja na uwolnienie od bólu i cierpienia, jakie obiecał nam Pan Bóg. Wszystkie dary pochodzą od Ojca, całkowicie inną kwestią pozostaje to, czy korzystamy z nich, aby Jemu dodać chwały.
Moja nadzieja i modlitwa jest taka, aby ten film zapalił tak bardzo prawdę i rzeczywistość, aby ci, którzy nie znają Chrystusa, mogli utożsamić się z którąś z opowiedzianych w filmie indywidualnych historii i przekonali się, że Chrystus rzeczywiście zmienia nas w lepszych ludzi. Jako oficjalne sprostowanie powiem, że słowo Boga nigdy nie traci na ważności, jednakże wspaniałą rzeczą jeśli chodzi o film jest to, że służy jako coś więcej niż chrześcijański film dla chrześcijan, lecz również film dla tak wielu ludzi o różnych ścieżkach życia, którzy będą w stanie odnaleźć w tej historii postać, z którą będą mogli się identyfikować i którą zostaną poruszeni na poziomie czysto osobistym.
Jest bardzo łatwo chrześcijaninowi wskazać nasze filmy i powiedzieć „tak, są dobre”, chociaż bardziej przypominają prace artystyczne, jakie dzieci przynoszą do domu ze szkoły: jeżeli kochasz, to znaczy to coś dla ciebie, dla nikogo innego. Wierzę, że ta szczególna praca w znacznym stopniu wykracza poza to wyobrażenie.
Sądzi Pan, że filmy mogą zmieniać ludzi, kształtować ich w jakiś sposób, kształtować ich postawy?
- Tak. Film jest jednym z najsilniejszych środków oddziaływania przez to, że opowiada historię czy głęboko dotyka czyjegoś serca i duszy, najbardziej intymnych sfer istnienia. Film może być bardzo personalny i uniwersalny jednocześnie. Może łączyć, a może również dzielić. We właściwych rękach, może stanowić potężne narzędzie zmieniania świata na lepszy. Niemniej jednak jest to jedynie narzędzie. Ludzie muszą chcieć się zmienić, muszą tęsknić za czymś zupełnie innym. Film może zasiać nasienie, może pchać pewnym kierunku, próbować przekonywać, jednak koniec końców wybór, czy dokonać tych zmian, czy podjąć działanie zależy całkowicie od konkretnego człowieka.
Niektóre z filmów z czysto chrześcijańskim przesłaniem stały się hitami. Wystarczy przypomnieć obraz „Bóg nie umarł”. Dlaczego są one tak popularne?
- Chrześcijańska narracja poprawia się, ubogaca, staje bardziej autentyczna i rzeczywista do przeżycia. I nie jest to komentarz do wcześniejszych filmów chrześcijańskich a raczej komplement, że chrześcijanie uczą się sztuki i filmowego rzemiosła i czyniąc to oddają cześć swemu Ojcu poprzez swoje talenty, swoje umiejętności. Widzowie natomiast odpowiadają na prawdę, nawet jeżeli ta ostatnia jest dla nich bolesna.
Wierzę również, że Słowo Boże nigdy nie powraca nieważne. Te filmy są robione głównie z myślą o chrześcijańskiej widowni. W konsekwencji na pierwszym miejscu musi być kazanie. Twórcy tych filmów są pierwszymi, którzy to mówią. Po pierwsze kazanie, historia — w drugiej kolejności. Podczas gdy większość ludzi przedkłada narrację nad wszystko inne, jeżeli zatem otrzymujesz coś, co wykracza poza to, to fantastycznie, chociaż są mniej skłonni mieć podane wszystko jak na talerzu.
Mam nadzieję, że pewnego dnia będziemy w stanie produkować chrześcijańskie filmy dla nie-chrześcijan. Dotychczas jednak tylko jednemu filmowi udało się przebić do nie-chrześcijańskiej widowni — była to „Pasja” Mela Gibsona.
Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg