Tak jak przed wiekami słynny śląski malarz Michał Willmann, tak dziś Agnieszka Słodkowska postanowiła podjąć temat życia św. Józefa i przedstawić je w formie cyklu obrazów. Styl jest zupełnie inny od willmanowskiego, a efekt jest niezwykły!
Tak naprawdę to jest opowieść o miłości. Miłości małżeńskiej, miłości księży do parafian, których odwiedzają z kolędą, miłości do książek, która prowadzi do spotkania z ludźmi, a nade wszystko o miłości do Świętego Józefa i tej Miłości, której on był wybranym przez Boga stróżem i opiekunem.
Agnieszkę Słodkowską i Huberta Czajkowskiego poznałem na targach książki, a tam właściwie nie ma ludzi przypadkowych, zwłaszcza że mówimy o imprezie niszowej związanej z wydawnictwem Klinika Języka i pewnym środowiskiem, które wokół inicjatyw tegoż wydawnictwa się utworzyło.
Środowisko to ważne słowo. Może pamiętacie, że tak właśnie zwykła mówić o sobie grupa osób, która w swej młodości była związana z niejakim Karolem Wojtyłą. Ale myślę, że w naszym przypadku to słowo pasuje jak najbardziej. Choć były to targi książki, to nasi bohaterowie również byli tam wystawcami, a oferowali swoje dzieła artystyczne, ponieważ Agnieszka jest malarką, a Hubert grafikiem. Od tego czasu nasz kontakt był sporadyczny. Niespełna dwa lata temu zauważyłem na blogu Agnieszki, że rozpoczęła ona malowanie cyklu obrazów o siedmiu smutkach i radościach św. Józefa. Bardzo się wtedy ucieszyłem, ale obserwowałem wszystko z daleka. Agnieszka co kilka miesięcy zamieszczała kolejny wpis, w którym dokonywała swoistej analizy dzieł sztuki przedstawiających dany epizod z życia św. Józefa, a następnie prezentowała swoje dzieło: kolejny smutek albo radość.
Bardzo mi się podobały te obrazy, ale milczałem. Aż tu nagle papież Franciszek nas zaskoczył, jak to ma w zwyczaju, i ogłosił Nadzwyczajny Rok ku czci Świętego Józefa. To z kolei zainspirowało mnie, aby wydać książkę z rozważaniami na temat naszego Patrona. Jak myślicie, do kogo zwróciłem się z prośbą o pomoc przy okładce?
Nie bez obaw, wszak nie odzywałem się kilka lat, napisałem do Agnieszki z prośbą o wykorzystanie jednego z jej obrazów. Agnieszka nie tylko się zgodziła, ale jeszcze zaproponowała, że jej małżonek może zrobić cały projekt okładki. I teraz już wiecie, dlaczego moja książka tak świetnie się prezentuje ;) Wtedy postanowiłem poznać bliżej więź Agnieszki i Huberta ze św. Józefem, co też uczyniłem odwiedzając ich w Warszawie. Jak to się wszystko zaczęło? Otóż okazuje się, że od kolędy, czyli wizyty duszpasterskiej kapłana w rodzinach. Posłuchajcie.
- Przyszedł ks. Krzysztof po kolędzie — opowiada Agnieszka, — a nasze życie było wówczas niepoukładane, ciągle czegoś nam brakowało, żeby podjąć decyzję o ślubie. I mówiliśmy o tym ks. Krzysztofowi, że może za rok, a on do nas: ale na co czekać? I w sumie od tego się zaczęło, rozpoczęliśmy przygotowania, kurs przedmałżeński i 22 kwietnia 2017 roku zawarliśmy sakrament małżeństwa w naszym kościele Świętego Józefa. I tak powoli św. Józef zaczyna wchodzić w nasze życie.
- A potem był obraz Judasza - wtrąca Hubert, który mówi znacznie mniej od swojej małżonki, ale jeśli mogę tak się wyrazić, całym sobą, a zwłaszcza dobrotliwym uśmiechem, potwierdza wszystko co ona mówi.
- Tak — podejmuje wątek Agnieszka. - W 2018 roku byliśmy po raz kolejny na takim katolickim plenerze malarskim w Spiszu, który prowadził nasz, niestety, już nieżyjący przyjaciel Peter. To właśnie on poprosił mnie o namalowanie jednego z obrazów do remontowanych kapliczek Spiskiego Jeruzalem. Ponieważ nie chciałam wchodzić w tematy, które mnie bardzo angażują, jak choćby Ukrzyżowanie, więc coś mnie podkusiło, aby wybrać „Pocałunek Judasza”. Taki obraz nie może powstać na plenerze, to jest malowanie warstwowe, więc on mi podał konkretne wymiary i zabrałam się do pracy w domu. Kiedy byłam już grubo po połowie, okazało się, że jednak format obrazu ma być inny, niż ustaliliśmy. Na początku się wściekłam, Hubert zawsze mówi, że ja mam „krótki lont” i szybko wybucham, ale też szybko mi przeszło. Skończyłam ten pierwszy i namalowałam drugi obraz według nowych wymiarów i zawiozłam go na Spisz, a ten pierwszy został w mojej pracowni. Przez jakiś czas tam przeleżał, bo to w sumie taki trudny temat i ja nikomu go nie proponowałam.
Co było dalej z „Pocałunkiem Judasza”? Agnieszka postanowiła zaproponować go jako dar dla swojej parafii. W 2019 roku Hubert wydrukował ładne zdjęcie i Agnieszka poszła z nim do kancelarii. Zostawiła reprodukcję, wizytówkę i poprosiła, aby księża sprawę rozważyli i zapewniła, że się nie obrazi, jeśli obraz nie przypadnie im od gustu i nie będą go chcieli.
- Za godzinę zadzwonił ksiądz proboszcz - relacjonuje Agnieszka. - Stwierdził, że obraz jest wspaniały, zaprosił nas na niedzielny obiad i podczas tego obiadu pojawił się temat architektury i wystroju naszego kościoła św. Józefa. Chodziło o prezbiterium, w którym na bocznych ścianach są takie wnęki i dobrze byłoby je wypełnić — kończy Agnieszka.
- I tu pojawia się ks. Leszek — zaznacza Hubert, - który w sumie był takim spiritus movens całej tej sytuacji, i on wymyślił temat obrazów, które miała namalować Agnieszka, a mianowicie siedem smutków i radości św. Józefa.
Kościołowi Świętego Józefa na pewno poświęcę osobny tekst, a pewnie i księdzu Leszkowi, który oprócz pasji do św. Józefa ma jeszcze inną: gromadzi relikwie Świętych, ma ich ponad 300. Dziwne, prawda? Zamiast sobie kupić Harleya albo jakieś inne „fajne” księżowskie hobby uprawiać, to on relikwie... Ale wróćmy do dzieła, które ks. Leszek Kuźmiński wymyślił, a ks. proboszcz i dziekan Zbigniew Godlewski zaproponował Agnieszce.
- Dostałam taką małą książeczkę „Siedem smutków i radości św. Józefa”, wydaną zresztą przez sanktuarium kaliskie, którą od tego czasu zawsze noszę przy sobie w plecaku i właściwie każde malowanie rozpoczynam teraz od sięgnięcia do tej książeczki. Oczywiście musiałam się do tego zadania przygotować, pogłębić swoją wiedzę. Nasi księża zabrali mnie nawet na Sacro Expo do Kielc, żebym zobaczyła co tam jest i szczerze mówiąc w sztuce sakralnej nie dzieje się za wiele, w malarstwie prawie nic, nieco lepiej jest z rzeźbą. A wracając do moich przygotowań przede wszystkim chciałam poznać, jak do tego tematu podchodzili wielcy mistrzowie — tłumaczy Agnieszka.
- Ale główną inspiracją pozostała jednak książeczka, w której ilustracje są reprodukcjami dzieł Michaela Willmanna — zaznacza Hubert. - W naszym kościele mamy jeden obraz Świętego Józefa z Dzieciątkiem autorstwa Willmanna, ale teraz jest wypożyczony na wystawę.
Jeśli przyjrzeliście się fotografiom w reportażu, nie mogliście nie zauważyć podobieństwa Huberta do Patriarchy z Nazaretu na płótnach Agnieszki.
- Od razu wiedziałam, - wyjaśnia Agnieszka, - że Hubert będzie Józefem, bo on jest takim spokojnym człowiekiem drugiego planu, a ja jestem gadułą, ale tak naprawdę, to on dowodzi. No przecież się ciebie słucham... (to do Huberta na widok jego zdziwionej miny). Natomiast jeśli chodzi o Maryję, to trochę przypadkiem, ale to pewnie św. Józef prowadził, podczas mojej wystawy w Bełchatowie spotkaliśmy naszych starych przyjaciół, jeszcze z liceum plastycznego, którzy mają trzy piękne córki. I wybraliśmy najmłodszą, trzynastoletnią Kasię. Rodzice się zgodzili, Kasia też, więc po wystawie pojechaliśmy do nich do domu i zrobiliśmy sesję zdjęciową.
- Agnieszka miała już rozplanowane wszystkie obrazy i układ poszczególnych postaci, więc mogliśmy zrobić od razu wszystkie zdjęcia w odpowiednich pozach — wyjaśnia Hubert, który w rodzinie jest specjalistą od fotografii.
Jak długo trwała praca nad obrazami możemy dowiedzieć się z wypowiedzi Agnieszki na blogu: „Początkowo zakładałam, że samo malowanie obrazów zajmie mi 2-3 lata (obrazów w serii jest 14, każdy o wymiarach 130 x 120 cm), a tu niespodziewanie „uwinęłam się” w półtora roku. Niektóre z obrazów wręcz malowały się same. Jestem przekonana, że to pomoc i czuwanie św. Józefa, bo jak mogę inaczej to wytłumaczyć? Każdy dzień w pracowni zaczynałam i kończyłam modlitwą do św. Józefa (nie zarzuciłam tego zwyczaju). Niektórzy śmieją się, że do szybkiej realizacji przyczyniła się także pandemia; bez rozpraszania się na inne rzeczy, przyjemności, wyjazdy etc. pracowałam więcej i intensywniej. Jednak ja zdecydowanie stawiam na Patrona naszej parafii ;)”
Ja też jestem przekonany, że to Święty Józef zadbał, aby te obrazy powstały tak szybko, bo wyobraźcie sobie, że ostatni obraz został ukończony 3 grudnia 2020 roku, a zaledwie pięć dni później papież Franciszek ogłosił Nadzwyczajny Rok Świętego Józefa! Ani chybi Józefowi zależało, aby wszystko było na czas no i „wciągnął” on w swoje sprawy również Huberta.
- Hubert też się zaangażował, przygotował winietę do gazetki parafialnej, a kiedy się okazało, że nasz kościół stanie się sanktuarium i kościołem jubileuszowym stacyjnym, opracował logo, które jest umieszczone na fasadzie. Również okładka antologii tekstów o św. Józefie wydana przez naszą parafię została przygotowana przez Huberta z wykorzystaniem moich obrazów — chwali małżonka Agnieszka, a jak już wspomniałem, również okładka mojej książki to dzieło Huberta.
- Święty Józef po prostu dał nam szansę — podsumowuje Agnieszka. - Ja widzę po sobie, jak bardzo rozwinęłam się malarsko, nawet nie przypuszczałam, że tak będzie. Coraz częściej myślę, że w sztuce szkoda czasu na głupoty.
Zakończenie cyklu siedmiu smutków i radości św. Józefa nie oznacza bynajmniej końca tej tematyki w twórczości Agnieszki. Księża z sanktuarium na Kole zamówili kolejne dwa obrazy do prezbiterium i są już one gotowe. Pierwszy z nich przedstawia „Trzy Serca” Jezusa, Maryi i Józefa, a drugi „Pocałunek św. Józefa”. Chciałbym, żebyście poznali z bliska, jak wygląda praca Agnieszki i jak bardzo „wciąga” ją to, co robi. Tak to opisała na blogu: „Obrazy Michaela Willmanna były inspiracją do namalowania mojej wersji, ale oczywiście chciałam dodać coś od siebie. U mnie Jezus jest starszy (ma jakieś 9-10, a nie kilka lat), siedzi na kolanach ojca. Bardziej świadomie sięga po winogrona trzymane przez Maryję. Od dawna mnie nurtuje, czy Chrystus od zawsze wiedział, jaki los jest mu przeznaczony? Pierwsze słowa Jezusa (ma wtedy 12 lat) możemy odczytać przy okazji odnalezienia w świątyni, a słowa potwierdzają, że On wie: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2, 49). Zatem, czy wiedział o tym wcześniej? Czy może coś przeczuwał? Z lewej strony stoi Matka Boża, twarz ma nieco melancholijną, Jej wzrok biegnie w nieokreślony punkt. Ona zdaje się wiedzieć, co symbolizują trzymane przez nią owoce, mimo to, wręcza je Synowi. Maryja wie także, że przepowiednia Symeona musi się wypełnić, a wtedy „jej duszę przeniknie miecz”.
Jan Paweł II nazwał Józefa „pierwszym obrońcą życia”, bo uciekając do Egiptu, ocalił Dziecko przed oprawcami Heroda. Moim zamiarem było, by w geście dłoni św. Józefa, która trzyma Syna było widać, że jest to uścisk mocny, uścisk mężczyzny i kochającego ojca, który będzie Syna bronił i nie pozwoli Go skrzywdzić. Jednocześnie druga ręka Józefa spoczywa na kolanie, co z kolei możemy odczytać, że on sam nie może powstrzymać swojego Syna, nie uchroni go przed Jego przeznaczeniem, które musi się wypełnić. Kiedy chłopiec sięga po owoce męczeństwa, Józef przysuwa twarz do twarzy Syna, by móc jeszcze raz złożyć pocałunek na Jego policzku. Głowa Jezusa jest lekko rozświetlona. Tło pozbawione jest jakichkolwiek szczegółów, by nic nie odwracało uwagi od głównej sceny. Dodatkowo pada światło z nieokreślonego źródła u góry kompozycji, nadając scenie bardziej mistycznego nastroju”.
Obraz „Pocałunek św. Józefa” zamyka jakoś symbolicznie pewną piękną historię, która zaczęła się od pocałunku Judasza. Ale jestem przekonany, że będzie dalszy ciąg, bo św. Józef, wiem to z autopsji, jak już porwie to nie odpuści.
Jeden z obrazów Agnieszki Słodkowskiej zobaczyć można tu: Powołanie św. Józefa
opr. mg/mg