Chcę zrobić karierę jako mąż i ojciec

Nowa płyta - Jeszua ben Adonai . Wywiad z Tomkiem Kamińskim

Chcę zrobić karierę jako mąż i ojciec

- Swoją najnowszą płytę zaczynasz od wyrazu „zapragnąłeś”. Pozwól zatem, że złapię Cię za słowo i zapytam, dlaczego zapragnąłeś nagrać płytę z kolędami? Tyle ich przecież zalega półki sklepów muzycznych i księgarń...

- Odpowiedź jest bardzo prosta - zawsze pragnąłem nagrać płytę z kolędami, tylko do tej pory nie było to możliwe z bardzo prozaicznego powodu: braku pieniędzy na takie przedsięwzięcie. Zazwyczaj wydaję swoje płyty w oparciu o budżet domowy; tym razem jednak uzyskałem znaczącą pomoc ze strony Urzędu Marszałkowskiego województwa kujawsko-pomorskiego, zwłaszcza ze strony marszałka województwa, pana Piotra Całbeckiego. Płyta będzie dołączana do życzeń świątecznych, wysyłanych przez urząd do ważnych osobistości z całej Polski.

- Krążek zawiera siedem utworów: pierwszy i ostatni to Twoje własne kompozycje, pozostałych pięć to znane powszechnie kolędy. Pytanie narzuca się samo: czym się kierowałeś przy ich wyborze? I dlaczego tylko pięć kolęd?

- Bo są to kolędy, które gram podczas koncertów w grudniu i styczniu, co bardzo ułatwiło kwestię nagrań studyjnych.

- A dlaczego grasz wtedy właśnie te a nie inne kolędy?

- Może dlatego, że to właśnie je najlepiej zapamiętałem z dzieciństwa? Może dlatego, że właśnie te najbardziej lubię?

A co do tego, że płyta jest stosunkowo krótka, bo trwa tylko nieco ponad 28 minut... No cóż, znam wiele płyt, na których wykonawcy wypowiedzieli się od strony artystycznej w kilku utworach, po czym dodali kilka następnych „wypełniaczy”, aby osiągnąć limit tradycyjnych 40-45 minut. Chciałem nagrać siedem utworów — i tyle nagrałem.

- A co chciałeś wypowiedzieć w piosenkach Twojego autorstwa?

- Tworzą one coś w rodzaju nawiasu. Pierwsza, jeśli ktoś będzie łaskaw wsłuchać się w tekst, mówi o tym, dlaczego Pan Jezus przyszedł na ziemię, dlaczego urodził się wśród nas. Bo chciał wejść w doświadczenie życia ludzkiego, życia każdego z nas; bo chciał poznać i poczuć, jak się radują, troszczą, smucą... Ostatni utwór, „Miłowaniem serca w nas obudzisz”, mówi o ludzkich stronach świętości. O tym, że chociaż Maryja wiedziała, iż urodziła Kogoś, kto przeznaczony jest do dzieła zbawienia świata, to przecież chciała się zachować jak ziemska matka i okryć swojego Syna kołderką miłości i w ten sposób na chwilę zasłonić od trudów, które miały na Niego spaść.

- Z kim współpracowałeś przy nagrywaniu tej płyty?

- Zacznę od tego, że płyta została nagrana w Bydgoszczy. Większość muzyków, którzy mi w tym pomogli, pochodzi właśnie z tego miasta, stanowiącego duże skupisko wspaniałych artystów. W nagraniu wzięli udział znakomici jazzmani: Piotr Olszewski (gitary), Grzegorz Nadolny (gitara basowa), Piotr Biskupski (perkusja) oraz kameraliści z kwartetu smyczkowego „Intermezzo”.

- Jak oceniasz płytę od strony muzycznej?

- W pewien sposób dokonuję na niej powrotu do tego, co robiłem w szkole muzycznej. Z wykształcenia jestem skrzypkiem, wychowałem się na muzyce klasycznej. Choć w późniejszych latach skierowałem się bardziej w stronę jazzu czy bluesa, to jednak teraz coraz bardziej wracam do korzeni, czyli do klasyki. Może to się wiąże z tym, że robię się coraz starszy i głośnie dźwięki coraz bardziej mnie drażnią (śmiech).

- Płyta ukaże się w czasie, kiedy ludzie — na różny sposób - przygotowują się do świąt Bożego Narodzenia. W hipermarketach one już „trwają” od listopada. A czym są te święta dla Ciebie i Twojej rodziny?

- To, co się dzieje w sklepach, nie ma nic wspólnego ze świętami Bożego Narodzenia. Są kraje, gdzie już nawet sama nazwa „Boże Narodzenie” tak niektórych drażni, że zamieniono ją innymi, spełniającymi wymogi „poprawności politycznej”. Mam nadzieję, że w Polsce nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Tym niemniej, trzeba odważnie mówić, że są to święta, które upamiętniają narodziny Jezusa, Syna Boga. Tak brzmi tytuł pierwszego utworu: „Jeszua ben Adonai”. Z drugiej strony, ów Syn Boga to zarazem człowiek, który bez żadnej taryfy ulgowej wszedł w nasz los, we wszystkie jego trudy i udręki aż po śmierć — i sprostał temu zadaniu, pozostając wolny od grzechu, czyniąc wyłącznie dobro. Takie też przesłanie niosą te święta dla nas. Dobro powinno się rodzić w każdym z nas; nie raz do roku, od święta, lecz codziennie.

- Czy czujesz się spełniony jako muzyk, jako artysta? Czy odczuwasz zadowolenie z drogi, którą wybrałeś? Miałeś różne możliwości wyboru...

- W swoim życiu dotknąłem bardzo różnych branż muzycznych. Zacząłem od długiego, kilkunastoletniego związku z muzyką klasyczną, co dokonało się w szkole muzycznej. Z perspektywy kilkudziesięciu lat zawodowego grania muszę przyznać, że lata te dały mi niesamowite przygotowanie warsztatowe. Dziś tak to oceniam, że korzenie klasyczne są niezwykle ważne. One budują wrażliwość, która bardzo pomaga w tworzeniu, a także we współpracy z dobrymi muzykami. Obecnie doceniam również i te zajęcia, które mi wówczas, kilkunastoletniemu chłopakowi, wydawały się straszliwie nudne.

Potem nastąpiły fascynacje muzyką jazzową i bluesem. Z jednej strony wydaje mi się, że traktowałem wówczas życie „zabawowo”; z drugiej — chyba dobrze, że działo się to wtedy, gdy miałem 17-20 lat, bo znam osoby, które podchodzą w ten sposób do życia do dnia dzisiejszego, mając lat 40-50...

Kolejnym etapem stała się twórczość autorska — coś, o czym zawsze marzyłem. Jako muzyk lubię zmieniać dziedziny zainteresowań, czerpać z różnych gatunków. I czuję się bardzo spełniony! Mam bowiem wyjątkowo komfortową sytuację, gdyż nie tylko komponuję muzykę, ale piszę też słowa. A słowa są najważniejsze, gdy chodzi o przekaz. Muzyka to oprawa, to sposób, aby ułatwić słowom dotarcie do słuchacza. Gdybym przez godzinę stał i mówił młodym o tym, jak bardzo trzeba się starać o mądrą miłość, to prawdopodobnie szybko bym ich zanudził. Kiedy im o tym samym przez godzinę śpiewam, oni słuchają.

- Nie jesteś ulubieńcem kolorowych czasopism. Dobrze Ci z tym?

- Tak czy owak nie pojawiałbym się tam. „Bywanie” to bardzo ciężka praca. Ci ludzie muszą spotykać się w swoich koteriach, w tych samych lokalach, płacić tam za drinka 150 złotych, jeździć — we własnym gronie - na wczasy do popularnych miejscowości, kupować najnowsze modele samochodów... Nie mówię tego uszczypliwie, stwierdzam tylko pewne fakty. Nie mam takiego charakteru. Mnie by to zmęczyło po jednym dniu. Nie potrafię zabiegać o przychylność dziennikarzy, redaktorów. Nie jestem medialny. Od ponad dwudziestu lat żyję z jedną żoną, staram się pielęgnować życie rodzinne — co ciekawego można o mnie napisać?

Powiem więcej: zauważam, że nawet w Kościele ta normalność przestaje być atrakcyjna, ponętna. Często uczestniczę w koncertach, podczas których ludzie mówią świadectwa o swoim nawróceniu. Zwykle punktem wyjścia są straszliwe uwikłania: satanizm, alkohol, seks, narkotyki, przestępstwa. Jeśli mówię, że wychowałem się w rodzinie katolickiej, że owszem, przeżywałem okres, kiedy moja wiara była letnia, ale nigdy jej nie utraciłem, że moja żona jest jedyną kobietą mego życia — to czuję, że nie trafiam, nie przekonuję, nie pociągam. I co gorsza — wyczuwam rezerwę nie tylko ze strony młodzieży przychodzącej na koncerty, ale — bywa i tak — nawet wśród duchownych. Dozgonność związku małżeńskiego, trwanie w decyzji, że chcemy być razem na zawsze, na dobre i na złe, co więcej — wznoszenie wzajemnej miłości na coraz wyższy poziom, choć czas pierwszych uniesień już dawno minął, przestają budzić zdumienie, zachwyt, uznanie.

- Czym zatem jest dla Ciebie kariera, jeśli nie życiem w blasku jupiterów?

- Kariera? Chcę ją zrobić przede wszystkim jako mąż i ojciec rodziny. Z tego, a nie z ilości koncertów, czy sprzedanych płyt, kiedyś rozliczy mnie Pan Bóg.

Rozmawiał: Tomasz Strużanowski

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama