Przekaz wiary i pokolenie "internetów"

Według słów Josha McDowella, "obecne pokolenie chrześcijan jest ostatnim, które nosi Ziemia". To nie proroctwo, ale trzeźwa refleksja. Być może tracimy właśnie ostatnią szansę, by głosić Ewangelię w sposób docierający do ludzi

Przekaz wiary i pokolenie "internetów"

Przebywając przed kilku laty w Polsce wybitny amerykański apologeta, autor „Fundamentów wiary” Josh McDowell podzielił się swą troską o chrześcijańską formację młodego pokolenia, zwracając uwagę na zasadnicze niedopasowanie dawnych programów formacji do obecnych potrzeb i stylu myślenia ludzi młodych. Jego słowa były bardzo mocne. Według niego, jeśli Kościół natychmiast nie podejmie gruntownej przebudowy tych programów, „obecne pokolenie chrześcijan jest ostatnim, jakie nosi Ziemia”.


Niestety słowa McDowella znajdują potwierdzenie w statystykach. Zarówno w Polsce, jak i na całym świecie dostrzegane jest zjawisko „pokoleniowego tąpnięcia”. Młodzi ludzie po okresie szkolnej katechezy tracą całkowicie zainteresowanie sprawami wiary, a ich styl życia nie różni się od stylu życia niewierzących. Przed 10 laty mówiono o kryzysie pokolenia 18-30 lat, obecnie mówi się o pokoleniu 18-40. Okazuje się, że raz utraciwszy więź z Chrystusem i Kościołem, ludzie nie wracają. Ich wiarę trzeba odbudować, wychodząc do nich tam, gdzie się znajdują: w świecie internetu, mediów, zainteresowań zawodowych, a nie liczyć na to, że wrócą do Kościoła poprzez tradycyjne formy duszpasterstwa — skierowane głównie do osób chodzących do kościoła.

Podstawą odbudowy wiary jest dostrzeżenie jej dwojakiego aspektu: wiary jako osobowej relacji z Jezusem oraz zbudowanego na tej relacji pogłębionego poznania zarówno samej osoby, jak i nauczania Zbawiciela. Praktyka tej odbudowy musi łączyć w sobie zarówno bezpośrednie wychodzenie do ludzi poprzez różne formy ewangelizacji i formacji, jak i kształtowanie rozbudzonej wiary w sposób zgodny z obecnym modelem komunikacji, czyli z wykorzystaniem internetu, multimediów i innych środków społecznego przekazu.

Problem niedostosowania form katechezy i duszpasterstwa do stylu życia i komunikacji współczesnego człowieka dostrzega nie tylko McDowell, ale Magisterium Ecclesiae i wybitni duszpasterze:

Działalność katechetyczna winna mieć możność rozwijania się w sprzyjających warunkach — dotyczy to czasu, miejsca, korzystania ze środków społecznej informacji i odpowiednich pomocy (14). Synod przyniósł wielką korzyść całemu Kościołowi starając się z jak największą dokładnością ukazać złożone oblicze dzisiejszej młodzieży gdy ukazał, że młodzież ta używa swoistego języka, na który z cierpliwością i mądrością trzeba umieć przetłumaczyć Orędzie Chrystusowe nie wypaczając go; gdy wbrew pozorom dowiódł, że młodzi mają, chociaż w sposób ukryty i niejasny, więcej niż podatną wolę i otwarty umysł, a nawet raczej prawdziwe pragnienie poznania, kim jest „Jezus, którego zwą Chrystusem” (40). Nasuwają się tu spontanicznie wielkie możliwości, jakich dostarczają zarówno środki społecznej informacji, jak również pomoce służące do przekazu grupowego: telewizja, prasa, radio, płyty, taśmy magnetofonowe oraz wszystkie urządzenia audiowizualne (46). (Jan Paweł II, adhortacja Catechesi tradendae, 1979 r.)
Napychanie głów wiadomościami bez rozbudzenia życia jest pracą bezcelową, bo niezgodną z zasadniczą intencją samego Twórcy Ewangelii. Dzieci, które miały same piątki z religii, po niewielu latach mało co pamiętają i na egzaminie przedmałżeńskim wykazują przerażającą ignorancję rzeczy Bożych i zupełny brak chrześcijańskiej postawy. (o. Piotr Rostworowski, Miejsce łaski)
Jak można kochać, przyjaźnić się z kimś, kogo się nie zna? Poznanie prowadzi do miłości, a miłość budzi pragnienie poznania. Tak samo jest z Chrystusem (...) Ważne, żeby nie poprzestać na powierzchownej wiedzy, jak liczni, którzy coś o Nim słyszeli (...) ale żeby wejść w osobistą relację z Nim, żeby naprawdę Go poznać. (Benedykt XVI, Przemówienie do młodzieży - Genua, 18.05.2008)
Wierzący dostrzegają coraz bardziej, że jeśli Dobrej Nowiny nie będzie można poznać także w świecie cyfrowym, to może być ona nieobecna w doświadczeniu wielu osób, dla których ta przestrzeń egzystencjalna jest ważna. Świat cyfrowy nie jest światem paralelnym ani czysto wirtualnym, lecz dla wielu ludzi, zwłaszcza najmłodszych, stanowi część codziennej rzeczywistości (Benedykt XVI, Orędzie na 47 Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu 2013 r.).

 

Co właściwie jest istotą problemu? Dlaczego w pokoleniu 18-40 wiara zamarła (a może raczej „zamarzła” — i można ją jakoś „odmrozić)? Jestem przekonany, że na problem składa się kilka czynników:

  • Błędy w katechizacji szkolnej, a w szczególności zbytni nacisk na wiedzę religijną i pamięciowe przyswojenie treści, bez związku z życiem,
  • Brak środowiska wiary już na etapie szkolnym, który w dramatyczny sposób daje o sobie znać u progu samodzielnego życia. Ten brak środowiska wiary obejmuje zarówno rodzinę, jak parafię: młodzi oderwani są od życia własnej parafii, brak młodzieżowych wspólnot przyparafialnych i form duszpasterstwa przyciągających młodzież,
  • Dostrzeżony już w Catechesi tradendae (n. 19) problem błędnego założenia, iż osoba katechizowana posiada już żywą relację osobową z Jezusem. Niestety w większości przypadków brak jest takiej relacji: przekazywane treści trafiają więc w próżnię. Bez ewangelizacji, która stawia każdego człowieka w obliczu wyboru, czy powierzyć swoje życie Jezusowi i wprowadza w żywą relację ze Zbawicielem, katecheza nie ma sensu. Jest jak wrzucanie cennych skarbów do worka pozbawionego dna: skarby wypadną, a worek pozostanie pusty,
  • Niedocenienie wagi presji lub wsparcia środowiska rówieśniczego. Im dana osoba jest młodsza, tym trudniej oprzeć się tej presji: gdy większość rówieśników jest obojętna wobec wiary (lub wręcz nastawiona prześmiewczo), naprawdę trudno jest wytrwać we wierze.
  • Konsumpcyjny styl życia i zalew treści. Obecne pokolenie przyzwyczajone jest do tego, że wszystko dostaje „na tacy”, wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki i nie wymaga wielkiego wysiłku. Oznacza to zarówno psychologiczną kruchość — brak wyrobionego charakteru, jak i słabość moralną, podatność na wszelkie zgorszenie i manipulację. Zarówno budzenie wiary, jak i dalsza formacja musi liczyć się z tymi faktami.

 

Zapewne nie są to wszystkie czynniki składające się na diagnozę problemu, ale w moim przekonaniu — są to elementy kluczowe. Wobec takiego stanu rzeczy należałoby zapytać o środki zaradcze.

  • Jeśli chodzi o katechizację — należałoby zacząć od samych katechetów. Jeśli nie będą oni świadkami wiary, którzy na co dzień potrafią łączyć ją z życiem, nie ma żadnych szans, aby katecheza stała się przekazem wiary, a nie tylko wiedzy religijnej. Co do form przekazu wiary — jest ich wiele, a kluczem do ich skuteczności jest zaangażowanie osób katechizowanych i wyrwanie ich z bierności. Szczególnie przydatne są formy, które wypracowane zostały w ruchach kościelnych, uwzględniające dialog, element przeżyciowy i wspólnotowy. Prowadzenie katechezy metodą wykładu powinno być czymś wyjątkowym (ponieważ wzmacnia postawę biernego przyjmowania), normą zaś powinno być zaangażowanie dzieci i młodzieży we wszelkie formy aktywności.
  • Drugi problem wydaje się błędnym kołem: jeśli nie ma środowiska wiary, jak je wytworzyć? Kto miałby dać impuls do odnowy rodzin, kto miałby być wzorcem takiej odnowy? Jak odbudować wspólnoty przyparafialne? Jednak to, co niemożliwe w optyce czysto socjologicznej, staje się możliwe w optyce wiary. Jak pokazuje doświadczenie rozmaitych wspólnot (np. Chemin Neuf), środowisko wiary odnawia się od małego ziarenka — od jednej lub kilku rodzin, które decydują się żyć pełnią wiary w danej parafii, angażując się w jej życie i stwarzając wzorzec dla innych rodzin. Podobnie — jeśli chodzi o wspólnoty młodzieżowe. Istotne, aby miejscowy duszpasterz potrafił znaleźć dobry model współpracy z takimi wspólnotami: nie dominując ich swoją osobowością, a jednocześnie czuwając nad nimi i wspierając w rozwoju.
  • Problem katechizowania osób nie mających żywej osobistej relacji z Jezusem można rozwiązać tylko w jeden sposób: poprzez nową ewangelizację. Bez wyraźnego głoszenia Dobrej Nowiny, wzywającego do nawrócenia i zaufania Jezusowi — tak aby doprowadzić do decyzji, że odtąd moje życie nie należy do mnie, ale powierzam je Zbawicielowi — niemożliwa jest odbudowa wiary. Nie można odbudować czegoś, czego nie ma (lub co istnieje jedynie potencjalnie). Wiara chrześcijańska nie jest tylko wiarą „w coś”, ale w pierwszym rzędzie jest wiarą „komuś”. Warto, aby sami duszpasterze i katecheci zadali sobie pytanie, czy ich własna wiara nie jest fenomenem czysto intelektualnym, redukującym osobę do czystego rozumu. Czy ja sam oddałem swoje życie Jezusowi? Czy oddałem je jako osoba, ufająca drugiej Osobie, czy też jest to tylko intelektualny wybór tego, co nakazuje rozsądek? Nie można być uczniem Chrystusa tak jakbym decydował się na „małżeństwo z rozsądku” — relacja z Jezusem musi być oparta na miłości obejmującej całą moją osobę.
  • Presja środowiska rówieśniczego łatwo może przerodzić się we wsparcie tegoż środowiska. W danej grupie czy środowisku osoby posiadające żywą wiarę nie muszą stanowić statystycznej większości — wystarczy, że będzie to kilka osób. Przesłanie wiary chrześcijańskiej jest znacznie silniejsze od przesłania konsumpcjonizmu. Presja „tolerancjonizmu”, „konsumpcjonizmu” czy „genderyzmu” nie posiada nawet ułamka tej siły co żywa wiara. Nie trzeba więc szukać wymyślnych środków, aby oprzeć się presji zdeprawowanego świata, nie trzeba marnować sił na polemiki, wystarczy tworzyć środowisko wspólnotowe, uwzględniając psychologiczne i życiowe uwarunkowania osób w różnym wieku.
  • Co do ostatniego problemu: wydaje się, że jeśli nie nastąpi jakiś zasadniczy kryzys cywilizacyjno-kulturowy, nie ma szans na zasadniczy odwrót od „bogatego” (czyli konsumpcyjnego) stylu życia i zalewu treści. Nie ma co liczyć na to, że chrześcijanie zamkną się w jakichś gettach czy komunkach, trzeba więc posługiwać się środkami zgodnymi z obecnym modelem kulturowo-komunikacyjnym. Zamiast egzorcyzmować supermarkety, internet, Facebooka, sieci społecznościowe, czy inne media — trzeba po prostu być tam obecnym. Nie może to być obecność nieśmiała, na pół gwizdka — Kościół musi towarzyszyć ludziom, gdziekolwiek się znajdują.

Przechodząc do konkretów, wydaje się, że papieskie orędzie z 2013 r., podkreślając wagę serwisów społecznościowych (przy dostrzeżeniu ich minusów), zwraca uwagę na jedno z najważniejszych zjawisk we współczesnym modelu komunikacyjnym, które może być zarówno wyzwaniem, jak i szansą. Szansą stanie się wtedy, gdy nauczymy się z nich mądrze korzystać. „Mądrze” oznacza przede wszystkim:

  • Nie lękając się „nowości” i nieprzewidywalności aspektu społecznościowego,
  • Publikując treści w formie dostosowanej do specyfiki tych serwisów. Jest to forma skrótowa, czy to jako tweet, „myśl dnia”, czy jako „mem”, ilustracja lub jakaś forma syntetycznej relacji,
  • Wiążąc skrótowo podane treści społecznościowe z ich rozwinięciem — może to być zaproszenie do lektury dłuższego tekstu, obejrzenia wideo klipu, uczestnictwa w wydarzeniu,
  • Doceniając wysiłek oddolny. Podejście „odgórne” nie ma racji bytu w świecie społecznościowym. Wbrew pozorom, nie jest to wada, ale szansa: szansa na przebicie się przez przekaz marketingowy, korporacyjny lub polityczny PR, którego nie trawią współcześni młodzi. Ważne, aby Kościół jak najszybciej nauczył się schodzić z piedestału i podjął dialog z młodymi w ich własnym języku. Nie oznacza to całkowitej rezygnacji z podejścia odgórnego — chodzi o to, aby podejście to stosować tam, gdzie jest jego miejsce: jako probierz, punkt odniesienia w oficjalnym nauczaniu. Język „codziennego” duszpasterstwa nie może jednak być (i de facto nigdy nie był) językiem oficjalnych dokumentów. Duszpasterz nie może powielać języka „urzędowego”, ale musi niezmienne treści przełożyć na konkret życia i wyrazić je w sposób zgodny ze stylem komunikacji właściwym dla odbiorcy.

Czy upierając się przy konkretnych, „uświęconych” tradycją, środkach przekazu wiary i odrzucając to, co nowe, nie ryzykujemy, że stracimy w ogóle szansę jej przekazu wobec współczesnego człowieka? Czy nie postępujemy przypadkiem jak ktoś, kto upiera się przy tradycyjnych środkach komunikacji i próbuje po nowoczesnym mieście jeździć bryczką, albo — co jeszcze bardziej absurdalne, zamiast lać benzynę, usiłuje wpychać do baku samochodu owies? Bryczka ma swój urok, ale w wielomilionowym mieście jedynie wąskie grono pasjonatów może sobie pozwolić na taki środek komunikacji. Czy naprawdę chcemy ograniczyć przesłanie Ewangelii tak, aby docierało jedynie do małej grupy pasjonatów? Co powiemy Chrystusowi, gdy staniemy przed Nim i zapyta nas o to, jak głosiliśmy Dobrą Nowinę „wszelkiemu stworzeniu” (por. Mk 16,15)? Czy wówczas będziemy mieli odwagę, aby usprawiedliwić się, że przecież głosiliśmy, choć w formie niezrozumiałej dla tegoż stworzenia? Czy będziemy mogli powtórzyć razem ze św. Pawłem: „Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział” (1Kor 9,22-23).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama