Dojrzewanie do dawania

Pierwszym zadaniem misjonarza jest wyjść z własnej strefy komfortu. To ważne, niezależnie, czy jedziesz do Afryki, czy głosisz Dobrą Nowinę w swoim otoczeniu

Do szkoły podstawowej przyjeżdżają misjonarze z Krakowa - „Młodzi światu”. Mam siedem, najwyżej osiem lat. Nie umiem jeszcze za dobrze czytać, ale obrazek z kupionej od studentów pocztówki do dziś mam przed oczami.

Czy to spotkanie oznacza, że można pracować na misjach, pozostając w świeckim stanie? Przychodzi okres liceum. Pragnienie wyjazdu nadal we mnie żyje. Zostaję wciągnięta w Akademicki Wolontariat Misyjny w Toruniu. Najmłodsza w grupie, nie pozwolili od razu wyjechać, rodzice nie traktują poważnie kotłujących się w głowie szalonych marzeń. W ich oczach Afryka to ten gorszy świat, gdzie trzeba walczyć o jedzenie, a ludziom na każdym rogu grozi śmierć. Nie chcą wysłać córki na dziki kontynent. Nie znają, więc nie rozumieją. Kochają, dlatego tak bardzo się boją. Czekam więc cierpliwie, oczyszczając własne pragnienia. Formacja na miejscu: szkoła, pomoc w domu, praca w hospicjum, posługa w „okrąglaku” (więzieniu), praca z dziećmi ulicy, zakładanie stowarzyszenia dla dzieci z dysfunkcyjnych domów „Wędka”, lokalne akcje. Kilka lat drogi cichej i prostej pracy. Niezwykła ilość dobra, która za każdym razem powraca, pociąga. Człowiek chce dać tylko trochę, tyle, ile ma, spróbować swoich sił, a zostaje zalany falą pięknych wspomnień na całe życie. To mnie kształtuje i umacnia: świadectwo innych ludzi.

Uczę się dostrzegać szczęście w drobiazgach. Dla dziecka, które straciło wszystko, największą wartością jest to, co współczesny świat uważa za nic, czyli obecność i drobne gesty miłości: uśmiech, dotyk, beztroskie bieganie z latawcem, leżenie w trawie i liczenie spadających gwiazd, wypowiadając ukryte marzenia. To od nas zależy, czy chcemy wzrastać we wdzięczności, czy może karmić ściągającym w dół rozczarowaniem. Jestem odpowiedzialna za formę i kierunek mojego świata.

Posłanie w nieznane

Nastaje rok 2011 i decydujące spotkanie w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Spodziewam się posłania do Albanii bądź na Ukrainę, ponieważ zasada formacji wolontariuszy nakazuje, aby w pierwszej kolejności wyjechać na misje krótkoterminowe, podczas których można się sprawdzić. Wakacyjne wyjazdy zazwyczaj kierowane są do krajów europejskich. Tym razem zaskoczenie. Dostaję dyspozycję do stolicy Zambii - Lusaki, którą przyjmuję z nieopisaną radością. Czuję, że złapałam Pana Boga za nogi, że niebo wysłuchało pragnienia serca. Ja również mam nikłą wiedzę o krajach afrykańskich, ludach je zamieszkujących. Ale mam w sobie wielką ciekawość, aby zrozumieć ten świat, który „lepsza” północ zwie Trzecim. Mam też pokój w sercu, nie boję się, bo wiem, że nie jadę sama.

Twarde lądowanie

Ziemia afrykańska wita nas niezapomnianymi widokami Rowu Afrykańskiego i ośnieżonego szczytu Kilimandżaro. Zapach palonych śmieci miesza się z głośnymi klaksonami na sześciopasmowej trasie. Stolica zaskakuje rozwiniętą infrastrukturą oraz przepaścią pomiędzy ubogimi a bogaczami. Lusaka niczym nie przypomina pocztówki...

City of Hope to placówka dla dziewcząt ulicy. W większości naznaczone przemocą domową, gwałtami, z AIDS i bliznami wyrytymi głęboko na dnie serca. Na pierwszy rzut oka tego nie zobaczysz, wydaje się, że u sióstr salezjanek niczego im nie brakuje.... W rzeczywistości jednak wymagają ogromnej pracy indywidualnej i wsparcia środowiska, aby po takich doświadczeniach uwierzyć w siebie, drugiego człowieka i wejść z otwartymi ramionami w dorosłe życie.

Rotacja wolontariuszy na placówce jest ogromna. Czasem nas rozczarowuje podejście dzieci, które przyzwyczajone do ciągłego dostawania prezentów stają się wręcz kapryśne. W mądrym wychowaniu potrzebna jest wędka, nie marchewka...

Miłość to „być”

Na placówce w ciągu roku szkolnego działa również szkoła koedukacyjna. Z relacji sióstr wiemy, że tu spotyka się przeróżne przypadki. Nierzadko okazuje się, iż dzieci stołujące się w szkole mają jedyną okazję aby się tego dnia posilić. Nic dziwnego, że często skarżą się na ból brzucha... To z głodu. Siostry miały już przypadki podrzucanych pod bramę City of Hope noworodków, małych dzieci. Najbardziej zapadła mi w pamięci historia pięcioletniego chłopca żyjącego na ulicy. Koledzy polali go w czasie snu benzyną i podpalili.... W większości byli otumanieni wdychanym „klejem”. Wąchają truciznę, żeby nie czuć, nie widzieć, nie słyszeć siebie i otaczającego je brutalnego świata. Te dzieci często nie wiedzą, co to znaczy kochać, tęsknić, co oznacza dawanie poczucia bezpieczeństwa. Siostry i wolontariusze wkładają ogrom serca i pracy, aby wykształcić dziewczęta, nauczyć je na nowo żyć oraz kochać - najpierw siebie, później drugiego człowieka.

Biało-czarny

O jak wielkim błogosławieństwem jest wychodzenie z własnej strefy komfortu! Poznać i zobaczyć warunki życia większej części globu. Trzeci Świat - mówią, a jednak lepszy, prostszy, wypełniony szczerym śmiechem i wybrudzony klejącymi łapkami gotowymi bezgranicznie kochać. Jak niewiele trzeba, aby być wolnym i szczęśliwym. Z angielskim bywa różnie, ale tu najważniejszy jest język serca.

Jak dobrze wyjść z bijących światłami smartfonów i ekranów blokowisk na czarną pustynię. Gdzie szprychy zepsutego roweru stanowią doskonałą bazę do zbudowania prostego instrumentu muzycznego lub auta z prawdziwego zdarzenia! Gdzie rozmowa, czesanie włosów lub prace domowe stanowią najlepszą formę spędzania wspólnego czasu. Poznania i zrozumienia.

Nie zawsze czarne jest czarne, a białe jest białe. Jeśli nie poznasz, nie możesz oceniać. Nie doświadczając przezywania na targu miejskim („białaska”), traktowania z góry jako tej, co na pewno ma ze sobą miliony, dotykania zewsząd przez klejących się jak guma pod butem chłopców, nie zrozumiesz, jak czuje się cudzoziemiec zwany „murzynem” czy „czarnuchem”. I choć „białas” na samym starcie w hierarchii ogólnoświatowej ma pozycję wygraną, nie kojarzy mi się z niczym miłym. Wyjazd do Zambii był dla mnie spełnieniem największego życiowego marzenia, a zarazem wielkim wyzwaniem i lekcją pokory.

Jezuicki wolontariat misyjny

Kontynuacją lokalnych działań naszej małej grupy wolontariackiej był powrót do codziennych obowiązków. Bez planu na kolejne wyjazdy, raczej z nieco ostudzonym zapałem. Wiem już, że rok życia w innym miejscu na świecie nie jest najlepszym pomysłem. Podziwiam i ogromnie szanuję ludzi, którzy się na to decydują. Serce na dwóch kontynentach zawsze bije tęsknotą.

Dostajemy nowego duszpasterza, jak się okazuje - misjonarza z Syberii. Ojciec Krzysztof Karolczuk SJ zachęca nas, aż w końcu przygotowuje do kolejnej posługi. Jego dobre oczy i działania, ciężka praca oraz miłość do Boga i ludzi pociągają nas, pięcioosobową grupę studentów, do najlepszej przygody życia. Jadąc na kirgiską placówkę (2012 r.) czujemy się solidnie przygotowani po rocznym szlifowaniu języka rosyjskiego, poznawania kultury kirgiskiej, nawiązywania kontaktów z placówką oraz prowadzenia animacji misyjnych w Polsce. Daliśmy z siebie, ile mogliśmy, resztę zostawiamy Bogu. Do zakresu naszych obowiązków ma należeć organizacja „Wakacji w mieście” dla dzieci i studentów, praca w Domu Dzieci Inwalidów, Rodzinnym Domu Dziecka oraz pomoc w organizacji obozów dla dzieci i młodzieży nad jeziorem Issyk-kul. Kirgistan stał się dla nas domem wypełnionym pachnącymi lepioszkami z tandyra i parującym czajem z miodem. Wypełniony śmiechem cioci Gali, która czeka na nas z obiadem po każdym dniu pracy. Muzułmanami, którzy w promieniach zachodzącego słońca, na zgliszczach swojego spalonego dobytku pokazali nam, czym jest prawdziwa modlitwa ekumeniczna.

Myśl globalnie, działaj lokalnie

Każdy może zostać wolontariuszem. Nie potrzeba wzniosłych działań, aby zmieniać świat. Jak pisał św. Jan od Krzyża, „odrobina tej czystej miłości jest bardziej wartościowa przed Bogiem i wobec duszy, i więcej przynosi pożytku Kościołowi niż wszystkie inne dzieła razem wzięte, chociażby się nawet zdawało, że dusza nic nie czyni”. W obecnych czasach trzeba być światłem w lokalnym środowisku. Zwłaszcza w rodzinach, gdzie najtrudniej trwać w Miłości. Tu przychodzi z pomocą swojego wstawiennictwa patronka misji św. Tereska od Dzieciątka Jezus, bo „modlić się, to nie znaczy wiele mówić, ale wiele kochać”.

Więcej o misji w Kirgistanie można poczytać na blogu http://zsercemdoazji.blogspot.com .

Echo Katolickie 42/2020

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama