O pracy misjonarek w Rwandzie
Rozmowa z s. Krystyną Popławską ze Zgromadzenia Dzieciątka Jezus, misjonarką w Rwandzie i Burundi. Siostra Krystyna pochodzi z parafii Boćki w diecezji drohiczyńskiej. Do Zgromadzenia Sióstr Dzieciątka Jezus należy od 38 lat. Na misjach w Afryce pracuje od 1979 roku.
Cz. M.: Od jak dawna istnieje misja sióstr Dzieciątka Jezus w Rwandzie i Burundi?
Siostra Krystyna: Pierwsze siostry do Burundi wyjechały w 1973 roku na zaproszenie księdza biskupa z Burundi. W 1985 roku nowy prezydent Burundi, Bagadza, zaczął zamykać kościoły, nakazał wyjeżdżać wszystkim misjonarzom. Rozpoczął walkę z Kościołem. Prawie wszyscy misjonarze zobowiązani byli do opuszczenia kraju, siostry również. Matka Generalna wysłała mnie do Rwandy, by utworzyć nową placówkę dla sióstr, które zostały "wyrzucone" z Burundi. Kilka sióstr przyjechało do Rwandy i tam wspólnie rozpoczęłyśmy pracę w parafii Rugango. Pozostałe siostry przetrwały ten ciężki czas w Burundi i do tej chwili pracują tam w dwóch placówkach w Musongati i w Kakome.
Cz. M.: Co w szczególny sposób zaskoczyło Siostrę na początku, po przybyciu na Czarny Ląd?
S. Krystyna: Przede wszystkim okropna bieda ludzi, dzieci...A obok tego wielka otwartość tych ludzi. Miłość do tej białej siostry. Każdy chciał się przywitać. Każdy ofiarował kilka jajek, kapustę, kilka ziemniaków. To trwa do dzisiaj. Ogromna wdzięczność, zaufanie - to nas buduje i to nas tu trzyma!
Cz. M.: Ile sióstr Dzieciątka Jezus pracuje obecnie w Rwandzie i Burundi?
S. Krystyna: Obecnie pracuje 18 polskich sióstr, mamy też siostry tubylcze: jedna siostra z Zairu, jedna Rwandyjka i 6 sióstr z Brundi.
Cz. M.: Jak wygląda codzienność misyjna sióstr?
S. Krystyna: Przede wszystkim pracujemy w duszpasterstwie parafialnym. Prowadzimy też szkołę gospodarczą, gdzie uczy się młodzież nie mająca żadnych szans na to, by uczyć się w szkole średniej w mieście. W szkole tej uczymy młodzież szycia, gotowania i tego wszystkiego, co może jej pomóc w życiu codziennym na wsi. Prowadzimy także szpital z 60-cioma łóżkami oraz porodówkę na 40 łóżek. Mamy również centrum dożywiania, edukacji.
Cz. M.: Jak wygląda życie społeczne Rwandyjczyków?
S. Krystyna: Ludzie żyjący na wsi są bardzo biedni. Ludzie żyją w terenach górzystych, skalistych. Ziemia przynosi tam niewielkie plony, które nie wystarczają często na utrzymanie rodziny.
Cz. M.: Czym zasadniczo zajmują się Rwandyjczycy?
S. Krystyna: Kraj ten nie ma poważnych bogactw mineralnych. 90% ludności zajmuje się rolnictwem. Rodziny rwandyjskie są wielodzietne. Różnica między bogatymi a biednymi jest bardzo wielka. Zasadniczo nie istnieje klasa średnia ani w Burundi, ani w Rwandzie. W bogactwie i przepychu żyją rządzący krajem, wojskowi oraz ludzie żyjący z handlu. Pozostali żyją często w skrajnej biedzie bądź muszą zadowolić się minimum socjalnym.
Cz.M.: Jak ocenić może Siostra życie religijne rodzin w Burundi i w Rwandzie?
S. Krystyna: Prawie wszyscy chcą być ochrzczeni. Jest bardzo wiele rodzin żyjących głębią życia chrześcijańskiego, wychowują bardzo dobrze swoje dzieci w wierze katolickiej. Te rodziny chrześcijańskie zdały swój egzamin z wiary podczas wojny pomagając sobie wzajemnie, ratując życie. Nie włączali się w konflikty plemienne. Niektórzy przechodzą do sekt, po pewnym czasie znów wracają.
Cz. M.: Jak wygląda sytuacja społeczno - polityczna w Rwandzie i Burundi po wojnie plemiennej w tych krajach?
S. Krystyna: Myślę, że - po siedmiu latach wojny i ludobójstwa w Rwandzie - ta sytuacja polepsza się z każdym rokiem. Blizny i rany, które powstały między dwoma plemionami Tutsi i Hutu, które ginęły razem, były bardzo głębokie. Dzisiaj Kościół robi bardzo wiele, by tych ludzi połączyć i doprowadzić ich do pojednania. Istnieje jeszcze wiele nie zagojonych ran.
Cz. M.: Kto sprawuje obecnie władzę w Burundi i Rwandzie?
S. Krystyna: Władzę w obu krajach przejęli ludzie z plemienia Tutsi. Ci, którzy rządzili w przeszłości, zostali w dużej mierze uchodźcami. Uciekli do sąsiednich krajów. Wielu z nich do dzisiaj znajduje się w więzieniach. Szacuje się, że w Rwandzie, po wojnie, w więzieniach znajduje się około 200 tysięcy więźniów. Warunki w rwandyjskich więzieniach są do dziś okropne! Często przypominają mi one Oświęcim. W mojej parafii, w Rugango są 3 więzienia. Więźniowie skazani są na życie bez żadnego sądu. Więźniowie raz dziennie otrzymują pożywienie. Rodziny zobowiązane są przynosić żywność swoim krewnym. Niekiedy sami nie mają czym się żywić, a jednocześnie starają się o pożywienie dla krewnych przebywających w więzieniach. Więźniowie przebywają w małych pomieszczeniach bez drzwi i okien. Ludzie już 7 lat siedzą na podłodze bez możliwości wyciągnięcia nóg, gdyż na to nie ma w więzieniu miejsca. Jedzą raz dziennie to, co im dostarczą krewni. Niekiedy rodzina przynosi więźniom jedzenie tylko raz na tydzień.
Cz. M.: Jacy misjonarze - kapłani pracują w parafiach razem z siostrami?
S. Krystyna: W Musongati przez cały czas pracujemy z Ojcami Karmelitami Bosymi, którzy przybyli do Burundi 2 lata przed nami. Pracuje tam 4 kapłanów zakonnych, w tym jeden Burundczyk. Mieszkają oni w Musongati, obsługując jednocześnie 4 parafie. W piątek po południu każdy wyjeżdża do innej parafii. Przez te 3 dni spotykają się z chrześcijanami, z katechistami, udzielają sakramentów świętych. Odwiedzają szkoły, katechumenaty...
Cz. M.: Jak wygląda sytuacja odnośnie powołań kapłańskich i zakonnych?
S. Krystyna: W Burundi i Rwandzie mamy powołania i kapłańskie, i zakonne. Nie wszyscy kończą naukę w seminariach i zostają kapłanami. Zdobywają tam wiedzę chrześcijańską. Mamy wielu dobrych i świętych kapłanów tubylczych.
Cz. M.: Jak wygląda życie małżeńskie w Burundi i Rwandzie?
S. Krystyna: Obecnie poligamia w Burundi i Rwandzie zakazana jest przez państwo. Niewiele rodzin żyje jeszcze w związkach poligamicznych zawartych w przeszłości. Sama sytuacja materialna nie sprzyja absolutnie tego rodzaju związkom małżeńskim.
Cz. M.: Czy trudno być siostrą zakonną - misjonarką?
S. Krystyna: Myślę, że bycie misjonarką to przede wszystkim łaska powołania. Początki zawsze są trudne. Dla nas też były one trudne! Przede wszystkim klimat, różne zwierzęta wokół domu nieraz nas przerażały. Gdy przychodziły obowiązki, trzeba było zająć się człowiekiem - mijał strach. Każda z nas ceni swoje misyjne powołanie i chce zostać na misjach i chce pracować jak najdłużej.
Cz. M.: Jak układa się współpraca między siostrami misjonarkami a siostrami tubylczymi?
S. Krystyna: Na pewno między nami są różnice. I my, i one, robimy to wszystko, by nam wspólnie było dobrze. Wspólnie pracujemy, modlimy się, we wszystkim staramy się wzajemnie akceptować.
Cz. M.: Jak liczne są powołania żeńskie tubylcze do zakonu?
S. Krystyna: Na pewno wiele dziewcząt chciałoby wstąpić do zgromadzenia. Nie możemy przyjąć wszystkich chętnych. Obecnie przyjmujemy tylko dziewczęta po szkole średniej.
Cz. M.: Co siostra mogłaby radzić kandydatkom - siostrom zakonnym pragnącym wyjechać na misje?
S. Krystyna: Nade wszystko otworzyć swe serce i pokochać tych ludzi, do których człowiek ma być posłany. Bez miłości być może trudno by było niejednej z nas tam wytrwać. Po prostu: pokochać tych ludzi takich, jakimi oni są. Dzielić się z nimi, tym, co posiadamy. Najbardziej sercem i miłością!
Cz. M.: Serdecznie dziękuję Siostrze za rozmowę i życzę Bożej mocy w misyjnej posłudze. Szczęść Boże!
Rozmawiał - ks. Bogusław Kieżel
opr. ab/ab