Świętość estetyczna

Dr Wanda Błeńska i abp Matteo Zuppi to przykłady misjonarzy - świadków wiary, którzy potrafili przekroczyć granice religijnego nacjonalizmu

Wanda Błeńska to postać piękna. Zmarła niecałe pięć lat temu. Miała 103 lata. Życzyć sobie tak długiego życia, prawda? A może nie? Po co się męczyć? Dr Błeńska odpowiedziałaby trochę inaczej: „W każdym wieku życie może być szczęśliwe”. No i dopowiedziałaby jeszcze, że to nieprawda, że starość się Panu Bogu nie udała. Ci, którzy znali ją osobiście, szczególnie w ostatnich latach jej życia, wiedzą, że ona naprawdę tak myślała i taka była. Przyjaciele i pacjenci mówią, że właściwie nigdy nie zajmowała się sobą, że wciąż kochała — mocno, najuboższych, wszystkich. Bo w miłości znalazła szczęście, jakkolwiek banalnie to brzmi. Nawet z nawracaniem trochę się wstrzymywała, innym pozostawiając katechizowanie, bo sama nawracać chciała przede wszystkim miłością.

Kiedy stopniowo zaczęła się kurczyć fizycznie, gdy stawała się coraz bardziej wątła i malutka, najbliżsi odkrywali w niej coś jeszcze piękniejszego. Gdy zmarszczki ogarniały całe jej ciało, zupełnie nie oszczędzając twarzy — wręcz tak, jakby właśnie na jej twarzy chciały się skupić i odebrać jej wszelki blask — wtedy można było się przekonać, że jej doświadczenie, serce, umiejętności, wiedza, relacje z ludźmi, autorytet... to wszystko było w niej tylko większe, mocniejsze, piękniejsze. I dlatego, bez żadnego pobożnego naciągania faktów, faktycznie sobą pociągała. Tak, była do końca atrakcyjną kobietą, choć stwierdzenie to pobrzmiewa kontrkulturowo. Proszę zresztą spojrzeć na okładkę i zanurzyć się na chwilę w jej oczy, w to jej wielkie „tak” wobec życia, wobec innych, wobec Boga, wobec miłości. Wielkie „tak”, które zmieniło ją w postać tak piękną, że pociągającą także w starości.

Przypomina mi się scena spotkania św. Franciszka z Asyżu z jednym z jego zakonnych braci, który go zapytał: „Franciszku, jak to jest, nie jesteś ani piękny, ani bogaty, a jednak wszyscy chcą z Tobą być?”. No właśnie, dlaczego chcą? Piękno wykreowanych „plastikowych” twarzy jest pozorne, ostatecznie jakoś brzydkie, powiedziałby Umberto Eco, autor Historii brzydoty. Bo pewnie dopiero w kontraście z brzydotą promocji siebie objawia się prawdziwe piękno tych, którzy siebie oddają.

Wanda Błeńska znalazła się na liście 25. świadków wiary, którą Watykan zaproponował jako patronów nadzwyczajnego miesiąca misyjnego, przypadającego na najbliższy październik. To wielkie wyróżnienie. Błeńska stanęła jako przykład dla całego świata, i to obok takich postaci jak Franciszek z Asyżu czy Teresa z Lisieux. A wszystko po to, aby po stu latach przypomnieć pierwszą encyklikę misyjną Benedykta XV Maximum illud, która gruntownie zmieniła patrzenie na misje: „przecięła kolonialny sposób postrzegania misjonarzy jako przedstawicieli danego kraju, podkreślając, że są oni przede wszystkim ambasadorami Chrystusa” — czytamy w depeszy KAI. Papież Franciszek kolejny raz chce więc przypomnieć, że wiara chrześcijan otwiera na innych, bez względu na ich pochodzenie.

Na okładce są też nazwiska innych, proponowanych przez lokalne episkopaty postaci. A łączy je ta sama idea: kochać wszystkich, bez względu na pochodzenie. Kochać rozsądnie, ale mocno. Bo na tym polega katolickość chrześcijaństwa, jego powszechność w kontraście do religijnego nacjonalizmu.

Do listy świadków misyjnych dołączyłbym więc jeszcze jednego, żyjącego, którym jest nominowany kardynał, abp. Matteo Zuppi. Swoją nieprzeciętną miłością do ubogich pasterz diecezji bolońskiej doprowadził m.in. do pokoju w Mozambiku. Zrobił to ze swoimi przyjaciółmi ze wspólnoty. Przypomnę, że bratobójcza wojna trwała tam 12 lat i doprowadziła do śmierci blisko miliona osób. A mógł po prostu posiedzieć w domu i ponarzekać na emigrantów. Mógł posłuchać tych, którzy pierwszeństwo własnego bezpieczeństwa interpretują wręcz egoistycznie. Bo do tego ostatecznie prowadzi religijny nacjonalizm, który również z postawą Wandy Błeńskiej niewiele ma wspólnego. Abp Zuppi postanowił jednak zaryzykować, pojechał do Mozambiku i tam szukał dróg pojednania. I się udało. I udało się też Kościołowi, że ma takiego kardynała i taką kandydatkę na ołtarze. ks.

Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama