Sudan Południowy: Jak być, a nie mieć?

W Manguo pracują salezjanie. Położone jest kilka kilometrów od Maridi, miasta, które można określić jako wojewódzkie.

W Manguo pracują salezjanie. Położone jest kilka kilometrów od Maridi, miasta, które można określić jako wojewódzkie.

„Jestem na misjach tylko od 26 lat” - mówi ks. Jan Marciniak, który pracował w Ugandzie, Kenii i Tanzanii. W 2015 roku wyjechał do Sudanu Południowego, 4 lata po rozłamie Sudanu i powstaniu nowego państwa. Przez 4 kolejne miesiące nie mógł opuścić placówki misyjnej. W kraju panował konflikt zbrojny. Ciągle toczyły się walki. Sytuacja przez ostanie lata była niestabilna. Napadano na niewinnych ludzi. Zabijano. Porywano dzieci. Okradano i dewastowano wioski. Mieszkańcy Sudanu Południowego, którzy przyjechali z północy i otrzymali obywatelstwo zaczęli uciekać. Obecnie dochodzi do konfliktów między grupami etnicznymi, które ścierają się o władzę na prowincjach. Choć Dżuba, stolica kraju oddalona jest od Manguo zaledwie o 300 kilometrów, to jazda samochodem bywa niebezpieczna. Poruszanie się po kraju związane jest z wieloma niebezpieczeństwami: atakami, napadami, lecz także z prozaicznym problemem braku dróg lub zalaniu ich w porze deszczowej.

Oprócz konfliktów zbrojnych największym problemem jest głód. Gdy trwa pora mango ludzie żywią się głównie nim. Można powiedzieć, że to są takie afrykańskie jabłka, które mają jedną dużą pestkę. Przede wszystkim są pożywne, więc organizm ludzki otrzymuje potrzebne wartości odżywcze. Głównymi składnikami obiadów jest ryż i fasola.

Domy w wiosce są konstruowane w bardzo prosty sposób, a ich wyposażenie jest bardzo ubogie. Z lotu ptaka widać małe okrągłe zabudowania, otoczone podwórkami i drzewami. Materiałem używanym do budowy jest drzewo teakowe, które jest bardzo trwałe, a przede wszystkim odporne na działanie wilgoci. W porze deszczowej drewno chroni mieszkańców przed opadami. Sznurek potrzebny do mocowania poszczególnych elementów pozyskiwany jest z łodyg i bananowców. Każdy mężczyzna buduje samodzielnie swój dom w pobliżu swojej rodziny, pomaga mu rodzeństwo. Już w wieku 15-17 lat chłopcy rozpoczynają samodzielne życie. Koło domu biegają dzieci. Dużo z nich nie uczęszcza do szkoły, bo musi pracować, a szkoła często oddalona jest o wiele kilometrów. Przede wszystkim dzieci pomagają swoim rodzicom w polu. Dlatego salezjanie prowadzą dla dzieci i młodzieży szkoły. Za niewielką opłatę otrzymują nie tylko staranne wykształcenie, lecz także troskę i wychowanie. Uczniowie często przychodzą głodni, przez co są osłabieni i nie mogą skoncentrować się na nauce. Księża starają się zapewnić im skromny posiłek.

Ksiądz Jan Marciniak o misjach odpowiada z radością. W krajach afrykańskich realizował swoje powołanie. Obecnie przebywa na leczeniu w Polsce. O Sudanie zawsze mówi ze spokojem i zaufaniem. Wierzy, że Bóg towarzyszy mu każdego dnia. W jeszcze cieplejszych słowach opowiada o swoich parafianach w Sudanie. Choć ludzie są biedni, potrafią docenić życie. Akceptują to co ich otacza, doceniają każdy dzień, pracują, słuchają muzyki i tańczą. Są pełni szacunku i zaufania do siebie nawzajem – ludzie nie grodzą płotami swoich domów ale przechodzą z jednego domostwa do drugiego przez środek czyjejś posiadłości. Na co dzień spotyka ich wiele trudności, ale widać na ich twarzach spokój. Ks. Jan Marciniak podkreśla, że od Afrykańczyków możemy nauczyć się tego jak „być, a nie mieć”.

Magdalena Piórek - Salezjański Ośrodek Misyjny

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama