Soy Padre

O ewangelizacji w Wenezueli i Hiszpanii

Od jak dawna przebywa Ojciec w Hiszpanii?

- Wyjechałem z Polski we wrześniu 2002 r., dwa i pół miesiąca po święceniach, i zostałem proboszczem w regionie Valladolid. Było to swoiste probostwo, bo mieliśmy wspólnie, z dwoma oblatami hiszpańskimi - in solidicum, jak mówi prawo kanoniczne - trzy parafie. Początkowo nie znalem dobrze hiszpańskiego, więc pracę duszpasterską łączyłem z intensywną nauką języka.

Został więc Ojciec od razu rzucony na głęboką wodę, ale chyba na własne życzenie?

- Owszem. Mamy wśród oblatów taką tradycję, że kilka miesięcy przed święceniami piszemy do generała Zgromadzenia, gdzie chcielibyśmy pracować. Ja wskazałem kraje Ameryki Południowej, bo najbardziej odpowiadała mi mentalność Latynosów. A poza tym nigdy nie patrzyłem na misje wyłącznie przez pryzmat Czarnego Lądu, jakby inne regiony świata, poza Afryką, nie potrzebowały ewangelizacji. Jako okres przygotowawczy miałem możliwość wybrać dwa lata w Polsce albo pięć lat w Hiszpanii. Wybrałem Hiszpanię, by móc poznać język, a także ludzi, z których wielu przebywało w krajach południowoamerykańskich. Zresztą w samej Hiszpanii żyje obecnie sporo Latynosów, emigrantów zarobkowych.

Jakie wrażenie wywarła na Ojcu ultra-katolicka Hiszpania?

- Wyczuwam w pana głosie ironię. Kiedyś wiedziałem ze statystyk, że Hiszpanie przewodzą w świecie wśród misjonarzy, więc wyobrażałem sobie, że i Kościół jest tam bardzo silny. Szybko jednak przyszło mi zweryfikować to wyobrażenie; obecna Hiszpania jest mocno zlaicyzowana i, doprawdy, niewiele tam zostało z chrześcijaństwa. Wprawdzie kultywuje się jeszcze tradycje - szczególnie w okresie Wielkiego Tygodnia - i celebruje kult niektórych świętych, więc jeśli ktoś znajdzie się tam akurat w tym czasie, będzie przeświadczony, że to kraj bardzo religijny. Wpływy chrześcijaństwa są bardzo widoczne w nazwach ulic, placów, mostów czy instytucji; kultywuje się więc to, co drugorzędne, a to, co najważniejsze, poszło w zapomnienie.

I tak smutno przedstawia się obraz religijny w całym kraju?

- Może nie w całym, bo to kraj zróżnicowany, także pod względem żarliwości religijnej. Kastylia, Kraj Basków, Katalonia czy nawet sam Madryt nie wyglądają jeszcze źle, ale Andaluzja i cała południowa część, gdzie silni są socjaliści, jest w znacznym stopniu zlaicyzowana i antyklerykalna. Na przełomie XIX i XX w. Andaluzja była uzależniona od wielkich posiadaczy ziemskich i może dlatego jej mieszkańcy są tak bardzo otwarci na idee marksistowskie.

Z jakimi problemami aktualnie borykają się Hiszpanie?

- Zaostrzył się problem Baskonii, czyli kraju Basków, a także Katalonii. Obecnie dyskutuje się nad statutami, które dałyby im większą autonomię. Zaczyna się mówić bardziej o przynależności do regionu niż do państwa, więc słychać przestrogi przed groźbą „bałkanizacji Hiszpanii". Nastroje podsycają partie nacjonalistyczne zarówno lewicowe, jak i prawicowe. Inny problem to wzrastająca liczba nielegalnych emigrantów z Afryki, którzy próbują przedostać się na Wyspy Kanaryjskie.

W tym roku spędził Ojciec dwa miesiące w Wenezueli. Jak wygląda sytuacja w tamtejszym Kościele?

- Przebywałem na zastępstwie w naszej misji, w regionie graniczącym z Kolumbią. Kościół ma tam wielki autorytet, a kapłani cieszą się autentycznym szacunkiem, również wśród nieprakty-kujących oraz urzędników. Soy Padre - jestem ojcem - te słowa otwierają każde drzwi. Ale niestety, nie ma to przełożenia na życie chrześcijańskie. Wenezuelczycy słuchają kapłana pokornie, bez cienia buntu, żyją jednak po swojemu. Groźnym problemem jest katastrofalna sytuacja rodzin: aż 90 proc. związków, niekoniecznie sakramentalnych, rozpada się! Ślub kościelny bierze niewiele par, bo większość zakłada, że nie będzie to trwały związek. W konsekwencji rodzeństwo z różnych związków żyje razem i jest rozbite moralnie oraz emocjonalnie. Wenezuela potrzebuje rewolucji moralnej...

...a ma rządy prezydenta - rewolucjonisty Chaveza, który fryzuje się na nowego Fidela Castro.

- Chavez wzywa do rewolty przeciw USA, brata się z Fidelem Castro i jeździ po świecie, rozdając pieniądze rozmaitym wyrzutkom politycznym, aby zyskać sojuszników. W Wenezueli panuje potworna korupcja, a większość ludzi kradnie co się da. Wydawałoby się, że jako piąty producent ropy naftowej w świecie(!) państwo powinno mieć status podobny do bogatych krajów arabskich. Tymczasem do większości domów zagląda skrajna bieda; wielu nie może sobie pozwolić choćby na jeden posiłek dziennie, a ceny leków są europejskie. Istnieje wprawdzie kasta ludzi bardzo zamożnych, jednak brak klasy średniej. Region, w którym przebywałem, jest niebezpieczny ze względu na aktywność partyzantki kolumbijskiej i ugrupowań paramilitarnych, toczących walkę o kontrolę nad przepływem narkotyków. Powszechna jest przestępczość zorganizowana, a rocznie ginie od kul 13 tys. osób. Połowa pogrzebów podczas mojego pobytu to były ofiary, które zginęły od ran postrzałowych albo zostały zasztyletowane. Największym niebezpieczeństwem nie są więc upały czy jadowite węże, lecz groźba uprowadzenia dla okupu albo przypadkowej śmierci podczas porachunków.

Obecnie jest Ojciec duszpasterzem w Andaluzji. Czym różni się praca duszpasterska tam i w Polsce ?

- Od lutego 2004 r. pracuję w regionie Campo de Gibraltar, gdzie oblaci mają pięć parafii. Opatrzność sprawiła, że utrzymuję również stały kontakt z tamtejszą Polonią. A w ostatnim okresie liczba Polaków wzrosła, bo przybyli pracownicy kontraktowi m.in. do zbioru pomarańczy. Pewnego dnia poproszono mnie telefonicznie, abym celebrował pogrzeb zmarłego Polaka; od tej pory mój telefon jest „narzędziem" kontaktu z polskim kapłanem. Styl duszpasterstwa jest odmienny od polskiego. Jesteśmy nastawieni na ewangelizację, a podzieliliśmy swoją posługę na sektory. Jest nas trzech na pięć parafii, więc każdy wypełnia terytorialnie swoje obowiązki administracyjne, a potem dzielimy się pracą: Juan Miguel katechizuje dzieci, David zajmuje się młodzieżą, a ja prowadzę duszpasterstwo dorosłych.

Należy Ojciec do grona orędowników katechizacji dorosłych. Dlaczego jest ona tak ważna dla życia Kościoła?

- Bo nawet najbardziej płomienne kazania niedzielne nie wystarczą, aby ludzie robili postęp w rozwoju duchowym. Wielu zatrzymało się, niestety, na poziomie szkolnym i już nie są „w drodze". W Andaluzji udało mi się objąć katechezą dorosłych osiem grup, skupiających kilkadziesiąt osób.

Spotkania z nimi zmieniają nie tylko ich, ale i mnie; sam czuję się bardziej zewangelizowany i postrzegam rozmaite sprawy w nowym świetle. Mam wrażenie, że właśnie takie małe grupy są przyszłością Kościoła, a ich członkowie będą filarami parafii, bo nie boją się pracy ani zobowiązań. Myślę, że w Polsce nadal stoimy przed tym wyzwaniem. Zamiast mówić o dziewięćdziesięciu procentach wierzących, lepiej byłoby skupić się na pracy z takimi właśnie wspólnotami, odchodząc od kontynuacji wspólnoty sakramentów, na rzecz kształtowania większej dojrzałości chrześcijańskiej. Prawdziwa ewangelizacja zaczyna się bowiem w wieku dorosłym i trwa m.in. przez permanentną katechezę, a także przynależność do ruchu czy stowarzyszenia. Mogę polecić materiały do katechezy dla dorosłych zatwierdzone dla diecezji w Maladze, bo warto przetłumaczyć je na język polski.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama