Nazaret na stokach Birczy

O klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy

Klasztor Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu w Komańczy kojarzy się zazwyczaj z miejscem internowania kard. Stefana Wyszyńskiego. W historii okolicy zapisał on jednak i inne chlubne karty, zyskując szacunek miejscowej ludności.

Propozycja jego założenia na terenie diecezji przemyskiej pojawiła się w 1927 r. 1 maja 1928 r. pięć sióstr zamieszkało w wynajętym domu. W 1929 r. poświęcono kamień węgielny pod budowę klasztoru na działce w Komańczy Letnisku, ofiarowanej przez właściciela dóbr hr. Stanisława Potockiego. Obiekt, według projektu inż. Franciszka Nadziakiewicza z Rymanowa, został wybudowany w dwa lata przez jego firmę budowlaną. Budynek, w typie pensjonatu uzdrowiskowego w stylu szwajcarskim, miał służyć jako dom wypoczynkowy dla podupadających na zdrowiu sióstr. W 1931 r. siostry mazaretanki wprowadziły się na stałe do dwupiętrowej willi. Ówczesne Letnisko stanowiło utopioną w lesie na zboczu Birczy oazę dobrobytu. Powstawały tu ośrodki wczasowe i prywtane domy wypoczynkowe. Korzystny klimat, źródła wód mineralnych i łatwy dojazd koleją sprawiały, że Letnisko szybko przekształcało się w kurort.

We wsi, liczącej około tysiąca mieszkańców, bieda była stałym gościem. Dominowały w niej kurne chaty. Ich właśccielami byli głównie Łemkowie — grekokatolicy. Wśród nich żyło też kilkudziesięciu Cyganów i Żydów.

— Siostry podjęły szeroką działalność charytatywną wśród miejscowej ludności — mówi siostra Innocenta, obecna przełożona klasztoru. — We wsi nie było ośrodka zdrowia, więc jego rolę spełniała nasza domowa infirmeria. Udzielano w niej pomocy lekarsko-pielęgniarskiej, ofiarując bezpłatnie leki. Siostry odwiedzały chorych w domach. Oprócz chorych sióstr, dzięki wsparciu hrabiny Potockiej, w domu przyjmowano także dzieci z chorymi płucami. W czasie II wojny światowej siostry pomagały ludności cywilnej, księżom, żołnierzom września przedzierającym się przez Karpaty na Zachód, a także prześladowanym Żydom. Z ramienia Rady Głównej Opiekuńczej siostry prowadziły kuchnię dla głodnych, wydając codziennie do 300 obiadów. W klasztorze działał też punkt sanitarny dla chorych i rannych.

W 1946 r. klasztor omal nie został zniszczony. Ukraińska Powstańcza Armia przystąpiła wtedy do palenia wszystkich obiektów na terenie Bieszczad, w których mogli ukrywać się żołnierze polscy i które mogły mieć znaczenie strategiczne. 23 marca o pierwszej w nocy oddział UPA spalił we wsi: wszystkie budynki kolejowe, 40 wagonów, koszary wojskowe, budynek MO, mleczarnię i całą Komańczę Letnisko. Prowindyk miejscowej komórki OUN „Makarenko” przypomniał jednak swym towarzyszom zasługi sióstr dla łemkowskiej ludności. Bojcy oszczędzili klasztor. Zgodzili się też na dalsze przebywanie w nim sióstr, co było w tamtych czasach absolutnym ewenementem. Tym bardziej że od 1944 r. kaplica klasztorna zastępowała kościół miejscowym wyznawcom obrządku łacińskiego, a kapelan sióstr ks. Stanisław Porębski był proboszczem parafii obejmującej 18 wsi. Kościół parafialny w Komańczy wraz z plebanią został spalony w 1944 r.

Po akcji „Wisła” i wysiedleniu ludności łemkowskiej klasztor był jednym z nielicznych ocalałych obiektów na ogromnym pogorzelisku. Upowcy spalili wszystkie połemkowskie chaty. We wsi mieszkali tylko leśnicy i kolejarze. W klasztorze żyło się bardzo biednie. By się utrzymać, siostry podejmowały pracę w szkołach leśnych. Prały bieliznę pracownikom z hotelu robotniczego budującym wówczas bieszczadzkie drogi. Nie zapominały jednak o swoim powołaniu. Po ustaniu walk zajęły się m.in. dziećmi pozbawionymi opieki. Przygotowywały je również do przyjęcia sakramentów. W pensjonacie wynajmowały pokoje różnym osobom przyjeżdżającym w Bieszczady w celach służbowych. Turyści tam nie przybywali. Jednym z pierwszych, który zawędrował w te strony, był 33-letni ks. dr Karol Wojtyła, który przybył z 17-osobową grupą studentów 8 sierpnia 1953 r. Spędzili oni w klasztorze noc. Jak zapamiętały siostry, ks. Wojtyła modlił się w klasztornej kaplicy, klęcząc na gołej posadzce, choć były w niej drewniane klęczniki.

Podczas internowania w klasztorze kard. Wyszyńskiego siostrom nie wolno było przyjmować gości. Okoliczna ludność mogła jednak korzystać z klasztornej kaplicy. Przyjeżdżali do niej nie tylko mieszkańcy Komańczy, ale także innych miejscowości, takich jak Czarne, Kulaszne, Mokre, Radoszyce i Wisłok, w których nie było wówczas filialnych kaplic. W miarę swoich możliwości siostry starały się wspierać ich materialnie, a także leczyć chorych, mających wówczas utrudniony dostęp do lekarza. Prowadzone przez nich ambulatorium istniało do 1961 r., gdy w Komańczy powstał ośrodek zdrowia.

Wielu mieszkańców okolicznych wsi brało w klasztornej kaplicy ślub, chrzciło swe dzieci. Dziś to one ze swymi pociechami przychodzą na niedzielną Mszę św. Zżyły się bardzo z siostrami, które w latach sześćdziesiątych aktywnie włączyły się w życie okolicznych wsi, pomagając księżom w animacji życia religijnego.

— Wiele dziewczynek, które wówczas katechizowałam, dziś jest babciami — wspomina nestorka komańczańskich katechetek siostra Maria Eliza Malczyk. — Czasy były wtedy bardzo trudne. Nie było komunikacji autobusowej. By dotrzeć do Wisłoka, musiałam w jedną stronę maszerować trzy i pół godziny. Wychodziłam wcześnie rano. Od czasu do czasu tylko jakaś kobieta podesłała mi kromkę chleba z masłem zawiniętą w gazetę. Bieda w tych stronach była straszna. Dużo było rodzin wielodzietnych. W Wisłoku np. Szczyptowie mieli... 24 dzieci.

O jakości katechezy komańczańskich sióstr najlepiej świadczy fakt, że wiele z nich było przez ówczesne władze szykanowanych. Siostra Maria Eliza sześć razy stawała przed Kolegium ds. Wykroczeń.

Obecnie siostry nie prowadzą już katechezy. Obsługują jednak trzy parafie w Komańczy, Rzepedzi i Wisłoku. Są zakrystiankami, prowadzą chórki, opiekują się świątyniami. W części klasztoru przyjmują gości na wypoczynek. Ich dom w związku z pobytem w nim kard. Wyszyńskiego stał się też znaczącą atrakcją turystyczną.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama