Ignacy Domeyko i Chile – śladami polskiego patrioty

Patriota, altruista, gorliwy katolik, oddany nauczyciel, kochający mąż i ojciec, odkrywca, podróżnik, emigrant – to tylko zbiór prostych słów obrazujących w wielkim skrócie, kim był Ignacy Domeyko

Patriota, altruista, gorliwy katolik, oddany nauczyciel, kochający mąż i ojciec, odkrywca, podróżnik, emigrant – to tylko zbiór prostych słów obrazujących w wielkim skrócie, kim był Ignacy Domeyko. Człowiek niezwykły, o nieprzeciętnym uporze i sile charakteru. Oto jego portret.

Ignacy Domeyko i Chile – śladami polskiego patrioty

Litwin, Białorusin, Polak, Chilijczyk czy może obywatel świata? Niezmiernie trudno przypisać Ignacego Domeykę tylko do jednego kraju. Wszechstronność jego umysłu, otwartość na tradycje, zwyczaje wielu państw, w których przebywał, niezwykłe koleje losu uczyniły z niego postać nietuzinkową.

Urodził się w 1802 roku na Litwie, w miejscowości Niedźwiadka, obecnie na terenie Białorusi. Pochodził z bardzo szacownego rodu herbu Dangiel. Od dziecka wpajano mu nadrzędną rolę rodziny w życiu człowieka, wartości religijne i głęboką miłość do ojczyzny. Przesiąknięty na wskroś szlachetnymi zasadami był im wierny, a co więcej, własnym przykładem przekazywał je, dając wzór do naśladowania innym. Gdy miał siedem lat, doświadczył śmierci najbliższej osoby – ojca Hipolita. Matka, Karolina z Ancutów, wraz z bratem zmarłego męża zajęła się wychowaniem syna, który kształcił się w szkole prowadzonej przez księży pijarów, a później na Uniwersytecie Wileńskim i działał aktywnie w Towarzystwie Filomatów. Właśnie działalność w organizacji filomackiej przyczyniła się do tułaczego życia Ignacego. Gdy opuszczał kraj, był człowiekiem ukształtowanym, rozpoczynał dorosłą drogę. Skończył studia filozoficzne w 1820 roku, miał słabość do nauk ścisłych, ale występował również na deskach szkolnego teatru, pisał wiersze. Nie dawał się zaszufladkować. Życie towarzyskie, szacunek dla drugiego człowieka zjednywały mu wielu znamienitych przyjaciół. Jednym z nich był Adam Mickiewicz. W Dziadach Domeyko został wymieniony jako Żegota i stał się bohaterem literackim. Niedługo potem był już bohaterem z krwi i kości – wziął udział w powstaniu listopadowym. Po jego upadku, pilnowany przez rosyjską policję, osiadł na wsi, następnie wyjechał przez Prusy do Paryża, gdzie studiował na Sorbonie, w Collège de France i w Szkole Górniczej, w której uzyskał dyplom inżyniera górnika. We Francji, tymczasowej ojczyźnie wielu emigrantów, znalazł schronienie.

Otworzyła się możliwość wyjazdu do Chile, do prac badawczych i prowadzenia wykładów z mineralogii i górnictwa. Do Polski nie mógł powrócić z uwagi na powstańczą przeszłość. Przeprawa morska do Chile trwała długo, ponad cztery miesiące. Na statku płynął też niezbędny sprzęt laboratoryjny ważący, bagatela, 500 kg. Wyprawa zawinęła do portu w Coquimbo, gdzie powstało pierwsze w Chile laboratorium naukowe z prawdziwego zdarzenia. Mimo ciężkiej pracy osamotnienie dawało znać o sobie niemal codziennie. Domeyko pomyślał o ściągnięciu naukowców z Europy do odległego Chile i natychmiast, mając poparcie rządu, podjął się tej misji. Politycy chilijscy otworzyli w Niemczech ośrodek rekrutujący chętnych. Odpowiedź na apel przyszła szybko – początkowo przybyło do Chile sto osób, naukowcy niemieccy z rodzinami. Radość Ignacego nieco tłumił fakt, że byli to protestanci. On, żarliwy katolik, chciał mieć wokół siebie także katolików. Nie uważał tej akcji za w pełni udaną. Bardzo tęsknił za krajem, polecał los ojczyzny Bogu, śledził wydarzenia w Europie, bolało go, gdy ktoś w jego obecności mówił źle o Polsce. Nostalgię łagodziła życzliwość otoczenia i ciepły klimat nadmorskiego Coquimbo. Utrzymywał kontakt z rodziną i ze znajomymi pozostałymi w kraju, ale korespondencja drogą morską w owych czasach docierała po trzech miesiącach. Czas upływał na pracy, tęsknocie i czekaniu. Nie zapominali o nim przyjaciele pozostawieni w Paryżu i przesyłali mu wiadomości o Polsce, o co zawsze prosił. Pisał, że cały świat wydaje mu się otwarty, tylko jedna jedyna Polska jest zamknięta. Ta myśl go gnębiła, nie dając spokoju tak bardzo, że w pamiętnikach wspominał o snach o ojczyźnie. Spacerując, oglądając chilijskie pejzaże, przenosił się w czasie i przestrzeni do kraju. Podobieństw szukał w przyrodzie, drzewach, łąkach, lasach, charakterze ludzi. W listach pisał, że bardzo się boi tego, że nie ujrzy ojczyzny przed śmiercią.

Życie Ignacego Domeyki w Chile było bardzo wartościowe. W Coquimbo miał wykładać po hiszpańsku, więc szybko nauczył się tego języka. Opracował program nauczania i tak zaczęła się droga nauczyciela i profesora, a zarazem reformatora szkolnictwa. W XIX wieku nauczyciel, który nie tylko grzmi z katedry, głosi teorię i egzekwuje wiedzę, ale taki, który rozmawia z uczniami o ich sprawach, problemach i bolączkach, był niezwykłym zjawiskiem. Podopieczni szybko zorientowali się, że mają w nim prawdziwego przyjaciela. On zaś chwalił się pracą z młodzieżą mądrą, skłonną do dobrych uczynków i zalecał uczciwość, pracowitość jako receptę na godne życie. Sam świecił przykładem, udzielając się bezinteresownie w sprawach publicznych, naukowych i charytatywnych. Pisał książki i inne publikacje, które bezpłatnie rozprowadzał wśród zainteresowanych, a część wysyłał do Paryża z zamiarem przeznaczenia dochodu ze sprzedaży na Komisję Funduszy Emigracyjnych. Altruizm i ojcowskie podejście do studentów powodowały, że Domeyko cieszył się sympatią. Nie tylko pomagał im zdobywać wiedzę, ale i czuwał nad dalszymi losami. Polecał w opiekę francuskim przyjaciołom tych, którzy zdecydowali się na studia we Francji. Mówił o podopiecznych jak o własnych synach. Zwracał uwagę na ich zdrowie, upodobania i przywary. Oni odwdzięczali się za pomoc w dorosłym życiu. Jeden z uczniów, Nicolas Naranjo, gdy został dyrektorem nowej kopalni, nadał jej imię swego nauczyciela.

Umiejętność pracy z młodzieżą spowodowała, iż właśnie jemu powierzono misję reformy szkolnictwa wyższego w Chile, a właściwie tworzenie go od podstaw. Z Coquimbo przeniósł się do Santiago de Chile, gdzie przez 16 lat kierował uniwersytetem. Liczne towarzystwa naukowe w kraju i za granicą ofiarowały mu członkostwo i pomoc w przygotowaniu materiałów naukowych. Domeyko wciąż tworzył, pisał prace analityczne, książki z zakresu geologii, wyprawiał się na poszukiwania minerałów. W miarę możliwości podróżował. Owocem wyprawy na ziemię Araukanów była książka Araukaria i jej mieszkańcy. Z każdej wyprawy przywoził kieszenie wypchanie skałami i minerałami. Jako rektor Ignacy Domeyko stał się znany w kręgach polityków i prezydentów. Wielu jego uczniów zajmowało wysokie stanowiska w rządzie. Utrzymywali więzi z dawnym profesorem i namawiali go do kandydowania do parlamentu. On, doceniwszy zaufanie i prośby, zdecydował się pozostać na uboczu życia politycznego jako obserwator i doradca. Mówił, że jego polityką jest szerzenie oświaty i nie chce opowiadać się za poszczególnymi stronnictwami partyjnymi, gdyż mądrość jest ponad podziałami.

Ten wyjątkowy człowiek otrzymał honorowe obywatelstwo Chile i realizował się, budując nowy gmach uniwersytetu, pomagając studentom, pisząc publikacje naukowe i prywatne listy oraz pamiętniki. Choć był zapracowany, zawsze znajdował czas na modlitwę i rozmowę z Bogiem. Podkreślał, że modli się tylko po polsku. Dzięki temu nie zapominał ojczystego języka. Gdy był zmartwiony, zdenerwowany, szukał pocieszenia i wsparcia w kościele, a radosny, pełen energii rozmawiał z Bogiem na łonie przyrody, wśród szumu drzew, patrząc na szczyty Andów i płynące strumienie. Strony pamiętników zapełniały się w święta religijne, kiedy tęskni się najbardziej. Pisał o ojczyźnie, odchodzeniu bliskich, braku możliwości rozmowy z ludźmi w języku polskim, przemijaniu, szacunku dla matki, która sprawiła, że potrafił znaleźć ukojenie w Bogu. Podczas samotnych wieczorów rodziły się myśli o ucieczce z marazmu, szukaniu drugiego człowieka, wyprawach w nieznane miejsca. Chodząc po Kordylierach, Domeyko czuł się bliżej Boga, mógł z Nim rozmawiać, jakby był bliżej nieba. Dotarłszy do małej wioseczki Andacollo z sanktuarium maryjnym, wspomniał Częstochowę. Naszkicował atmosferę tej zapomnianej osady, która umiała modlić się, świętować i pracować we wspólnocie. Życie jednostki bez wsparcia bliskich w trudnym klimacie andyjskim jest niemożliwe. Ludzie gór są powiązani wspólnotą przodków, więziami krwi, pracą i zabawą z okazji wielu lokalnych fiest. Potrafią cieszyć się przebywaniem ze sobą. Nie dążą do bogactw, powierzając życie Stwórcy. O Bogu on sam często myślał i pisał w listach. Nosił zawsze na piersiach medalik z Chrystusem podarowany przez przyjaciela.

Widocznie Bóg nie chciał, by Ignacy przeszedł życie w pojedynkę. Poważny profesor uniwersytetu w wieku 48 lat zakochał się. Pisał o tym wydarzeniu w listach do znajomych, bo wybranka była dużo młodsza, pobożna i piękna jak anioł o dużych, czarnych oczach. Było to doświadczenie niezwykłe, jak sam przyznał, poczuł coś nowego, nie tylko miłość do zimnych minerałów i skał. Po rozterkach zdecydował się przypieczętować miłość ślubem i tydzień po ożenku dostał wiadomość o powołaniu go na stanowisko profesora fizyki i chemii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Podwójna radość wstąpiła w Domeykę. Jednak nie był już sam, do wyjazdu musiał też przygotować żonę, a że był świeżo po ślubie, to decyzja została odłożona. Cieszył się z posiadania towarzyszki życia, podkreślając jej gospodarność, życzliwość, wesołość i fakt, że codziennie staje się coraz lepszą żoną i Polką. Wzdychał jednak do Krakowa, do wizyty na Wawelu, modlitwy w katedrze, nad grobami królów polskich. Miłością do Polski zaraził żonę, która także zaczęła przebąkiwać o podróży.

Czas wypełniały obowiązki uniwersyteckie, po spełnieniu których można było znaleźć odpoczynek u boku żony i powiększającej się rodziny. Po narodzinach córki w rektora wstąpiły nowe siły i energia. Obserwował rozwój dziecka, planował przyszłość. Duma rozpierała ojca również po narodzinach syna. Niestety radość nie trwała długo, gdyż mały Henryk zmarł przed ukończeniem roku. W rodzinie zaczęło dziać się źle. Kryzys lat 60. wyczerpał oszczędności, domownicy podupadali na zdrowiu, nie było na samotne wypady w góry ani na regularną korespondencję z bliskimi. Listy z 1869 roku informują o chorobie żony i synów, którzy urodzili się niewiele później po zmarłym przedwcześnie bracie. Wyjazdy nad morze, do kąpielisk niewiele pomogły, lekarze nie byli pewni diagnozy i próbowali różnych terapii. Choroba nie ominęła samego Domeyki, który w braku nadziei wspomina o zbliżającym się końcu ziemskiej drogi. Chociaż nadal pracował, wiedział, że nie działa tak jak dawnej, strapiony kondycją zdrowotną rodziny. Stan żony stale się pogarszał. Słaba, w bólach, z wysoką gorączką przez długie miesiące nie wstawała z łóżka. W grudniu 1870 roku ukochana Henrykieta (Enriquette de Sotomayor) zmarła. W duszy Ignacego nastąpiła ogromna zmiana. Nie mógł się pogodzić z bolesną stratą. Sam chorował już wcześniej, ale teraz do choroby ciała dołączyła choroba duszy. Obie zaczęły stopniowo go niszczyć. Córka z poświęceniem zajmowała się ojcem, który ciągle pełnił funkcję rektora. Myślał też o odwlekanej wyprawie do Krakowa, pokrycie kosztów podróży zaoferował mu prezydent Chile. Doczekał się emerytury rektorskiej, ale nie był typem człowieka, który by spokojnie odpoczywał. Wyjazd do Polski przybrał wreszcie realny kształt. W lipcu 1884 roku postawił stopę na krakowskiej ziemi.

Jakże się cieszył z wizyty po 53 latach przebywania zagranicą i ogromnej tęsknoty. Wykłady, przyjęcia, spotkania kameralne sprawiły, że odmłodniał i był aktywny na tyle, iż mógł odwiedzić Ziemię Świętą, Rzym oraz Litwę. Zdziwienie budziła czystość polskiej mowy i pamięć o rodzimym języku. Przecież przez te wszystkie lata gorliwy patriota myślał, modlił się i kochał po polsku. Dla niego znajomość języka była oczywista. Odwiedzając rodzinne strony, był wzruszony, zwłaszcza gdy poznawał dawne zakątki, pejzaże – po tylu latach wszystko jak za dawnych czasów. Mógł stanąć nad grobem matki, by podziękować za trud wychowania i przekazane wartości procentujące przez całe życie.

Zdrowie służyło, opieka najbliższych przyniosła ukojenie, spokój i niechęć do przemieszczania się poza pokój pełen wspomnień, chyba że chodziło o nadzwyczajne spotkania czy uroczystości. Takim cudownym przeżyciem podczas ostatniego pobytu w Krakowie był udział w wielkanocnej Mszy św. w katedrze na Wawelu, odprawianej przez syna Hermana wyświęconego na księdza. Tuż przed powrotem do Chile, Domeyko poczuł znowu dolegliwości żołądka. Tłumaczył je zdenerwowaniem przed wyjazdem, ale samą podróż morską znosił tak źle, że przerwał ją w Concepcion i do Santiago ruszył koleją. Bóle to nasilały się, to ustępowały. Gdy było w miarę dobrze, pisał listy, doglądał ogrodu, a gdy żołądek bardzo mu dokuczał, nie wstawał z łóżka. Ignacy Domeyko zmarł w Santiago de Chile w styczniu 1889 roku w swoim domu. Prawdopodobnie cierpiał na nowotwór żołądka.

Pamięć o wyjątkowym człowieku przetrwała w jego ojczyznach. W Warszawie jest to tablica na budynku Wspólnoty Polskiej, w Zakopanem obelisk, w szkole w Krupowie Izba Pamięci, w Wilnie marmurowa tablica na dziedzińcu uniwersytetu. W Chile mamy pasmo górskie – Kordyliery Domeyki, miasteczko o tej nazwie, kopalnię, port, aule uniwersyteckie jego imienia, minerał domeykit, nazewnictwo paleontologiczne i botaniczne. Domeyko pozostawił po sobie dokumenty, publikacje, dzienniki, pamiątki rodzinne, zbiór minerałów udostępniony zwiedzającym w Chile. Dzisiaj każdy Chilijczyk wie, kim był Domeyko, i ma szacunek dla tej postaci.

Publikacje podróżnika obejmują nie tylko zakres jego zainteresowań zawodowych. Pozostawił szkice z życia codziennego, obyczajów różnych narodowości, z którymi się stykał, opisy przyrody. Nie musiał wyprawiać się daleko, by cieszyć oczy pięknem kwiatów, chmur, słońca. Wystarczyło, że przeszedł się po swoim ogrodzie na przedmieściach Santiago, by dostarczyć przyjaciołom opis pomarańczowych drzew, róż, jaśminów, przekazać wygląd, ale też zapach, smak owoców.

Był otwarty na nowe przyjaźnie, na naukę. Wytrwały, systematyczny, poukładany, odważny, aktywnie spotykający się z ludźmi wszelkich zawodów i przekonań. Uwielbiał przyrodę, góry, jazdę konną, podróże. Pozostawił wiele przemyśleń w pamiętnikach. Te kartki papieru pozwalały mu znaleźć ukojenie, gdy nie miał nikogo bliskiego do rozmowy. Może czasami była to spowiedź, może żale, tęsknoty, a na pewno cały wachlarz uczuć i emocji, które odcisnęły się na życiu wielkiego, lecz skromnego człowieka. W Chile otrzymał honorowe obywatelstwo, Uniwersytet Jagielloński przyznał mu doktorat honoris causa, był wspaniałym ambasadorem Polski i Litwy, gdy rysował obraz wartości obywateli tych krajów. Hołd oddali mu przyjaciele, którzy uszanowali ostatnią wolę Domeyki o pochówku w drugiej ojczyźnie, w kraju, gdzie osiągnął dojrzałość. Przygotował się na wieczny spoczynek, przechowawszy garść polskiej ziemi, którą zgodnie z poleceniem rozsypano u wezgłowia trumny. Za wolność ojczystej ziemi walczył i o niej śnił. Płakała po nim Polska, Litwa, Chile, Francja i Turcja, gdzie miał przyjaciela Edhem Paszę z lat nauki w Szkole Górniczej w Paryżu.

Każdy żyje tyle, ile pamięć o nim.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama