Kielich Kazimierza Wielkiego jest świadectwem średniowiecznego przekonania, że o pięknie decyduje harmonia i blask
Autorzy średniowiecznych traktatów, na czele ze słynnym św. Tomaszem z Akwinu, któremu teologia zawdzięcza niezgłębioną skarbnicę wiedzy w postaci „Summy teologicznej”, byli przekonani, że o pięknie decydują dwie cechy: harmonia i blask. Gdy spoglądamy na kielich kazimierzowski, znajdujący się w skarbcu kaliskiej bazyliki kolegiackiej, dostrzegamy obie te cechy.
W wyposażeniu sanktuarium św. Józefa w Kaliszu znajduje się patena kaliska fundacji Mieszka III Starego. Drugą pamiątką po tej zacnej dynastii jest kielich o szczególnym pięknie, jaki ofiarował król Kazimierz Wielki.
Ostatniemu z piastowskich monarchów zasiadającemu na polskim tronie dane było przeżyć długie lata. Staranne wychowanie i wrodzony talent pozwolił Kazimierzowi nie zmarnować swej szansy, ale wykorzystać ją dla dobra Królestwa Polskiego i choć nie spłodził męskiego potomka, który przedłużyłby dynastię Piastów, to pozostawił po sobie piękny pomnik w postaci kraju wzbogaconego i umocnionego na arenie międzynarodowej. Do tego króla odnosi się znane przysłowie: „Zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”, gdyż jedną z jego trosk było wybudowanie w strategicznych dla Polski miejscach kamiennych zamków, które utworzyłyby linię obronną uniemożliwiającą pustoszenie przez zbrojne najazdy kraju. Pamiątką po panowaniu Kazimierza są nie tylko kamienne budowle, ale także precjoza, jakie hojny monarcha fundował do znaczących w jego czasach kościołów. Jednym z nich jest wyjątkowo piękny kielich podarowany kaliskiej kolegiacie.
Z Kaliszem wiązała króla Kazimierza nie tylko polityka, ale także rodzinne więzi. Jego matka, Jadwiga Bolesławówna, wywodziła się z Kalisza. Przyszła na świat w tym mieście, a jej rodzicami byli książęta kaliscy Bolesław Pobożny i bł. Jolanta, którzy dźwigali Kalisz po niełatwych przejściach związanych ze zmianą lokacji miasta. Król Kazimierz odwiedzając nadprośniański gród mógł wspominać swoją dzielną matkę, którą tak wspaniale wychowano na kaliskim dworze książęcym.
Wielkoduszny monarcha, aby upamiętnić swoje imię oraz powiększyć chwałę i splendor liturgicznych ceremonii w kaliskiej kolegiacie podarował temu kościołowi wspaniały kielich. Zdobienia, jakie użyto w kaliskim kielichu miały właściwie tylko jeden cel: upamiętnienie postaci ofiarodawcy — króla Kazimierza.
Pierwszym i najbardziej ewidentnym dowodem związku Kazimierza Wielkiego z kielichem jest napis umieszczony na jego stopie. Artysta na szcześciolistnym obwodzie podstawy kielicha umieścił tekst: „Istum kalicem comparavit Kazimirus Rex Poloniae sub Anno Domini MCCCLXIII”, co należałoby przetłumaczyć: „kielich ów sprawił Kazimierz Król Polski w Roku Pańskim 1363”. Oznacza to, że kielich król ufundował siedem lat przed swoją śmiercią, w roku zgonu pierworodnej córy Jadwigi wydanej za księcia pomorskiego Bogusława V. Był to dość spokojny czas, w którym sędziwy już monarcha nie prowadził jakiś szczególnych wojen, choć wkrótce miał powrócić trudny okres zmagań z władcami Czech i Brandenburgii.
Podstawowym motywem zdobniczym kielicha kazimierzowskiego jest heraldyczna lilia. Kwiat lilii jest obok krzyża, lwa i orła jednym z czterech podstawowych figur heraldycznych, a symbolizuje czystość i nieskończone piękno. Kazimierz Wielki, chociaż w swoim herbie miał piastowskiego orła, symbol siły i dostojeństwa, to chętnie używał znaku lilii, zwłaszcza gdy chodzi o regalia. Znane i zachowane do dziś kazimierzowskie insygnia królewskie w swoich kształtach nawiązują do kwiatu lilii. Tak jest w wypadku korony i berła, które znaleziono w jego trumnie, jak też w kwestii tzw. korony hełmowej znalezionej w Sandomierzu.
Lilie na kaliskim kielichu są niezwykle gustownie wystylizowane, a ich piękno podkreśla szafirowa emalia i złote żyłkowanie kwiatów. Lilie występują nie tylko na stopie kielicha, lecz tworzą także koszyczek, który podtrzymuje pozłoconą srebrną czarę.
Na Kazimierza Wielkiego wskazuje jeszcze jeden element zdobniczy kielicha — piastowskie orły. Sześć srebrnych orłów wieńczy stopę kielicha. Sposób ich wykonania jest niezwykle plastyczny. Każdy trzyma w swoich szponach krzyż. Niestety stopień ich zachowania pozostawia wiele do życzenia, a związane jest to z zawiłymi perypetiami kielicha, ale o tym za chwilę.
O maestrii kazimierzowskiego kielicha świadczy nie tylko bogactwo zdobień, ale, zgodnie ze średniowieczną teorią, przede wszystkim proporcja. Zagadnienie doskonałości formy nurtowało już starożytnych matematyków i filozofów. Wielu z nich idąc za myślą, którą przelał na papier św. Augustyn: „Podoba się tylko piękno, w pięknie zaś kształty, w kształtach proporcje, a w proporcjach liczby”, fascynowało badanie stosunków liczbowych. Tak ustalono tzw. złotą bądź boską proporcję. Kaliski kielich, jeśli wziąć pod uwagę jego średnicę i wysokość, zgodnie z tym, co pisze na ten temat kaliski artysta i historyk sztuki Jerzy Wypych, odznacza się właśnie taką proporcją.
Dla kaliskiego kielicha kazimierzowskiego najbardziej burzliwym był XIX wiek, a właściwie jego druga połowa. Zanim w powszechnej świadomości ludzi zagościł na dobre szacunek do dzieł sztuki z dawnych epok, wartość zwłaszcza liturgicznych precjozów oceniano na podstawie wagi metalu użytego do ich produkcji. Bywało, że niektóre ze średniowiecznych dzieł złotniczych, gdy pojawiała się nowa moda, przetapiano. Innym razem dokonywano drastycznych zmian, bądź poddawano karkołomnym zabiegom konserwatorskim. Właśnie takiemu procederowi poddano kazimierzowski kielich w 70. latach XIX wieku. Jeden z wikariuszy kolegiackich uznawszy, że kielich uległ zbytniemu zaśniedzieniu, postanowił własnym sumptem odnowić go. Zadanie to zlecił kaliskiemu złotnikowi Juliuszowi Janowi Lüdke, który zrzucił z lilii emalię, a srebrne orły wyzłocił. Efekt był opłakany, gdyż według znawcy wartość kielicha spadła z 30000 franków do 2000 franków. Wobec tego wikariusz zlecił temuż samemu złotnikowi naprawę kielicha w postaci przywrócenia emalii. Jednakże, zapewne z braku zdolności, złotnik zamiast odtworzyć szlachetną emalię, położył niebieską ceratę, którą zalał szkłem. Efekt tym razem nie był opłakany, lecz tragiczny, o czym wymownie świadczy opinia biegłego: „zbarbaryzownego kielicha tego nikt by nawet nie kupił, bo w nim tylko cena srebra była, a cecha starożytności pod pozłotą zniknęła”.
Nie pozostało nic innego jak poszukać dobrego warsztatu złotniczego w Europie, aby przywrócić dawny blask królewskiemu kielichowi. Kapituła rozpytawszy listownie tu i tam zdecydowała się na paryskiego złotnika. Kanonicy kaliscy przy wydatnym wsparciu finansowym ówczesnego biskupa kujawsko-kaliskiego ks. Aleksandra Kazimierza Bereśniewicza, wyekspediowali kielich do stolicy Francji w towarzystwie kaliskiego złotnika Nepomucena Rajskiego wraz z dwojgiem duchownych. Niestety pierwszy złotnik okazał się takim samym nieudacznikiem jak kaliski partacz. Trzeba było się procesować z nieuczciwym rzemieślnikiem, który zainkasował już zapłatę. W między czasie w Kaliszu gruchnęła wieść, że kapituła sprzedała kielich. Wobec plotki, której nie dało się poskromić, postanowiono zaprzestać procesu ze złotnikiem i na własny koszt kielich odnowić w innym warsztacie. Nowy artysta dobrze się spisał i delegacja triumfalnie wróciła z odnowionym kielichem do Kalisza, by tu doznać przykrego zawodu. Plotka o sprzedaniu kielicha przybrała nowe piórka: kielich miano rzekomo podmienić. Dopiero ks. Piotr Kobyliński, wieloletni kanonik kolegiaty uspokoił nastroje pisząc w „Kaliszaninie”, poczytnej wówczas gazecie: „Wolno każdemu myśleć, co mu się podoba, kapituła jednak wie, że ma w skarbcu swoim autentyk, kielich Kazimirowski, w takim kształcie, w jakim przed 500 laty był jej ofiarowany”. Ostatecznie renowacja kielicha w Paryżu kosztowała 540 rubli w srebrze, ale dzięki temu stan kielicha do dziś jest zadowalający.
Kazimierzowski kielich przechowywany jest w skarbcu kolegiaty, w którym można obejrzeć jeszcze inne precjoza. Opowiemy o nich następnym razem.
opr. mg/mg