Współczesna kultura usiłuje nam narzucać wzorce myślenia i postępowania całkowicie sprzeczne z chrześcijańskimi zasadami. Jednym z nich jest przekonanie, że nie ma nic złego w seksie pozamałżeńskim uprawianym przez dorosłych ludzi za obopólną zgodą.
Argument, który powtarzany jest jak mantra w tym kontekście, brzmi: „nikomu nie dzieje się krzywda, dlaczego więc zabraniać ludziom uprawiania seksu, gdy mają na to ochotę?” Na pierwszy rzut oka można powiedzieć: no tak, faktycznie nikomu nie dzieje się krzywda, więc niech ludzie uprawiają seks tak jak chcą: poza związkami małżeńskimi, w dowolnych konfiguracjach płciowych, a także w związkach poliamorycznych.
„Brak krzywdy” jest jednak argumentem tyleż banalnym, co fałszywym. Równie dobrze można twierdzić, że skoro ktoś jest gotów płacić bajońskie sumy za niewiele warty produkt, to niech go nabywa – bo nikomu nie dzieje się krzywda. A jednak w prawie istnieje pojęcie „umowy sprzecznej z prawem”, „umowy niekorzystnej” czy też „sprzecznej z zasadami współżycia społecznego” (KC art. 58). Wzajemna zgoda obu stron umowy nie wystarcza do tego, aby uznać ją za ważną.
Argument o „wzajemnej zgodzie” daje się utrzymać tylko, gdy współżycie seksualne oddzielimy od całego życia ludzkiego. To jest jednak niemożliwe: każde przeżycie zostawia swój ślad w naszej pamięci, w naszych emocjach, a sfera seksualna jest pod tym względem wyjątkowo wrażliwa. Wystarczy pomyśleć o tym, jakie uczucia rodzą się w nas, gdy dowiemy się, że zostaliśmy zdradzeni przez partnera albo gdy ktoś upublicznia intymne szczegóły dotyczące naszej relacji z drugą osobą.
Relacja o charakterze seksualnym obejmuje nie tylko nasze ciało, ale całą osobę: nasze uczucia, potrzebę bliskości i bezpieczeństwa w relacji z drugą osobą, życiowe plany i marzenia – w tym pragnienie posiadania potomstwa, pragnienie doświadczania troski, dzielenia się swymi przeżyciami i myślami. To wszystko możliwe jest w stabilnym związku, w którym istnieje pełne wzajemne zaufanie. Takim związkiem jest nierozerwalne małżeństwo, o którym mówi Jezus i które w Kościele ma rangę sakramentu. Jest więc czymś więcej niż tylko doczesnym związkiem, ale uwzględnia także nasz wymiar duchowy. Małżonkowie są dla siebie wzajemnym wsparciem i dopełnieniem nie tylko jeśli chodzi o zwyczajne życiowe sprawy czy wychowanie potomstwa, ale także w drodze do wieczności. Czy jest to jakiś nieżyciowy ideał? Czy w takim związku człowiek będzie mniej szczęśliwy niż ktoś, kto „skacze z kwiatka na kwiatek” i szuka szczęścia w przelotnych relacjach? Gdyby szczerze zapytać osób, które żyją chwilą, czy nie czują pustki takiego stylu życia, co by odpowiedziały?
Zaburzone postrzeganie świata, samego siebie i relacji międzyludzkich nie jest niczym nowym – nowa jest natomiast skala tego problemu i coraz większa akceptacja społeczna dla takiego skrzywionego obrazu rzeczywistości. „W dniach ostatnich nastaną chwile trudne, ludzie będą bowiem samolubni (...) bez uczuć ludzkich, miłujący bardziej rozkosz niż Boga” – ostrzega św. Paweł w swym ostatnim liście, pisanym z rzymskiego więzienia (2 List do Tymoteusza 3,1-4). Nie ma żadnej cezury oddzielającej „dni ostatnie” od „dni przedostatnich”. Proces demoralizacji trwa od wieków i coraz bardziej się nasila.
Wystarczy popatrzeć na zjawisko pornografii i jego zasięg. Owszem, pewne formy pornografii istniały od starożytności (poświadczają to już wizerunki na starogreckich wazach), ale jej powszechna dostępność i powszechne niemal uzależnienie od niej to zupełnie nowe zjawisko. W ciągu ostatnich pięciu lat, jak się szacuje, pornografia internetowa niemal się podwoiła, osiągając wartość 1,1 miliarda dolarów.
A to tylko wierzchołek góry lodowej. Niechęć do zawierania związków małżeńskich, wieloletni konkubinat czy „wolne związki” stają się powszechne w krajach zachodu. Coraz odważniej mówi się o „poliamorii”, czy to w formie związków wieloosobowych czy też wzajemnej zgody na zdrady małżeńskie ze strony obojga małżonków.
Wall Street Journal pisał niedawno, że „otwarte związki przeżywają swój wielki dzień”. Według opublikowanego tam artykułu, aż 22 procent Amerykanów twierdzi, że zaangażowało się w „konsensualną niemonogamię”. W popularnej kulturze usiłuje się oswajać ludzi z tą patologią, ukazując ją jako coś normalnego i właściwego. Przykładem jest książka Molly Roden Winter „More: A Memoir of Open Marriage” („Więcej. Pamiętnik otwartego małżeństwa”), szeroko komentowana i recenzowana w internecie i prasie, bestseller New York Times. Jeśli tego rodzaju wspominki to za mało dla rozgrzanego czytelnika, zawsze może przeczytać kolejne publikacje, takie jak „The Ethical Slut” („Etyczna zdzira”) Janet Hardy i Dossie Easton, która reklamuje się jako „klasyczny przewodnik po miłości, seksie i intymności poza granicami konwencjonalnej monogamii”. Tego rodzaju wzorce promowane są w najpopularniejszych amerykańskich czasopismach, takich jak Time (Molly Roden, „Dlaczego kocham swoje otwarte małżeństwo”), New York Times (Kate Bailey, „Moje relacje nie mają ubrań”, 19.01.2024) czy New Yorker (Jennifer Wilson, „Jak poliamoria stała się tak popularna”, opublikowany w Boże Narodzenie, 25.12.2023).
W tym ostatnim tekście autorka wymienia kolejne popularne książki opisujące związki poliamoryczne: „Luster” (2020) Raven Leilani, „Acts of Service” (2022) Lillian Fishman i „Couplets” Maggie Millner (2023), a także filmy takie jak „Passages” (2023) i zapowiadany na ten rok „Challengers”. W New York Times Kate Bailey beznamiętnie opisuje jeden ze swych związków: „Powiedziałam mu tak bezpośrednio, jak tylko potrafiłam, że nie mam moralnego sprzeciwu wobec niewierności. To był jedyny sposób, w jaki mogłam to sformułować. Seks był po prostu seksem.”
Jeśli to nie jest „brak ludzkich uczuć”, to co nim jest?
Nie tylko Biblia przestrzega przed nadmiernym umiłowaniem rozkoszy, ze szkodą dla całego życia człowieka. Współczesne badania naukowe wskazują, że monogamia jest nie tylko reliktem historii, ale najkorzystniejszym stylem życia.
Badania przeprowadzone w ramach National Survey of Family Growth wykazały bardzo wysoką korelację liczby partnerów seksualnych z późniejszym rozpadem więzi małżeńskich:
- kobiety z dziesięcioma lub więcej partnerami seksualnymi przed ślubem były najbardziej narażone na rozwód; zjawisko to nasiliło się w ostatnich latach;
- najmniejsze prawdopodobieństwo rozwodu było w przypadku kobiet, które miały co najwyżej jednego (lub żadnego) partnera przed ślubem (https://ifstudies.org/blog/counterintuitive-trends-in-the-link-between-premarital-sex-and-marital-stability)
Kolejne badanie, Instytutu Wheatley’a, rozwiewa mit konieczności zdobycia „doświadczeń seksualnych” przed ślubem. Dane pokazują jasno, że satysfakcja z życia małżeńskiego jest znacznie wyższa u par, które nie miały takich doświadczeń. (https://ifstudies.org/blog/the-myth-of-sexual-experience-). Nie jest to żadna nowość – już badania prowadzone pod koniec lat trzydziestych XX wieku przez Lewisa Termana wskazały taką zależność i była ona potwierdzana w wielu niezależnych badaniach od tego czasu.
Inne badanie, dostępne na stronie The Royal Society, wskazuje, że monogamia „zwiększa oszczędności, inwestowanie w dzieci i produktywność ekonomiczną” oraz „zmniejsza konflikty wewnątrz gospodarstwa domowego, prowadząc do niższych wskaźników zaniedbywania dzieci, znęcania się nad nimi, przypadkowej śmierci i zabójstw”. Innymi słowy, monogamia korzystna jest nie tylko dla partnerów, ale dla całego społeczeństwa i przyszłych pokoleń. (https://royalsocietypublishing.org/doi/full/10.1098/rstb.2011.0290)
Dla człowieka kierującego się zdrowym rozsądkiem, takie wnioski wydają się oczywiste, ale w dzisiejszych czasach być może konieczne są badania, aby udowodnić to, co oczywiste – w przeciwnym razie liberalne media będą bezczelnie wtłaczać nam do głów skrzywiony obraz rzeczywistości.
Równie dobrze udokumentowane są zagrożenia związane z pornografią: jasna jest jej wysoka korelacja z niewiernością małżeńską, rozwodami, przemocą fizyczną, handlem seksualnym oraz to, że prowadzi do uzależnienia.
Ofiary niemoralności seksualnej
Wracając do pierwszego wątku: czy faktycznie seks pozamałżeński nie wiąże się z niczyją krzywdą? Czy niemoralność seksualna to „grzech bez żadnych ofiar”? Absolutnie nie! Po pierwsze, ofiarą jest sama osoba, która angażuje się w tego rodzaju relacje intymne. Wyrządza szkodę swojej psychice, nie mówiąc już o narażaniu się na choroby weneryczne, a także na możliwość późniejszego szantażu, ośmieszania, porównywania kolejnych partnerów. Nie uczy się pogłębiania relacji międzyludzkich, ale traktowania ich wyłącznie jako zaspokojenia własnych potrzeb. To bardzo źle rokuje na przyszłość: jak na takiej podstawie budować później trwałe związki małżeńskie i stabilne społeczeństwo?
Rodzina i społeczeństwo w sposób oczywisty tracą na takim podejściu do seksualności. A skoro to rodzina jest dla nas szkołą życia, więc trudno się spodziewać czegoś innego, niż tego, że ze słabych psychicznie i relacyjnie rodzin wyjdą słabe, nieprzygotowane do życia w społeczeństwie dzieci. I to właśnie dzieci są w tym wszystkim najbardziej pokrzywdzone. Bóg stworzył małżeństwo, rodzinę, seks, wychowanie dzieci (a potem także troskę o starzejących się rodziców) jako spójną całość. Gdy próbujemy składniki tej całości oddzielać od siebie, spójność zatraca się i to, co powinno nawzajem się wzmacniać i chronić, staje się źródłem bólów, podziałów i krzywd. Wystarczy wskazać na emocjonalną i egzystencjalną krzywdę dzieci rozwiedzionych rodziców. Psychologia zna tzw. DDRR (syndrom dorosłych dzieci rozwiedzionych rodziców), będących zespołem zaburzeń psychicznych związanych z niezdolnością do nawiązywania głębszych relacji międzyludzkich, a którego przyczyną jest doświadczenie rozwodu rodziców w dzieciństwie.
Pięć praktycznych kroków
Jeśli pragniemy żyć zgodnie z wzorcami i zasadami, które dał nam Bóg, zapewniając sobie nie tylko chwilową przyjemność, ale trwałą życiową satysfakcję i szczęście, powinniśmy przyjąć w swoim życiu program pięciu punktów:
Brytyjski historyk Arnold Toynbee w swoim wielkim dziele „A Study of History” przebadał dwadzieścia jeden różnych cywilizacji. Doszedł do wniosku, że „cywilizacje umierają w wyniku samobójstwa, a nie morderstwa”. To, co proponuje dzisiejszy świat zachodni, to „cywilizacja śmierci”, przed którą wielokrotnie przestrzegał św. Jan Paweł II. Czy będziemy mieli odwagę przeciwstawić jej kulturę życia? Niech opowiedzenie się za życiem, za rodziną, stanie się wreszcie „trendy”, a demoralizacja seksualna w imię błędnie pojmowanej wolności będzie już „passé”.