Jeśli ktoś czuje się kochany, może odpowiedzieć miłością
Rozmowa z ks. Pascualem Chávezem SDB – przełożonym generalnym Towarzystwa św. Franciszka Salezego
Rola mężczyzny we współczesnym świecie zmienia się. Czy w związku z tym także rola ojca powinna się zmienić?
Obserwujemy bardzo głębokie zmiany kulturowe wokół nas. Jednym z tych zmieniających się elementów jest rozumienie rodziny, a w niej roli mężczyzny i kobiety. W chrześcijańskiej wizji małżeństwo to mężczyzna i kobieta, którzy pełnią wolę Bożą. Jest to wizja odzwierciedlająca naturę ludzką, a nie jedynie jeden z możliwych przejawów kultury, jak to dzisiaj próbuje się przedstawiać. W perspektywie chrześcijańskiej mężczyzna reprezentuje ojcostwo Boga, a kobieta Jego macierzyństwo. W zjednoczeniu mężczyzny i kobiety Bóg staje się obecny w pierwszym ze swoich wielkich darów – przekazywaniu życia. Życie to wyraz i owoc miłości między mężczyzną i kobietą. Drugi wielki dar i zadanie to dzieło wychowania dzieci, które przyszły na świat, by pomóc im rozwinąć wszystkie talenty i zdolności, które są darem Bożym. Do rodziców należy, by przyniosły owoc. Od rozwinięcia ich zależy osiągnięcie pełni człowieczeństwa. Dzisiaj ten model przeżywa kryzys. Nie tyle zresztą sam model, co kultura, która dominuje. Jej zdaniem ten wzór jest związany z przeszłością i nie odpowiada wrażliwości współczesnego człowieka. To jest powodem, że role mężczyzny i kobiety pozostają niezdefiniowane, co z kolei negatywnie odbija się na dzieciach. Z braku tożsamości nie może pojawić się żadna właściwa definicja, czego najbardziej charakterystycznym przejawem jest poczucie osierocenia wielu młodych, których rodzice porzucili swoje role wychowawcze. To oczywiście ma także swoje przełożenie na życie społeczeństwa, które z pewnej wartości czyni wartość absolutną. Wolność jest wartością, bo pozwala osobie samookreślić się, czynić własne wybory, poszukiwać drogi spełnienia się, ale nie jest wartością największą.
A co nią jest?
Największą wartością jest miłość. Kiedy ktoś kocha, jest gotów nawet do zrezygnowania z własnych praw, by uszczęśliwić innych. Wielki psychoanalityk Wiktor Frankl mówił, że tak jak na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych jest wielka Statua Wolności, tak na zachodnim powinna być Statua Odpowiedzialności. Kultura nie może być tylko kulturą praw, musi być też kulturą obowiązków.
Na czym polega istota ojcostwa?
Ojcostwo opiera się na dwóch fundamentach. Po pierwsze na miłości. Bardzo wielu młodych ludzi nie czuje się kochanych przez rodziców. Trudno wtedy mówić o autentycznym ojcostwie. Czasem czują się bardziej kochani przez innych, którzy mają duży wpływ na ich kształtowanie. Miłość rodzi poczucie własnej wartości, która pozwala odnaleźć swoje miejsce w życiu i wyzwala najlepsze energie i motywacje ukryte w sercu. Człowiek na dobro odpowiada dobrem, a na zło ma tendencję do odpowiadania złem. Można zatem powiedzieć, że ojcostwo, które nie wyraża się przede wszystkim w miłości nie jest prawdziwe. Nie wystarczy być rodzicielem, żeby być ojcem. Rodziciel sprawia, że dzieci przychodzą na świat, ojciec je chce, przyjmuje i kocha. Po drugie – ojcostwo musi przełożyć się na tożsamość dziecka. Każdy jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, ale przyjmuje wpływ osób, które są dla niego punktem odniesienia. Na przykład w szkole czy w życiu nauczyciele są dzieciom narzucani, ale mistrzów wybierają sobie same. Nauczyciel przekazuje wiedzę, umiejętności, mistrz kształtuje sposób myślenia.
Pierwszym mistrzem powinien być ojciec?
Oczywiście! Ale nie ma prawdziwego ojcostwa bez wychowania. Św. Jan Bosko mówił, że dziecko musi być kochane. To najważniejsza rzecz w życiu człowieka. Freud mówił, że osoba jest dojrzała, kiedy potrafi kochać i pracować. Bo czuje się pewna siebie i zdolna do tworzenia. Zatem pierwszy element to bezsprzecznie kochać. Drugi to sprawić, żeby osoba czuła się kochana. Nie wszyscy, którzy kochają, potrafią sprawić, by ich dzieci czuły się kochane. Albo czynią to w zły sposób, albo jedynie jako obowiązek, albo dają to odczuć jako ciężar. Obliczem miłości jest – jak ją nazywał ksiądz Bosko – amorevolezza, czyli miłość pełna uczucia, czułości, uwagi.
A gdzie miejsce na wymagania?
Miłość pełna uczucia, sprawia, że osoba czuje się kochana. A jeśli ktoś czuje się kochany, możesz prosić go także o to, czego normalnie nie chciałby zrobić. Możesz prosić o rzeczy, które pomagają mu dojrzewać, a które zazwyczaj odrzuca. Na miłość ojcowską odpowiada się miłością. Naturalnie trzeba liczyć się z procesem rozwoju. Inaczej wyraża się miłość małego dziecka, inaczej osoby w wieku dojrzewania, kiedy chce się większej niezależności od rodziców, inaczej młodego człowieka, który zaczyna żyć swoim życiem, inaczej dorosłego. Ojciec musi wiedzieć, jak wyrazić miłość w każdym z tych etapów. Język nastolatka jest inny niż język dziecka. Na tym etapie potrzebuje więcej autonomii, ale także towarzyszenia.
Co się stało, że ojcowie są tacy zagubieni, a dzieci czują się niekochane?
Żyjemy w kulturze praw. Dzieci są przekonane o swoich prawach i wydaje im się, że mogą je zaspokajać bez oglądania się na innych. Rodzice z kolei nie potrafią zintegrować w wychowaniu praw i odpowiedzialności, przez co z czasem całkiem rezygnują z wychowywania, a kiedy odważają się interweniować często jest już za późno. Nie ma już komunikacji między ojcem a dzieckiem.
Czy wobec tego ojcowie coś jeszcze mogą w obecnych czasach?
Oczywiście. Pod warunkiem, że nie rezygnują z bycia rodzicami, bo dzisiaj wielką pokusą i niebezpieczeństwem jest rodzic, który chce być przyjacielem. Tato nie ma być przyjacielem, ma być ojcem. Musi potrafić być tatą, który owszem potrafi w określonych momentach być jak przyjaciel, ale nie przestając być ojcem. Zwróćmy uwagę, że dzieci wolą przyjaciół bardziej niż braci. Dlaczego? Bo nie mieszkają z przyjaciółmi. Mieszkają z braćmi. A zatem jest to przyjaźń nie do końca odpowiedzialna. Z przyjacielem dobrze się czuję, ale niekoniecznie staję się dojrzalszy. I to jest bardzo częsty błąd ojców, którzy pozwalają na zbyt dużo. I to, co robi się z obawy, by nie stracić dziecka, prowadzi właśnie do utraty go przez to, że rodzic przestaje być autorytetem.
Jak św. Jan Bosko rozumiał ojcowską rolę salezjanów?
Ksiądz Bosko chciał, żeby salezjanin był ojcem, mistrzem i przyjacielem. Jako ojciec prawdziwie duchowo rodzi swoich wychowanków, na wzór św. Pawła, który pisał do Koryntian, że to on zrodził ich w Chrystusie. Bycie salezjaninem to nie tylko wspólne spędzanie czasu, rozrywka, zabawa. Jako mistrz jest kimś doświadczonym życiowo. To doświadczenie będzie wyrażał w sposób serdeczny, ale to ktoś, kto jest przewodnikiem, bo wcześniej sam przeszedł drogę. Jako przyjaciel potrafi zdobyć serce wychowanka. Kto ma dostęp do serca, może przekazywać sprawy najważniejsze. Wartości nie da się narzucić, można je tylko proponować i są przyjmowane od osób, które zasługują na szacunek i zaufanie.
Istnieje pokusa, by być bardziej przyjacielem niż mistrzem?
To samo, co dotyczy rodziców, dotyczy też salezjanów i innych wychowawców. Kultura, w której żyjemy ma wpływ na relacje wychowawcze. Św. Jan Bosko troszczył się, by relacje z wychowankami były spersonalizowane. Po pierwsze, tworzył zdrowe środowisko wychowawcze, rodzaj ekosystemu, gdzie można było się we właściwy sposób rozwijać. Po drugie, zakładał grupy rówieśnicze i formacyjne, które dynamizowały całą „masę” wychowanków. Wybierał do tego chłopców bardziej dojrzałych i odpowiedzialnych, którzy byli jakby zaczynem w grupie. I po trzecie towarzyszył wychowankom, śledził ich osobistą drogę rozwoju w sposób biorący pod uwagę ich wrażliwość, zdolności. A zatem kluczem jest odpowiednie środowisko plus osobiste towarzyszenie, co oznacza, że wychowanie jest bardzo trudne i wymagające. Łatwo uczyć; trudno edukować. Łatwo przekazywać umiejętności, trenować, oswajać; trudno wychowywać, bo wychowanie jest sztuką formowania człowieczeństwa. Ksiądz Bosko mówił, że potrafisz wychowywać, kiedy potrafisz otwierać serce. Jeśli ktoś czuje się kochany, może odpowiedzieć miłością. To wielkie zadanie. Ksiądz Bosko mówił, że tajemnica polega na przebywaniu wśród młodych. Kto pozostaje daleko, nie poznaje. Może znać grupę, ale członkowie grupy nie czują się dostrzeżeni. A z wychowywaniem jest jak z lekarstwami: ten sam lek może jednemu pomóc, drugiemu zaszkodzić, a w przypadku trzeciego nie odnieść skutku, więc dobry wychowawca, nieustannie się uczy, co komu jest potrzebne do wzrastania. Nas w domu było dwanaścioro rodzeństwa, sześciu braci i sześć sióstr, a każde inne. To co dla jednego było upomnieniem, dla drugiego było zabawą, co dla jednego było nagrodą, dla innego – karą.
W którym momencie jest teraz Rodzina Salezjańska – bardziej na etapie przybliżania się do młodzieży czy przekazywania wartości?
Rodzina Salezjańska jest powołana do uobecniania doświadczenia wychowawczego Valdocco (miejsce działalności św. Jan Bosko – przyp. red.). Przede wszystkim powinna być uważna na potrzeby młodzieży. Ksiądz Bosko budował struktury, które były odpowiedzią na konkretne potrzeby młodych. Także Rodzina Salezjańska musi być przede wszystkim otwarta na potrzeby młodych: materialne, psychiczne, emocjonalne, duchowe.
Te potrzeby współcześnie są nadal takie same, jak w czasach księdza Bosko?
Przede wszystkim młodzi nadal mają swoje potrzeby. Np. w Afryce potrzebują rzeczy materialnych, żeby przeżyć, inni będą potrzebowali szkół, żeby przygotować się do życia. W Europie, gdzie młodym niczego nie brakuje, będą to potrzeby emocjonalne i duchowe. A zatem najpierw trzeba rozpoznać potrzeby. Np. potrzebujemy szkół, które nie tylko będą uczyły, ale i formowały. Wiele osób jest zaniedbanych w sensie duchowym, odpowiedzialności za innych, nieumiejętności odkrycia sensu i wizji życia. Wielkie wyzwanie każdego wychowawcy to odkryć, czego jego wychowankowie rzeczywiście potrzebują, by nie dawać im rzeczy, których nie potrzebują.
A Ksiądz, jako ojciec wielkiej duchowej Rodziny Salezjańskiej, jakie potrzeby dostrzega?
Staram się przede wszystkim mówić i przekazywać wielkie wybory, intuicje, motywacje księdza Bosko. Pierwsza z nich to wiara w młodych. Żyjemy w społeczeństwie, które nie wierzy w młodych. To ciekawe – wszyscy chcą być młodzi: biegają, trenują, odsysają tłuszcz, ćwiczą, ale młodych nie kochają. Chcą wydawać się młodzi, ale młodzi są pozostawieni sami sobie. Istnieje mit młodości, nikt nie chce się starzeć. Św. Jan Bosko wierzył w młodych, kochał ich i był przekonany, że w wieku, w którym są, potrzebują kompetentnych dorosłych. Wiedział, że jeśli nie znajdą dorosłych przyjaciół, łatwo wpadną w złe towarzystwo. Wystarczy popatrzeć ilu ulega wizjom fałszywych rajów: narkotyków, alkoholu, seksualności. Kochać młodych to rozumieć, że oni są przyszłością naszych społeczności, wiedzieć, że nie chcą żyć tylko konsumpcją, chcą być protagonistami. Nie chcą, żeby decydowano za nich w Brukseli czy w Białym Domu. Wierzyć w młodych, wierzyć w wychowanie to jest największe współczesne wyzwanie. Naszym zadaniem jest formować osoby, których celem życia jest nie tylko samorealizacja i osiągnięcie wysokiego statusu społecznego, ale dobro wspólne. Niestety wraz z kryzysem ekonomicznym pierwsze cięcia dotyczą właśnie edukacji, co jest najlepszą drogą do tego, by z wielkiego bogactwa, jakim są, uczynić wielki problem społeczny. Trzecia rzecz to wierzyć w salezjańską metodę wychowawczą – system zapobiegawczy: lepiej zapobiegać doświadczeniom negatywnym niż próbować odzyskiwać tych, którzy w nie wpadli. I ostatnia rzecz – najważniejsza: ksiądz Bosko chciał zbawienia dusz i chwały Bożej. Musi istnieć właściwa relacja między wychowaniem a ewangelizacją. Celem wychowania nie jest tylko przygotowanie do radzenia sobie w życiu doczesnym. Trzeba prowadzić młodych do Chrystusa, bo tylko On może zapewnić im życie i szczęście wieczne. To jest to, o co ojciec Rodziny Salezjańskiej musi się głównie troszczyć.
rozmawiali:
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
ks. Andrzej Godyń SDB
opr. aś/aś