Rodzina Bogiem silna

Przede wszystkim jesteśmy małżonkami, potem dopiero rodzicami, a jeśli między rodzicami panują właściwe relacje, to dzieci także są szczęśliwsze.

Dzieci do potęgi

Rodziną wielodzietną się nie czują. Chociaż Agnieszka i Arkadiusz Iwaniukowie z Włodawy, rodzice czwórki dzieci, przekraczają popularny w gronie znajomych „standard”, czyli 2+3, wielodzietność sytuują tak gdzieś koło szóstki pociech.

- Znamy takie duże rodziny. I taka ilość dzieci na pewno wymaga większego poświęcenia - mówi Arkadiusz, odżegnując się stanowczo od jakiegokolwiek heroizmu w byciu głową domu.

W domu Iwaniuków panuje wieczorny gwar. Najstarsza córka, 14-letnia Weronika pakuje się na wycieczkę. Michał, 11 lat, opędza się od „młodego”, czyli 5-letniego Gabrysia, w podskokach przemierzającego kuchnię. „Roczniak” Rafałek nie może znaleźć sobie miejsca. Schodzi z kolan taty, by przykleić się do siostry. Na chwilę, bo ciągnie go jednak do rozchachanych chłopaków. Oho, mama rusza na pomoc i w ostatniej chwili ratuje go przed zderzeniem z „dużymi” braćmi.

- Obowiązki, których naturalnie jest sporo, zawsze traktowałam jako normę - mówi Agnieszka Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam - mówi o zwykłym braku czasu na rozczulanie się nad sobą i o tym, że tu trzeba po prostu zakasywać rękawy i brać się z obowiązkami za bary. Na pytanie o to, jak się żyje mamie czwórki pociech, odpowiada ze śmiechem:

- Szybko!

Do pracy, z pracy do domu, gdzie czekają dzieci - wylicza. - Mimo szybkiego tempa życia, bo przecież oboje pracujemy zawodowo, nie odczuwamy aż tak bardzo ciężaru codzienności - dorzuca Arkadiusz. Po pierwsze, jak tłumaczy, mogą liczyć na nieocenioną pomoc babci oraz niani, a po drugie - ze względu na wiek dzieci. Dwoje starszych nie potrzebuje już prowadzenia za rękę czy ścisłej kontroli. - Wymagają mniej czasu, a więcej uwagi. Potrzebują zainteresowania, ale w innej formie - uściślają małżonkowie.

- Kiedy byliśmy młodzi, nie zastanawialiśmy się nad tym, jak dużą rodzinę będziemy mieli. Ale zawsze byliśmy otwarci na dzieci. I kiedy okazywało się po raz kolejny, że będziemy rodzicami, nigdy się przed rodzicielstwem nie wzbranialiśmy. A każde dziecko jakościowo zmieniało naszą rodzinę - mówi Arkadiusz, uzasadniając szczegółowo, dlaczego tak bardzo czeka się na pierwsze, drugie i kolejne dzieci. Zaznacza też stanowczo, że nigdy nie spotkali się z przytykiem, że mają sporą gromadkę. - Jeśli swoich dwóch synów podrzuci nam czasami mój szwagier i jadę gdzieś z szóstką dzieciaków, to jestem dumny jak paw! - śmieje się. - Dziecko to bogactwo, jak mercedes - mówi prowokatorsko. - Nooo, powiadają też, że dzieci są najlepszą inwestycją - zagaduję. - Tylko że ta inwestycja nigdy się nie zwróci - ciągnie z humorem Arkadiusz, by po chwili zmienić ton. Bo oczywiście, gdy

mowa o dużej rodzinie,

nie można pominąć sprawy utrzymania i kosztów, jakie pociąga za sobą wycieczka, choćby jednodniowa, czy obiad na wyjeździe. Ale właśnie dlatego nie mogą zrezygnować z pracy.

- Mamy mniej czasu dla siebie; bo kiedy wracamy z pracy i może by się ta chwila na rozmowę znalazła, maluchy budzą się właśnie z popołudniowej drzemki - Agnieszka mówi o dniu powszednim i o tym, że z czasem nawet nie próbują walczyć. Zmęczenie? - Ucieka, gdy zobaczę roześmianą buźkę naszego „roczniaka” - mówi wesoło i dzieli się matczynym spostrzeżeniem. Jak któregoś dziecka nie ma w domu trochę dłużej, pozostała trójka czuje tę nieobecność. Nawet Rafałek - już potrafi okazać tęsknotę. Więź między dziećmi jest bardzo silna, chociaż z jej okazywaniem bywa różnie. Bo Weronika instynktownie garnie się do młodszego rodzeństwa i wszystkich hołubi jednakowo. Chłopcy bardziej nastawieni są na siebie, wolą zajmować się każdy swoimi sprawami.

Arkadiusz nie ukrywa, że godzinami mógłby mówić o swoim ojcostwie. - Zdaniem żony jestem najbardziej zaangażowany przy najmłodszym dziecku. Może dlatego, że jako ojciec teraz właśnie jestem najdojrzalszy? A może dopiero teraz widzę, co w życiu najważniejsze? - zastanawia się głośno. - Nawet do głowy nie przyjdzie mi teraz, jak wracam po 12 godzinach pracy, żeby wyrwać się z domu - wtrąca. - Muszę przyznać, że opieka nad dziećmi, zwłaszcza tym najmłodszym, jest źródłem pozytywnej energii, motywuje do działania. Na pewno nie odbiera nam radości życia - zaznacza w imieniu swoim i żony. Jak mówią, rodzicielstwo, którego nowe, fajne strony ciągle odkrywają, sprzyja ich poczuciu wartości. - Zabrzmi to egoistycznie, ale

rodzicielstwo dowartościowuje

i procentuje pozytywnie - powtarza dobitnie głowa domu. Pytani o trudne chwile, przeplatające się, jak to w życiu, z radością i optymizmem, przyznają, że niemało ich… To, że brakuje sił albo cierpliwości, należy do codzienności. Największy niepokój przychodzi wraz z chorobą dzieci, a tego nie da się uniknąć. - A z drugiej strony, wyraźnie czujemy, że ciężkie chwile scalają nas jako małżonków. Jesteśmy wtedy bardziej razem, staramy się wesprzeć jedno drugie, pocieszyć czy zaradzić lękowi - mówi Arkadiusz. Podporą jest w tych momentach wiara i Domowy Kościół, do którego należą Iwaniukowie.

Wiara oznacza dla nich bycie blisko Boga na co dzień i wychowanie dzieci w duchu chrześcijańskim. Realizują program Domowego Kościoła, kilka razy wyjeżdżają na rodzinne rekolekcje, w najbliższe wakacje - do Bobrownik. - Nasz świat wartości staramy się dostosować

do nauczania Kościoła.

Ono jest wzornikiem, do którego „przykładamy” życie - tłumaczy obrazowo Arkadiusz. - Dla dzieci naturalne jest, że idziemy do kościoła czy jedziemy na rekolekcje. Kiedy mają jakieś wątpliwości dotyczące kwestii wiary, otwarcie pytają. Dbamy o ich wrażliwość religijną czy zaspokojenie ciekawości na bazie Pisma świętego. I tak było u nas od zawsze: wiara codzienna, nie od święta. Przychodzi wieczór, klękamy wszyscy do modlitwy. Dzieci modlą się chętnie i bardzo spontanicznie. Wczoraj nasz 5-latek dziękował Bogu za ładne ubranie Weroniki, bo zauważył, że założyła sukienkę - opowiada Agnieszka. I mówi o pozytywach trzymania się razem ludzi o podobnych zapatrywaniach na wiarę. - Nasze dzieci skrzykują się, kiedy chcą pojechać nad jezioro czy zarobić na zrywaniu malin. Jest im więc łatwiej, bo mają grupę, w której mogą na siebie liczyć. Także nam, bo zawsze znajdzie się, ktoś, kto chętnie zajmie się dziećmi, gdy jedni czy drudzy rodzice gdzieś jadą.

Wracamy do tematu wychowania dzieci. Jak mówią Iwaniukowie, pojmowanie go jako poświęcanie im się bez granic jest błędem. - Zawsze istnieje zagrożenie, że „zatopimy się” w dzieciach, które naprawdę potrafią

przesłonić świat,

a zapomnimy o sobie - Arkadiusz wskazuje na żonę. Bo, zgodnie z założeniami Domowego Kościoła, dla męża najważniejsza jest żona, dla niej on. - Przede wszystkim jesteśmy małżonkami, potem dopiero rodzicami, a jeśli między rodzicami panują właściwe relacje, to dzieci także są szczęśliwsze. Ten czas, który znajdziemy i poświęcimy dla siebie, procentuje dla nich. Poza tym dzieci kiedyś dorosną i odejdą, my zostaniemy - wyjaśniają. A pytani, czy nie boją się momentu wyfruwania dzieci z gniazda odpowiada, że samodzielność i zaradność starszych cieszy ich już teraz. - Syndrom pustego gniazda? Cóż jeśli dzieci pójdą naszym śladem, będziemy mieli szesnaścioro wnucząt, trudno więc obawiać się pustki!

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama