Kobiety w USA zabijają swoje nienarodzone dzieci najczęściej dlatego, że nie mają wyboru...
Kobiety w USA zabijają swoje nienarodzone dzieci najczęściej dlatego, że nie mają wyboru, są do tego zmuszane — mówi Jeseph Meaney z HLJ. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono
Co pozostaje obrońcom rodziny? Środki ekonomiczne są oczywiście ważne, ale jeszcze istotniejsze jest przekazywanie rzetelnej wiedzy. I modlitwa, bo walka toczy się o sprawy ducha.
Coraz mniej ludzi wchodzi w związki małżeńskie. Ci, którzy już się na to decydują, robią to w późniejszym wieku. Dramatycznie wzrasta liczba rozwodów. Rodziny mają mniej dzieci, za to procent osób urodzonych poza małżeństwem rośnie w zawrotnym tempie. Coraz częściej dzieci wychowuje tylko jedno z rodziców. W pełnych rodzinach na ogół oboje rodzice pracują zawodowo. Społeczeństwo się starzeje.
Tych kilka faktów socjologicznych było tematem wystąpienia australijskiego parlamentarzysty Kevina Andrewsa na I Światowym Kongresie Rodzin w Pradze. Rzecz miała miejsce 12 lat temu. Niestety, w zeszłym tygodniu, na 5. z kolei kongresie, który odbył się w Amsterdamie, okazało się, że mówca może je ogłosić ponownie. Żadna z obserwacji nie straciła na aktualności. Przynajmniej w perspektywie globalnej. Istnieją jednak pojedyncze kraje, w których te tendencje zaczęły się odwracać.
Islam i becikowe
Tematyka rodzinna coraz częściej staje się przedmiotem zainteresowania polityków. Zdaniem Andrewsa, istnieją trzy sposoby podejścia rządów do kwestii starzenia się społeczeństwa. Pierwszym jest polityka migracyjna, drugim zachęcanie do rodzenia dzieci przez zapomogi, trzecim — bardziej złożona polityka prorodzinna. Pierwszy sposób najsilniej wykorzystują Wielka Brytania, USA i Kanada. Ten model wydaje się jednak tylko tymczasowym rozwiązaniem. Przybysze z innych krajów łatają wprawdzie dziury na rynku pracy, ale w dłuższej perspektywie czasowej taka polityka prowadzi do poważnych napięć społecznych. Przykład wielu państw zachodnich pokazuje, że widmo islamskiej Europy staje się coraz bardziej realne, co może stać się wkrótce przyczyną cywilizacyjnego konfliktu.
Rządy niektórych państw, na przykład krajów skandynawskich, motywują do rodzenia dzieci przez różnego rodzaju zapomogi. Czasem jest to jednorazowa pomoc w związku z urodzinami kolejnego dziecka, podobna do naszego becikowego, czasem uprzywilejowany dostęp do usług medycznych czy edukacji. Taki model wprowadzono także na przykład w Singapurze, który kiedyś słynął jako jeden z najbardziej proaborcyjnych krajów. Od lat 50. promowano tam nie tylko aborcję, ale także sterylizację, a posiadanie więcej niż dwojga dzieci traktowano jak nieszczęście. Skutkiem był spadek współczynnika dzietności z 6,56 w 1957 r. do 1,42 w 1986 r. Tymczasem, by zapewnić naturalną wymianę pokoleń, na jedną kobietę
w wieku rozrodczym powinno przypadać średnio co najmniej 2,11 dziecka (tego warunku nie spełnia żadne z państw Unii Europejskiej). Gdy władze Singapuru wreszcie się obudziły, rozpoczęły wprowadzanie nowego programu, zawierającego m.in. ulgi podatkowe, urlopy macierzyńskie i dodatkowe pieniądze dla par, którym urodzi się drugie i trzecie dziecko. — Potrzebujemy więcej dzieci! — ogłosił premier Goh Chok Tong.
Mimo to Singapur odnotował dalszy spadek współczynnika dzietności — aż do 1,28 w ostatnich latach. Ten przykład pokazuje, że zmniejszenie liczby urodzeń w obrębie jednego pokolenia może być dramatyczne w skutkach dla demografii. Proporcji społecznych nie da się bowiem odbudować z dnia na dzień.
Dziecko to kapitał
Państwa zachodnie coraz częściej dostrzegają, że posiadanie dzieci jest opłacalne pod względem ekonomicznym. Noblista Gary Becker, twórca teorii kapitału społecznego, wyliczył, że aż 80 proc. zasobów w zamożnych krajach stanowi kapitał ludzki, a tylko 20 proc. to bogactwa naturalne, zasoby materialne i urządzenia. Dowiódł też, że rodzina i wykonywana w niej praca przynoszą aż 30 proc. dochodu narodowego, a zdrowa rodzina jest czynnikiem gwarantującym w dłuższym okresie wzrost gospodarczy.
Nic więc dziwnego, że na Zachodzie zaczyna się wspierać rodzinę w sposób bardziej systemowy. Najczęściej dzieje się to jednak tylko na drodze ekonomii: zmienia się system podatków, stosuje różnego rodzaju ulgi, wprowadza urlopy rodzicielskie i elastyczny czas pracy. Takie działania przyniosły skutek m.in. w Australii, gdzie udało się zatrzymać długotrwały spadek współczynnika dzietności. Ustabilizował się on na poziomie 1,91. Przez ostatnich 5 lat wzrosła liczba zawieranych małżeństw (choć aż 63 proc. z tego to związki jedynie cywilne), a liczba rozwodów zaczęła spadać.
Najbardziej kosztownym modelem rozwiązań prorodzinnych jest model francuski, gdzie rodzice z trójką dzieci otrzymują automatycznie co miesiąc aż 1600 euro. Podobna jak w Australii stabilizacja współczynnika dzietności nie idzie tu jednak w parze ze wzrostem innych wskaźników. Małżeństw zawiera się we Francji coraz mniej, rozwodów jest coraz więcej, a liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem wzrosła dramatycznie. W 1980 r. było ich 11,4 proc., a w 2006 r. aż 50 proc.!
Nie tylko ekonomia
Te przykłady pokazują, że sytuacja rodziny nie zależy wyłącznie od czynników ekonomicznych. O wiele ważniejsze wydają się przyczyny społeczno-kulturowe. Australia, a także USA to jedne z nielicznych krajów, które kładą nacisk nie tylko na zwiększenie liczby urodzeń, ale również na przygotowanie do życia w małżeństwie. Jedną z głównych przyczyn rozpadu rodziny we współczesnym świecie jest bowiem mentalność rozwodowa. Ta zaś wypływa bezpośrednio z konsumpcyjnego stylu życia, promowanego przez media, przy wsparciu organizacji feministycznych i lewicowych partii. Masz prawo być szczęśliwym — mówi współczesny świat. Dlatego małżeństwa nie zawiera się dziś na dobre i na złe, ale tylko na dobre. Jeśli w jakiejś sferze przestaje się nam układać, lekarstwem ma być rozwód.
Niemałą rolę w kształtowaniu takich postaw odgrywa promocja antykoncepcji, za którą stoją potężne koncerny farmaceutyczne. Kultura, w której seks nie łączy się z żadnym zobowiązaniem, jest temu przemysłowi bardzo na rękę. Stąd promowanie prezerwatyw jako rzekomo najskuteczniejszego rozwiązania problemu AIDS w Afryce. Za politykę redukcji populacji afrykańskiej ostro skrytykowała na Kongresie w Amsterdamie państwa zachodnie Theresa Okafor, szefowa nigeryjskiej organizacji Life League. — Zachód zrobił wiele dla Afryki w przeszłości, ale teraz ustala dla nas zasady, nie pytając nas o zdanie. Dyskryminuje się większe rodziny, promuje aborcję i eutanazję. To nie jest żadna metoda: nauczyć używania kondomów. Trzeba uczyć seksualnej odpowiedzialności — mówiła afrykańska działaczka. W podobnym duchu wypowiedziała się Moira Chimombo z Uniwersytetu w Malawi, która przedstawiła dramatyczną statystykę tego państwa w południowo-wschodniej Afryce. Na 13 mln mieszkańców Malawi, aż 1 milion zarażony jest wirusem HIV, a co roku przybywa 96 tys. nowych zarażonych. — Główną przyczyną zarażeń są częste zmiany partnerów seksualnych, dlatego rozdawanie kondomów nie rozwiąże tego problemu — podkreśliła. Dodała, że jedynym rozwiązaniem jest abstynencja seksualna do ślubu, wierność małżonków i życie według wskazań Chrystusa.
Problem numer jeden: aborcja
— Z demograficznego punktu widzenia najbardziej zagrożone są rodziny w Europie Wschodniej, gdzie obecnie na rodzinę przypada nieco powyżej jednego dziecka — mówi Joseph Meaney, dyrektor ds. międzynarodowych Human Life International. — Podobnie wygląda sytuacja na Dalekim Wschodzie: w Japonii, Korei Południowej, Chinach. Ale prawdziwy rozkład rodziny obserwujemy w Europie Zachodniej, także w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Na potęgę rośnie liczba rozwodów i osób samotnych wychowujących dzieci.
Z kolei w krajach skandynawskich matki w ogóle nie chcą wychodzić za mąż, wolą same wychowywać dziecko. I to jest bardzo niepokojący trend. Ale problemem numer jeden pozostaje problem legalizacji aborcji. Od lat 60. zginęły już 2 mld dzieci poczętych. W Stanach Zjednoczonych w łonie matki zabijane jest niemal co trzecie dziecko. Świat nigdy nie doświadczył tak dużej ilości zgonów w tak krótkim czasie.
Zdaniem Meaneya, liczba aborcji tylko w niewielkim stopniu zależy od sytuacji ekonomicznej kraju. — W USA zrobiono dość dużo badań na ten temat. Pytano kobiety, dlaczego dokonały aborcji. Na liście przyczyn sytuacja ekonomiczna była niemal na samym dole. Najczęściej kobiety mówiły, że nie miały żadnego wyboru, były zmuszone — przez ojca dziecka, rodziców, lekarzy, środowisko. Jak na ironię, slogan promujący aborcję w Stanach brzmi: „pro-choice”, czyli „za wyborem”.
Zawrócić kulturę śmierci
Co ciekawe, wysoki współczynnik aborcji można zauważyć niemal we wszystkich bogatych krajach. — W bogatym Seattle w domach jest o 45 proc. więcej psów niż dzieci — mówi Joseph Meaney. — Ludzie nie chcą mieć dzieci, bo tak im jest wygodniej. Dodatkowo ekolodzy alarmują, że większa ilość ludzi oznacza większe zanieczyszczenie środowiska. Ich zdaniem, trzeba ocalić Ziemię. Dla kogo? Dla pozostałych zwierząt — uśmiecha się Amerykanin.
— Taka mentalność, w której nowe życie jawi się jako zagrożenie, może być nawet przyczyną bezpłodności — twierdzi Ewa Kowalewska, dyrektor Human Life International Europa. — Problemy z płodnością mają podłoże psychiczne To blokada wynikająca z kultury skierowanej przeciwko życiu.
Co zatem pozostaje obrońcom rodziny? Środki ekonomiczne są ważne, ale istotniejsze jest przekazywanie rzetelnej wiedzy. Według badań dr. Erica J. Keroacka z Massachusetts, 75 proc. kobiet wahających się co do aborcji decyduje się na urodzenie dziecka po obejrzeniu USG. Model 10-tygodniowego dziecka uratował już niejedno istnienie ludzkie. — To w dużej mierze kwestia świadomości społecznej — twierdzi Meaney. — Ale nie można lekceważyć duchowego wymiaru tej sprawy. Nasz przewodniczący, kapłan katolicki, modlił się kiedyś po cichu pod kliniką aborcyjną w Ameryce o usunięcie szatana. Kiedy skończył modlitwę, ludzie zaczęli wybiegać z budynku i pytać: „Coś ty zrobił? Odczuliśmy to!”. Dlatego jestem przekonany, że musimy się modlić o nawrócenie przeciwników życia. Może uda się jeszcze zawrócić kulturę śmierci.
opr. mg/mg