Mają kilkoro dzieci, zajęć po uszy, a do tego udzielają się społecznie, angażują w życie swoich dzieci i bliskich...
Wraz ze świątecznym wydaniem naszego magazynu pragnę rozpocząć cykl spotkań z mamami, dla których macierzyństwo to misja. Misja specjalna można by rzec. Mają kilkoro dzieci, zajęć po uszy, a do tego udzielają się społecznie, angażują w życie swoich dzieci i bliskich. Pierwszą z nich jest Basia. Poznajcie się…
Basię poznałam w przedszkolu mojego syna, była wówczas przewodniczącą rady rodziców i postawiła sobie za cel przygotowanie festynu z okazji jubileuszu przedszkola. Był to festyn przez duże F. I to w dużej mierze jej wielka zasługa. Dlatego postanowiłam Wam ją przedstawić, bo mimo przeciwności losu walczy z nimi z uśmiechem na twarzy.
Spotykamy się w ostatni dzień upalnego lata. Tego pamiętnego upalnego lata. W ogrodzie widać zbliżającą się jesień, jabłoń, a pod nią stos jabłek, gdzieniegdzie spadły już liście. Siadamy w altance, wiatr rozwiewa firanki, ciastka topią się w sekundzie, bąbelki dają ulgę podniebieniu. Rozmawiamy. Co chwila któreś z dzieci po coś przybiega, a to po ciastko, a to napić się, a to zdać relację ze szkoły muzycznej, a to po prostu przytulić się…
Basia i Grzegorz są małżeństwem od 17 lat. Mają pięcioro dzieci. Jedną córkę – szesnastoletnią Elę – najstarszą z gromadki, Tomasza lat czternaście, Piotrka dziesięciolatka, Jacka sześciolatka i najmłodszego, dwuletniego Franka. A swój dom dzielą też z babcią – mamą Basi.
Czy zawsze marzyłaś o tym, aby mieć dużo dzieci?
Już w narzeczeństwie rozmawialiśmy z Grzegorzem o tym, że chcemy mieć dzieci, to jasne. Wtedy myśleliśmy na pewno o dwójce, ewentualnie o trójce. Nasza pierwsza córka, Ela, urodziła się dokładnie dziewięć miesięcy po ślubie i śmiejemy się, że jest naszą pamiątką z podróży do Włoch i błogosławieństwem od św. Jana Pawła II. Po jakimś czasie pojawiła się myśl o drugim dziecku. Kiedy szłam na drugi poród obiecałam córce, że wrócę za parę dni z nową siostrzyczką lub braciszkiem. Tak się jednak nie stało. Po porodzie (drogami natury!) u mojego synka zdiagnozowano rozszczep kręgosłupa i w ciągu doby przeprowadzono pierwszą operację. Z dala ode mnie, w innym szpitalu. Co wtedy czułam? Żal do Pana Boga, dlaczego my? Ale po pewnym czasie przyszła refleksja, że właściwie dlaczego nie my? Walczyłam o niego, ze łzami w oczach, ale się nie poddawałam.
– To wszystko dzięki tej małej osóbce – wtrąca mąż Basi, kiedy przychodzi się przywitać i powiedzieć, że zabiera Franka na spacer, żeby nam nie przeszkadzał. Taki mąż to skarb!
– Mój synek nie chodził do trzeciego roku życia, a po odpowiednie do jego wzrostu kule pojechałam do samego producenta i zażądałam, by przycięli je na miarę trzyletniego dziecka. Udało się. A kiedy po pół roku sam stanął na nogi, usiadłam na ławce i ryczałam – wspomina. – Zabierałam syna do miasta, oglądaliśmy wystawy i uczyliśmy się chodzić. W mieście nie wzbudzaliśmy takiego zainteresowania. Choroba Tomka poddała nasze małżeństwo ogromnej próbie. Nie zawsze było łatwo, wiadomo. Ale uważam, że zdaliśmy ten test na piątkę z plusem. Wtedy postanowiłam zaufać Panu Bogu i przyjąć kolejne dziecko…
Ale Basiu, powiedz nam kobietom, matkom z mniejszą ilością dzieci, jak Ty to robisz? Czasem przy dwójce dzieci nie wiadomo gdzie ręce włożyć, a co dopiero przy piątce?!
Przede wszystkim każdy dzień musi być dobrze zaplanowany. Dobra organizacja to podstawa. Staram się tak wszystko układać, żeby skumulować np. jakieś wyjazdy, wizyty jednego dnia, a drugiego mieć wolne. Nie ma mowy o pustych przebiegach. Budzik nastawiam na 6.30, ale wstaję i tak parę minut później. Na śniadanie moje dzieci piją tylko kakao. I mimo największych starań do szkoły wyjeżdżamy i tak o 7.56. Przy piątce dzieci punktualność to abstrakcja. Kiedy dzieci są w szkole robię zakupy, załatwiam wszystkie inne sprawy. Opiekuję się też starszą, samotną ciocią. Umawiam się do kosmetyczki – w końcu każda kobieta musi o siebie dbać, aby wciąż podobać się sobie, mężowi i dzieciom. Dlatego ciuchy kupuję z mężem, bo on wie, w czym najlepiej wyglądam i w czym najbardziej mnie lubi (uśmiech). Poza tym w naszym domu każdy jest za coś odpowiedzialny. Normalnie w ciągu tygodnia nie wymagam od dzieci prac domowych, ale w sobotę już tak. Uczę dzieci od małego, żeby za sobą sprzątały. Jeśli od razu wspólnie sprzątniecie, potem będziecie mieli mniej pracy. A kiedy w czymś mi pomagają, to zawsze je chwalę. To podstawa. Z drugiej strony dom to nie muzeum. Wiadomo, że chciałabym mieć idealny porządek, ale nie stawiam sfery materialnej nad wszystko inne. W domu liczą się ludzie, dzieci i to, że dom tętni życiem. Przez siedemnaście lat nie mieliśmy zmywarki. Gdybym ją miała, gdzie dzieci nauczyłyby się zmywać naczynia? A tak mam trzy „zmywarki” (śmiech).
Skąd, Basiu, czerpiesz siły, energię?
Odpowiedź jest prosta. Czuję się z tym szczęśliwa. Dom, dzieci, to wszystko daje mi szczęście. Nie lubię, kiedy ludzie mówią „ja cię podziwiam” albo pytają „jak ty dajesz radę?”. Nie robię tego dla podziwu. Moim zdaniem najważniejsze jest to, by będąc z dzieckiem, stać się także dzieckiem. Umieć się z nim wygłupiać, bawić, pośmiać, pohuśtać. Nie wystarczy kupno fajnej zabawki, włączenie ciekawej bajki, zajęcie czymś czasu, trzeba dać mu swój czas i razem z nim go spędzić. U nas każde dziecko zasługuje na chwilę rozmowy… twarzą w twarz, tylko o jego sprawach. Po zabieganym tygodniu dbamy o to, by w niedzielę zasiąść wszyscy razem do wspólnego posiłku, a po zjedzeniu nie rozchodzimy się, ale zostajemy przy stole i z każdym rozmawiamy o jego sprawach. Każdy wie, że zawsze może przyjść do mamy i o wszystkim porozmawiać. Nasze dzieci mają też zajęcia pozalekcyjne, nie mogę im tego zabronić, ale muszę zadbać o to, by te swoje talenty pielęgnowały. Czy zawsze mi się chce? Czy nie wolałabym zamiast tego obejrzeć serialu w TV? Nie. Bo co jeśli Pan Bóg powie, że z lenistwa zaniedbałam talenty dzieci? Bo nie chciało mi się ruszyć z fotela? Stałym punktem naszego rozkładu dnia jest wspólna wieczorna modlitwa. To bardzo nas scala, to chwila szczerości i otwartości. Należymy z mężem do Domowego Kościoła i często wyjeżdżamy z dziećmi na rekolekcje. One to bardzo lubią i dużo nam to daje jako rodzinie.
Basiu, jeszcze na koniec, ponieważ zbliżają się Święta Bożego Narodzenia – najbardziej rodzinne święta, jak się zwykło mawiać – opowiedz nam proszę, jak to wygląda u Was. W rodzinie z gromadką dzieci na pewno jest jakiś podział obowiązków, ale też duży rozgardiasz, radość i krzątanina.
Święta i cały ten czas przed nimi wyglądają u nas zupełnie normalnie – jak w każdej rodzinie, dzieci ubierają choinkę, tata zajmuje się karpiem, a ja przygotowywaniem potraw. Zanim zasiądziemy do wigilijnego stołu najpierw elegancko się ubieramy, sukienki, koszule, muszki, fryzury. Do stołu zasiada z nami moja mama i ciocia, która na co dzień mieszka sama. Zostawiamy też puste nakrycie dla niespodziewanego gościa. Kolację rozpoczynamy modlitwą i dzielimy się opłatkiem. Po kolacji wspólnie kolędujemy. To dzieci dbają o oprawę muzyczną. Ela gra na skrzypcach, Piotrek na akordeonie, a Tomek na pianinie. Na koniec rozpakowujemy prezenty.
No właśnie. Basiu, zatrzymajmy się chwilę przy prezentach, podobno zawsze trzymacie się trzech zasad. Jakich?
Tak, to prawda (śmiech). Po pierwsze każde dziecko dostaje coś, nazwijmy to, pożytecznego, jakąś potrzebną rzecz, ubranie. Po drugie każdy dostaje coś do zabawy. A po trzecie jest prezent dla całej rodziny. Jest to jakiś dobry film familijny. Dokładnie szukamy, wybieramy tak, żeby nawet najmłodsze dziecko znalazło w tym filmie coś dla siebie. Nie są to jakieś drogie, wystrzałowe prezenty. Uważam, że jeżeli ktoś odpowiednio duchowo przygotuje się i przeżyje czas Bożego Narodzenia, wtedy święta są takie, jakie powinny być. Sprawy duchowe muszą być na pierwszym miejscu.
I z takim przesłaniem chcę się zwrócić do Was drogie czytelniczki. Nie gońmy za prezentami jak szalone. Nie starajmy się dać jak najwięcej, najlepiej, najmodniej, najdrożej. Ale prosto z serca. Byśmy nie zatraciły w tym czasie świąt tego, co najważniejsze. Bo jak powiedziała Basia: najważniejsze jest to, żeby być jak dziecko. Zamiast markowej super zabawki czy super sprzętu elektronicznego lepiej podarujmy naszym pociechom siebie i swój czas. Niby to takie proste i banalne, a jakie trudne i deficytowe w dzisiejszych czasach. Upieczmy razem pierniczki, udekorujmy choinkę, wybierzmy się na roraty i podzielmy się opłatkiem. Radosnych Świąt Moje Drogie!
A Tobie, Basiu, dziękuję za spotkanie i rozmowę. To była dla mnie dobra lekcja macierzyństwa!
"MeLADY" nr 5/2015opr. ac/ac