Wychowanie dzieci w domach dziecka - jak pokazują kontrole NIK - to utrwalanie systemowej patologii
Pod koniec 2011 r. w 44 574 rodzinach zastępczych wychowywało się 67 314 dzieci. To „szczęściarze”, którym po odebraniu rodzicom albo po stracie mamy czy taty udało się znaleźć ludzi dobrej woli zdecydowanych podjąć się trudu ich wychowania.
Znalezienie rodziny zastępczej nie jest wcale takie łatwe, natomiast przepełnione i źle prowadzone ośrodki opiekuńcze nie zapewniają swoim podopiecznym odpowiedniego rozwoju. Efekt? Wielu z nich trafia do tzw. domów poprawczych, po tym jak dopuścili się przestępstwa. Jak wyliczyła Najwyższa Izba Kontroli, w grupie dzieci umieszczonych w schroniskach dla nieletnich liczba wychowanków placówek opiekuńczych w 2011 r. przekraczała 50 proc., natomiast wychowankowie z rodzin zastępczych stanowili najwyżej 10 proc. przyjętych do tych ośrodków.
Pod koniec ubiegłego roku funkcjonowały 594 placówki opiekuńczo-wychowawcze prowadzone przez powiaty, w tym 223 placówki rodzinne, 190 socjalizacyjnych, 23 placówki interwencyjne oraz 158 placówek wielofunkcyjnych. Dysponowały one łącznie 16 111 miejscami, a mimo to częstokroć były przepełnione.
W wielu przypadkach nie prowadziły, co wykazały kontrole NIK, dokumentacji dotyczącej podopiecznych. W 11 z nich wbrew wymogom prawa (paragraf 12 ustęp 2 rozporządzenia w sprawie placówek opiekuńczo-wychowawczych) wychowawcy opracowywali plany pracy z dzieckiem bez udziału psychologów, pedagogów, pracowników socjalnych oraz innych specjalistów.
W konsekwencji niemal połowa planów nie zawierała diagnoz pedagogicznych, niezbędnych do określenia możliwości psychofizycznych dziecka, co w sposób bezpośredni odbiło się na procesie wychowawczym. Negatywny wpływ na ten ostatni miało również umieszczanie w domach dziecka młodocianych przestępców — dzieci kwalifikujących się do ośrodków resocjalizacyjnych. Stanowiły one zagrożenie dla otoczenia, a poprzez swoje zachowanie miały destrukcyjny wpływ na pozostałych wychowanków. Często dochodziło do aktów przemocy.
Warto w tym miejscu podkreślić, że w zaledwie 3 z 28 skontrolowanych przez NIK placówek opiekuńczo-wychowawczych nie odnotowano aktów wandalizmu, agresji oraz przemocy fizycznej lub psychicznej wobec innych wychowanków, częstokroć i tak mających poważne problemy emocjonalne. Jeżeli dodamy do tego zbiurokratyzowane struktury organizacyjne, skomplikowane i opieszałe procedury postępowania uniemożliwiające sprawne skierowanie dziecka do odpowiedniej formy opieki zastępczej, będziemy mieli pełny obraz sytuacji w działających w Polsce ośrodkach adopcyjno-opiekuńczych.
Są to patologie systemowe, wynikające z niedofinansowania opieki nad dziećmi (domy dziecka otrzymują miesięcznie średnio 3200 zł na dziecko, podczas gdy bardziej naturalne placówki rodzinne — zaledwie 1200 zł, co samo w sobie stanowi przykład patologii systemowej), złego prawa oraz zarządzania, ale nie tylko.
— Co mnie uderzyło, to słabo wykształcony personel, często bez doświadczenia — powiedziała „Mojej Rodzinie” Agnieszka, wolontariuszka w jednym z domów dziecka na Pomorzu. — Była bardzo duża rotacja kadr — dodała, podkreślając, że nie wpływa to dobrze na dzieci i ich rozwój. — To są same dzieci z problemami. Mają one kłopoty w nauce, są duże trudności, żeby je zdyscyplinować. Wychowawcy reagowali bardzo niekompetentnie. Widać było, że z wyjątkiem dwóch osób personel nie miał u tych dzieciaków żadnego autorytetu. Główną próbą opanowania sytuacji była groźba: „powiemy prezesowi” — mówiła Agnieszka. — Tam nie było żadnej patologii, ale dzieci były rozbestwione — dodała.
Patologie są jednak w innych placówkach. Dyrektor jednostki, w której doszło do największej liczby aktów wandalizmu i interwencji policji, poinformował, że „notoryczne zjawiska patologiczne dotyczyły głównie dewastowania drzwi i pokoi” poprzez niszczenie wyposażenia (tapczany, szafki nocne, lampki nocne). — Wyłamywano również drzwiczki oraz zawiasy w meblach, dewastowano sprzęt elektroniczny, niszczono i kradziono sprzęt komputerowy — relacjonował. Niszczono także samochody pracowników, odrywając anteny czy rysując ostrymi przedmiotami karoserie. Nierzadkie były przypadki rzucania z okien ciężkich przedmiotów na zaparkowane w pobliżu budynku pojazdy.
Obok destrukcyjnych zachowań na porządku dziennym w domach dziecka jest przemoc fizyczna i psychiczna. Ten sam dyrektor informował NIK o istniejących patologiach: starsi wychowankowie zastraszali młodszych, grozili im pobiciem, wyzywali, wyszydzali i poniżali słownie, często używając wulgaryzmów. Ponadto wyłudzali pieniądze, zmuszali do zbierania niedopałków, wykonywania czynności porządkowych itp.
Dochodziło również do deprecjonowania roli wychowawców, bojkotowania ich poleceń, wyszydzania i grożenia przy użyciu wulgarnych sformułowań, a także kopania, poszturchiwania, gryzienia, szczypania, drapania, plucia i innych aktów przemocy. W takich warunkach dochodzi do deprawacji pozostałych wychowanków, nad którymi młodociani przestępcy bardzo szybko przejmują kontrolę.
Najkorzystniejszym rozwiązaniem dla dziecka, które odebrano rodzicom — podobnie zresztą jak i dla sieroty (tych jest w Polsce około 100 tys.) — jest adopcja. Na nią jednak nieletni szanse mają stosunkowo niewielkie. Im dziecko jest starsze albo z większym stopniem niepełnosprawności, tym bardziej maleją szanse na zaadoptowanie go. Trudności są również z adoptowaniem rodzeństw.
Niewiele rodzin jest gotowych podjąć trud wychowania takich dzieci. I tak w latach 2008—2010 w skontrolowanych przez NIK placówkach przeprowadzono tylko 1518 adopcji. Problem stanowi również sam proces adopcyjny, gdyż czas prowadzonych postępowań sądowych jest zbyt długi, co w pewnym stopniu ogranicza szanse dzieci na sprawną i szybką adopcję. Na niewiele zdają się zabiegi ośrodków, zgłaszających dzieci do adopcji jeszcze przed uregulowaniem ich statusu prawnego.
Rozwiązaniem, przynajmniej częściowym, mogłyby być rodzinne domy dziecka, jednakże niewiele rodzin czuje się na siłach, żeby podjąć pracę 24 godziny na dobę za niewielkie wynagrodzenie i opiekować się kilkorgiem dzieci, najczęściej z poważnymi problemami emocjonalnymi, wymagających specjalistycznej pomocy. Tymczasem dzieci opuszczające placówki opiekuńczo-wychowawcze o wiele częściej mają kłopoty z usamodzielnieniem i przystosowaniem do życia niż te, które wychowywały się w rodzinach adopcyjnych i zastępczych.
Jeżeli w jakiś sposób chcemy pomóc dzieciom z domów dziecka i pokazać im prawdziwy dom oraz prawidłowe relacje w nim występujące, podzielić się z nimi pozytywnymi emocjami i uczuciami, możemy zdecydować się na zostanie „rodzicem zaprzyjaźnionym”. Rodzina zaprzyjaźniona to instytucja wspierania dzieci, które nie mogą liczyć ani na adopcję, ani na rodzinę zastępczą. Dzieje się tak m.in. w przypadku, gdy sąd z różnych względów nie wyraża na to zgody lub gdy rodzina biologiczna odwiedza dziecko. Spędzając weekendy u rodzin zaprzyjaźnionych, dzieci mają szansę poznać, jak funkcjonuje rodzina, w której relacje są poprawne. Wiedzy tej dziecko z pewnością nie zdobędzie w placówce opiekuńczej.
Problemów dzieci w domach dziecka nie rozwiązuje przyjęta stosunkowo niedawno ustawa o pieczy zastępczej, wprowadzająca instytucje asystentów rodzinnych i koordynatorów pieczy zastępczej. Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli wdrożenie tych rozwiązań prawnych może jeszcze bardziej skomplikować i tak złożony system pomocy dzieciom, w którym już obecnie niektóre z funkcji się powielają. W ocenie NIK wprowadzenie w życie nowych rozwiązań może nie przynieść zakładanych efektów również z uwagi na zbyt ograniczone środki finansowe przeznaczone na wejście ustawy w życie.
Związek Powiatów Polskich szacuje, że wprowadzenie nowej ustawy oznacza dla ich budżetów dodatkowe wydatki w kwocie nawet 3 mld zł. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oszacowało te koszty na 711 mln zł, natomiast w budżecie państwa na rok 2012 wstępnie przeznacza się na ten cel zaledwie 62,5 mln zł. To zdecydowanie zbyt mało.
opr. mg/mg