"Czemu nie mamy dzieci?" - z tym trudnym pytaniem mierzy się wiele małżeństw. Życie przynosi wiele różnych odpowiedzi, a czasem - niespodzianki
Miłość małżonków jest w rodzinie pierwszą i najważniejszą relacją, będącą podstawą innych więzi. Często pragnienie dziecka, które się nie pojawia, scala małżonków we wspólnych dążeniach. Czasami niestety także oddala ich od siebie i niszczy to, co wspólnie zbudowali.
Zapewne większość matek poczułaby niesmak w związku ze stwierdzeniem we wstępie. Jak to? Relacja małżeńska ma być najważniejsza w rodzinie? Przecież wiadomo, że na pierwszym miejscu są dzieci i żadna więź nie jest tak silna jak rodzica z pociechą, szczególnie matki. Tak wygląda rzeczywistość w przeważającej większości. Przez wieki ludzie pobierali się, żeby mieć dzieci, a potem wnuki i poświęcali im swoje życie, wysiłki i dążenia. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Przede wszystkim dziecko jest dziś cudem nie tylko dlatego, że w tak niezwykły sposób się poczyna, a potem przychodzi na świat. Jest też cudem w znaczeniu ewenementu, którym dziś coraz częściej staje się bezproblemowe powołanie i wydanie nowego życia.
Kamila poznała Marka na studiach. Od razu spodobało jej się to, że pozytywnie (według jej upodobań) różni się od kolegów. Nie czekali długo z zaręczynami i ślubem, rozmawiali o tym, że chcą mieć dużo dzieci, bo oboje pochodzili ze szczęśliwych wielodzietnych rodzin. Po ślubie nie wyobrażali sobie innego sposobu na zaplanowanie poczęcia jak obserwacja cyklu. Byli w tym razem. Marek zachwycał się kobiecością swojej żony i zmianami w jej ciele występującymi w ciągu miesiąca. Przygotowywanie wykresów było dla niego wyzwaniem i angażował się w nie coraz bardziej, wyszukując pomocne aplikacje na smartfony i programy komputerowe. Choć wszystko wydawało się w porządku, upragnione dziecko wciąż się nie pojawiało. Młodzi nie zrażali się tym i znaleźli dobrych lekarzy, który skupili się na dokładnej diagnostyce i zlecili badania. Kamila i Marek potwierdzili swój dobry stan zdrowia i zastosowali się do zaleceń lekarzy: mniej stresu, więcej ruchu, zdrowa dieta, odpowiednia ilość snu i dbałość o wzajemne relacje oraz jakość zbliżeń. Mijały lata i choć pragnienie potomstwa wcale w nich nie słabło, to czuli się jeszcze bliżsi sobie i szczęśliwi. Cieszyli się dobrą pracą, wyjazdami na wakacje i weekendy. Dziękowali Bogu za każdy dzień. Po czterech latach małżeństwa zaczęli rozmawiać o tym, czy może Bóg nie zachęca ich do adopcji. Decyzja nie była łatwa, ale po kilku miesiącach rozmów zdecydowali się na ten krok. Droga do celu była długa i trudna, ale w końcu udało się. W ich domu pojawił się trzyletni chłopiec, który podarował im wiele radości. Wtedy właśnie okazało się, że Kamila jest w ciąży. Trudno było opisać ich radość, tym bardziej, że na świecie miały pojawić się bliźniaki. - Kiedy otworzyliśmy się na Boży plan na nasze życie, On dał nam o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy - mówi Kamila. - Spełniły się nasze marzenia o dużej rodzinie, a co najważniejsze, nie zatraciliśmy w tym wszystkim samych siebie i naszego małżeństwa. Jasne, że pojawiały się momenty, kiedy pytaliśmy: „Dlaczego wszystko jest w porządku, a dzieci nie ma? Dlaczego inni nie mają z tym problemu, a nas to spotkało?”, ale to były tylko chwile zwątpienia, które szybko mijały. Staraliśmy się przede wszystkim nigdy nie kierować żalu do siebie wzajemnie, wszystkie rozczarowania i oczekiwania przeżywaliśmy razem - zapewnia mama czwórki dzieci.
Historia Ani i Sławka jest trochę inna. Co prawda pobierając się, również marzyli o gromadce dzieci, ale szybko okazało się, że Anna ma poważne problemy ze zdrowiem, a Sławek musi o siebie zadbać. Jeździli do różnych lekarzy i klinik naprotechnologicznych, robili drogie badania, a kobieta przyjmowała nawet zastrzyki hormonalne, które powoli rujnowały ich budżet. Mimo męczącego leczenia i powtarzania kolejnych badań, upragnionego dziecka wciąż nie było. Sławek nie przeżywał tego braku tak mocno, jak jego żona i starał się jej tłumaczyć, że przecież życie bez dzieci też może być wartościowe. Po kilku latach Anna przyznała mu rację. Oboje zaangażowali się w działalność charytatywną, zrezygnowali z drogiego leczenia i zainwestowali w remont mieszkania, nowe sprzęty elektroniczne, a po jakimś czasie także nowy samochód. Ciągle jednak Annie wydawało się, że tym wszystkim próbuje zapełnić pustkę, jaką powoduje brak owocu ich miłości, co więcej, że jest z tym sama, bo Sławek wydawał się szczęśliwy. Postanowili nawet „adoptować” psa, który stał się członkiem ich rodziny. Sympatyczny labrador dawał im wiele radości. W końcu wśród znajomych zaczęli opowiadać, że bez dzieci im dobrze, tym bardziej, że widzieli, jak trudne jest życie ich przyjaciół, którzy zostali rodzicami (bieganie do lekarzy, rehabilitantów, sklepów, na zajęcia, nieustanny brak czasu na cokolwiek). Tak długo to mówili, aż w końcu udało im się w to uwierzyć. Wtedy właśnie Bóg sprawił im niespodziankę. Ciąża Anny była tak wielkim zaskoczeniem dla obojga, że wywołała najpierw przerażenie i łzy. Kiedy minął pierwszy szok, obawy o porzucenie wygodnego życia, oboje przyjęli dziecko z miłością i nadzieją.
Justyna i Krzysztof byli od początku przykładnym małżeństwem. Raz prowadzili nawet w swojej wspólnocie rekolekcje dla małżonków. Marzyli o gromadce dzieci i postanowili zaangażować się na sto procent w realizację tego pięknego celu.
- Najpierw Justynka zapisała nas na fitness, basen i siłownię, a potem postanowiła wyeliminować z naszej diety wszystkie niezdrowe produkty. Naczytała się sporo o wszystkim, co wpływa na płodność. Nosiliśmy ubrania z naturalnych włókien, prane w ekologicznych środkach, malowaliśmy ściany eko farbami i nie używaliśmy żadnej chemii - opowiada Krzysztof, dziś nieco smutny i przygaszony. - Oczywiście pilnowaliśmy prowadzenia obserwacji cyklu, ale muszę przyznać, że przychodziło mi to z wielkim trudem. Pochodzę z domu, gdzie kobiece ciało i relacje małżeńskie były tematem tabu. Nie mówiło się o tym. Kobieta sama zajmowała się swoimi sprawami. Próbowałem się zaangażować, ale z czasem czułem się coraz bardziej przez żonę zmuszany do tego. Podobnie było z naszym życiem intymnym. Miałem wrażenie, że robimy to na komendę, według wykresu, nawet jeśli nie mamy ochoty. To jeszcze bardziej mnie blokowało i zamykało, a w Justynie wzbudzało coraz większy żal i pretensje - dodaje mężczyzna.
Chęć posiadania dużej rodziny w przypadku Justyny zamieniła się w obsesję. Swoje życie podporządkowała tylko temu jednemu celowi. Po dwóch latach nieudanych prób poczęcia, postanowiła, właściwie nawet nie pytając męża, że oboje dokładnie się przebadają i w razie potrzeby podejmą leczenie. Krzysztof niechętnie, ale zgodził się. Przestał czuć się jak mąż, a zaczął mieć wrażenie, że jest tylko środkiem do upragnionego celu pod nazwą „dziecko”. Z przerażeniem obserwował zmiany, jakie zachodzą w żonie. Ta wierząca i zaangażowana w Kościele kobieta, po pięciu latach małżeństwa i dwóch latach jeżdżenia po różnych klinikach, zaczęła namawiać go na in vitro. Nie pomagało tłumaczenie, że to nie jest metoda leczenia niepłodności, tylko zmuszanie organizmu kobiety do utrzymania ciąży, na którą on najwidoczniej nie ma sił i środków. - W końcu zapytałem ją, czy nie uważa, że może Bóg ma dla nas inny plan. To jednak mojej żonie nie mieściło się w głowie. Nie mogła się pogodzić z tym, że tak rzeczywiście mogłoby być - mówi Krzysztof. Dziś nieszczęśliwy, tkwi w związku z nieszczęśliwą kobietą, którą co jakiś czas prosi, żeby może spróbowali ratować swoje małżeństwo, bo przecież przysięgali przed Bogiem.
Mieczysław Guzewicz w miesięczniku „Miłujcie się” pisze o jedności małżeńskiej, charakterystycznej tylko dla tego jednego rodzaju relacji. „Pismo Święte w wielu miejscach uzasadnia prawdę o konieczności traktowania siebie nawzajem przez małżonków jako osób najważniejszych. Najistotniejsze wyrażenie to: „Jedno ciało” (Rdz 2, 24; Mt 19, 6; Mk 10, 8; Ef 5, 31). Noszenie dziecka przez matkę pod sercem, uciążliwości spowodowane ciążą oraz trud porodu sprawiają, że między dzieckiem a matką powstaje bardzo głęboka więź emocjonalna i psychiczna. Jednak o tej relacji słowo Boże nie mówi, że jest to „Jedno ciało”. Określenie to, wyrażające nieprzeniknioną tajemnicę, jest uprawnione tylko w stosunku do małżeństwa. Wyraźne potwierdzenie konieczności zachowania takiej hierarchii znajdujemy w słowach: „Anna więc płakała i nie jadła. I rzekł do niej jej mąż, Elkana: Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się twoje serce smuci? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów?” (1 Sm 1, 7-8). Pytanie Elkany jest zwróceniem uwagi, że on, jako mąż, jest najważniejszy i prosi, aby Anna o tym nie zapominała. Jest także przypomnieniem, że jeżeli oboje będą dla siebie najważniejsi, to Bóg zatroszczy się o potomstwo i o wszystkie sprawy wynikające z właściwych relacji małżeńskich”. Natomiast Wanda Półtawska powołując się na nauczanie Jana Pawła II przypomina, że filarem każdego małżeństwa muszą być czyny miłości, czyli podziw, zachwyt odmiennością kobiety i mężczyzny oraz czułość, która nie musi od razu kojarzyć się z podnieceniem. - Małżeństwa w ogóle nie umieją być czułe - stwierdza Półtawska. - Czuły gest ciała, to jest gest bezpieczeństwa. Człowiek czuje się zaakceptowany. Nie gadajcie, tylko się całujcie, przytulajcie. Bo słowami się tylko ranicie. Przestań gadać, przytul żonę, weź ją na kolana i pocałuj, zamiast wrzeszczeć na nią - radzi. - Chodzi o to, żeby małżeństwo realizowało Boży plan, a nie swój, bo tylko to jest szczęściorodne - dodaje. Dlatego właśnie coraz częściej odprawiane są Msze św. dla rodziców proszących o potomstwo, bo modlitwa ma potężną moc i czasem warto zaufać bardziej Bogu niż sobie. Takie Msze będą odprawiane także w Kaliszu, ważne, żeby modlić się tam razem, we dwoje.
Warto pamiętać, że tylko szczęśliwi ze sobą małżonkowie mogą wychować prawdziwie szczęśliwe dzieci. Nie da się zadbać o dziecko, nie dbając najpierw o współmałżonka.
opr. mg/mg