O ciągle zmieniających się wymogach życia i uwspółcześnianiu oświaty
Czy w szkole jest pracownia informatyczna i nauka języka angielskiego? O to najczęściej pytają rodzice, którzy dzisiaj posyłają dziecko do szkoły. Owczy pęd do nowoczesności czy społeczna samorodna mądrość? Przecież jeszcze wcale nie tak starzy ludzie często boją się komputerów, bo po prostu nie potrafią się nimi posługiwać. Czy chcą tylko zadbać o to, żeby ich dzieci były wolne o tego lęku, czy świadomie przygotować je do nowych czasów? Niezależnie od motywacji, podejmują słuszną decyzję. W epoce informacji czy technologii informatycznej zmieni się wartość wielu dyplomów, zmieni się także sama szkoła, choćby nawet tego nie chciała.
Dyplom na całe życie? Coraz częściej słyszy się głosy, które stabilność i wystarczalność dyplomu aż do emerytury nazywają mitem. Pośrednio jest to krytyka tradycyjnego modelu szkolnictwa, nastawionego na zdobycie i opanowanie pewnej wiedzy. Rzeczywistość już dzisiaj często weryfikuje takie wykształcenie, bo wcale nie każdy prymus jest skazany na sukces i odwrotnie, wręcz zdziwienie budzi to, że karierę bardzo często robią ludzie o dość swoistym i niezależnym stosunku do urzędowej edukacji. Nie oznacza to oczywiście, że należy promować nieuków i brak wykształcenia. System edukacyjny powinien po prostu upowszechniać model nauczania, który sprawdza się równie dobrze w praktyce, co na sali egzaminacyjnej.
Istotą tradycyjnego modelu szkolnictwa, oprócz modelu klasowo-lekcyjnego, jest współzawodnictwo. Uczniowie tak naprawdę rywalizują miedzy sobą o jak najlepszą ocenę. Ocena ich postępów należy od nauczyciela, który jest kluczową postacią w procesie nauczania. W takim systemie uczeń tak naprawdę czerpie satysfakcję z tego, że jest lepszy. Nie wszyscy mogą być lepsi i dlatego ci gorsi żadnej satysfakcji z takiej nauki nie mają. Już w klasach szkoły podstawowej uczniów możemy podzielić na tych nielicznych, którzy słuchają ze zrozumieniem nauczyciela i tych, którzy niewiele rozumieją, bądź nie słuchają go wcale. Ci drudzy na kolejnych etapach nauczania stale tracą dystans do tych pierwszych, w efekcie, często rezygnują ze wspinania się na kolejne szczeble edukacji, a współczesny świat wymaga coraz więcej nawet od szeregowego pracownika.
Coraz bardziej dostępna i powszechna technologia informatyczna sprawiła, że dla wielu z nas niemożliwe stało się możliwym.
— Córka mojego znajomego profesora z Oxfordu ma 10 lat. Napisała pracę o wielorybach, bo akurat ten temat bardzo ją interesował. Zbierała sama materiały, kopiowała obrazki, napisała 90 stron! W Polsce, póki co, na razie to jest nie do zrealizowania — mówi Grażyna Staniszewska, senator Bloku Senat 2001, członek senackiej Komisji Nauki Edukacji i Sportu. Głównie dzięki technologii informatycznej, w wysoko rozwiniętych krajach, takich jak USA, Australia, Anglia czy kraje skandynawskie, coraz bardziej upowszechnia się nowy model szkoły oparty na tak zwanej psychologii poznawczej. Jego istota jest wręcz banalna — wynikiem uczenia się nie ma być produkt, a samozadowolenie, satysfakcja z nauki. Do takiego stanu ma prowadzić czynne uczestniczenie w rozwiązywaniu rozmaitych problemów, organizowanie doświadczeń, prowadzenie badań. W tym układzie nauczyciel staje się partnerem, który uczy się razem z uczniami, bo w dobie dostępu do Internetu uczeń może w jednej sekundzie skorzystać z wiedzy, której nauczyciel akurat jeszcze nie opanował. On również musi stale zdobywać nowe wiadomości, bo współczesność wymaga tego od każdego wykształconego człowieka. Liczy się więc umiejętność zdobywania i przetwarzania informacji, a nie tylko ich „magazynowanie”. Szkoła przyszłości musi uczyć, jak uczyć się samemu. Czy tak będzie również w Polsce?
— Społeczeństwo informacyjne należy wdrażać. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości — mówi Lech Sadowski, dyrektor szkoły podstawowej i gimnazjum nr 33 w Poznaniu.
Jego zdaniem nie powinno to jednak w kształceniu dzieci i młodzieży dominować.
— Jest wokół tego za dużo przesadnego szumu. Z jednej strony kształcenie społeczeństwa informacyjnego jest potrzebne, a z drugiej trzeba zachować ostrożność. W sensie dydaktycznym media elektroniczne są bardzo przydatne. Gdy mam do przekazania informację dla uczniów, a dysponuję na ten temat materiałem na video lub dvd, to wiadomo, że go wykorzystam. Opowiedzenie nie odniesie takiego skutku jak przekaz wizualny — młodzież znacznie szybciej go sobie przyswoi i zapamięta. Inny skutek odnoszą niektóre gry oraz strony internetowe, które są „puste” i nic dobrego w rozwój młodego człowieka nie wnoszą — zauważa.
— Społeczeństwo informacyjne, według poznańskiego dyrektora szkoły podstawowej i gimnazjum, zawsze powinno być środkiem, a nie stawać się tylko i wyłącznie celem.
Z ubolewaniem obserwuję, że jest znacznie większe zapotrzebowanie na ludzi z umysłem ścisłym, niż na humanistów. Jest to spowodowane miedzy innymi tym, że rozwój informatyki zwiększa zapotrzebowanie na absolwentów kierunków niehumanistycznych. Sam jestem absolwentem podyplomowego studium informatycznego. Jednak mimo to nie odważyłbym się uczyć dzieci w tym zakresie. Każdy, kto się na to decyduje, musi mieć pewność posiadania zaawansowanych umiejętności komputerowych. Co do nauczycieli, wymagania w tym względzie na razie są małe, dlatego też może się tak zdarzyć, że uczniowie na zajęciach z informatyki są bardziej wyedukowani niż sam prowadzący — przyznaje.
— Wielu nauczycieli starszych najprawdopodobniej nigdy nie dorówna uczniom chłopcom, którzy komputerami interesują się na co dzień. Młodzi ludzie bardzo się najnowszą techniką interesują, bardzo szybko się jej uczą — potwierdza Witold Kranas, dyrektor Ośrodka Edukacji Informatycznej i Zastosowań Komputerów w Warszawie.
Nauczyciele nie powinni się bać komputerów, a pomagać mają w tym szkolenia, których organizuje się coraz więcej. Są one obowiązkowe dla opiekunów pracowni informatycznych, ale i pozostali pedagodzy zapisują się na nie gremialnie.
Kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli przeszkolono tylko w ramach programu „Intel — Nauczanie Ku Przyszłości”.
— Technologia informacyjna w szkole nie może się jednak ograniczać jedynie do zadań z informatyki. Komputer powinien być w codziennym użytku w bibliotece, sekretariacie, powinien być zapewniony dostęp do Internetu, tak aby szkolić praktyczne umiejętności z jego korzystania — uważa dyrektor Kranas.
W praktyce okazuje się, że komputera jedynie do roli dydaktycznej sprowadzić się nie da, bo zastosowanie go w procesie nauczania wywraca tenże proces niemal do góry nogami.
Pięć lat temu Anglicy wprowadzili CD-ROM-y do nauki różnych przedmiotów i bacznie się temu przyglądali. Jeden z wyników tego eksperymentu dla samych fachowców okazał się być mocno zabawny. Okazało się, że wprowadzenie tej technologii samo wymusiło zmiany w systemie nauczania, bo pewne problemy i szczegółowe zadania, na których skupiali się nauczyciele, dla ich uczniów okazały się dziecinnie łatwe. Można by rzec, że mając przed sobą monitor, odpowiadali na pytania w pół słowa.
Nie zawsze z wprowadzeniem komputerów wiążą się same pozytywy.
— Dwa lata temu w Ameryce opublikowano raport, który orzekał o szkodliwości wykorzystania komputerów do nauki najmłodszych dzieci. Główny zarzut to brak potrzebnego dziecku kontaktu emocjonalnego z drugim człowiekiem, nauczycielem — przyznaje Witold Kranas.
Wyposażenie szkół w komputery, dzięki kilku państwowym programom, wcale nie jest najgorsze. Można je naprawdę uznać za zadowalające. Liczba przeszkolonych do prowadzenia lekcji z komputerami nauczycieli też jest coraz większa i nie jest to wcale najsłabszy punkt tego programu. W tym roku wszystkie gimnazja będą miały pracownie komputerowe 10 — stanowiskowe: 9 stanowisk uczniowskich i jedno nauczycielskie.
— Problemem jest oprogramowanie, które oceniłbym co najwyżej jako średnie. Są firmy, które przygotowują kompleksowe oprogramowanie edukacyjne dla każdego przedmiotu i dla każdego poziomu. Nie da się jednak ukryć, że ta dziedzina przemysłu jest mocno komercyjna, a ludzie w niej pracujący również mało nie zarabiają. Na razie w Polsce koszty są sporą przeszkodą — mówi Witold Kranas.
Krzysztof Święcicki z wydziału informatyzacji Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu ten problem zalicza do działu infrastruktury i ich rozwiązanie wiąże oczywiście z pieniędzmi. Za większy problem uważa merytoryczne przygotowanie szkół i nauczycieli.
— Na rozwiązanie tego problemu potrzebujemy znacznie więcej czasu — przyznaje.
Senator Staniszewska woli jednak burzyć dobre samopoczucie polskiej oświaty. Jej zdaniem, polski nauczyciel nie powinien być wykładowcą, ale przewodnikiem, organizatorem pracy ucznia, bo w dzisiejszych czasach właśnie taki styl odnosi sukces.
— Nasi nauczyciele kształceni są jak przed 30 laty. Brakuje im praktyki, po studiach otrzymują tylko papierek i nic więcej. Mają wiedzę, ale z innej epoki. Trudno się dziwić, że nauczyciel informatyki jest gorszy od swoich uczniów. Zawsze tak będzie. Dziecko metodą prób i błędów nauczy się posługiwać komputerem. Z dorosłymi jest o wiele trudniej, oni zawsze napotkają jakieś opory — ocenia.
Zdaniem pani senator, to wina kształcenia na wyższych uczelniach, na których wciąż nie docenia się zajęć praktycznych.
Z reformą oświaty wielu nauczycieli wiązało znacznie większe nadzieje. Elżbieta Szatańska-Gryń, dyrektorka LO Nr 11 w Poznaniu nie kryje swojego rozczarowania.
— Ciągle są trudności z indywidualnością ucznia. Zmusza się do uczenia tego, czego nikt nie chce się uczyć — podkreśla. — A rolą szkoły jest przecież przygotowanie do samodzielnego życia, do podejmowania samodzielnych, odpowiedzialnych decyzji — dodaje.
Jej zdaniem, jeśli ucznia oceni się sprawiedliwie, to można powiedzieć, że jest to odzwierciedleniem jego poziomu wiedzy. Należy jednak pamiętać, że nie należy ucznia oceniać tylko i wyłącznie po wynikach egzaminu gimnazjalnego. Jest tam element losowy i nawet bardzo dobremu uczniowi egzamin może „nie pójść”. Dlatego przy ogólnym ocenianiu ucznia należy brać pod uwagę nie tylko wyniki egzaminu, ale również jego świadectwo.
Znacznie bardziej sceptyczna, co do wartości świadectwa, jest senator Staniszewska.
— W gimnazjum ocenianie jest subiektywne, bo nauczyciel jest związany z uczniami, zna ich dobrze i krzywdy im nie zrobi. Matura też się nie sprawdzi, dopóki nie stanie się ona egzaminem zewnętrznym — kwituje.
— Szkoła musi ucznia kształcić aktywnie, a nie biernie. Musi w uczniu rozbudzić kreatywność. Dzisiejsza nauka w szkole jest odtwórcza, trzeba odczytać, przygotować coś i zapamiętać. Nie wymaga się od nas własnej twórczości, pomysłowości. Dlatego w kształceniu dzieci i młodzieży są olbrzymie różnice. Wystarczy spojrzeć na szkoły amerykańskie, czy te na zachodzie Europy. Szkoła też powinna przygotowywać człowieka z wielu dziedzin życia. Powinien być on ogólnie twórczy — opowiada o swojej wizji szkoły senator Staniszewska
Prawdą jest, że na Zachodzie bardzo popularne są kierunki interdyscyplinarne. Ich absolwent jest na przykład po części ekonomistą, po części prawnikiem, może mieć umysł ścisły, a zarazem jest humanistą. Dopełnieniem tego jest znajomość języków obcych oraz umiejętność posługiwania się komputerem, ale nie traktowanie go tylko i wyłącznie jako maszyny do pisania. Dochodzi do tego umiejętność posługiwania się programami komputerowymi oraz biegła znajomość Internetu, aby wyszukiwać w nim cenne i potrzebne informacje.
Jakby nie spojrzeć na problem szkolnictwa, jaką koncepcję szkoły będziemy forować, zawsze skończy się ona na człowieku. Różne modele od Korczaka przez Freineta do tych współczesnych zakładają życzliwość, fachowość, nawet przyjaźń pedagoga. I choć we współczesnej szkole nauczyciel może spaść z katedry, to nadal będzie musiał być człowiekiem wysokich przymiotów z poczuciem własnej godności. Nauczycielska godność przez dziesiątki ostatnich lat została skutecznie roztrwoniona i nie każdy młody, zdolny absolwent ma tyle odwagi, aby zacząć pracę w szkole.
— Na pewno lepiej jest, gdy szkoła ma absolwenta po studiach informatycznych, a nie osobę po dwuletnim przeszkoleniu informatycznym, ale nie każdego dyrektora jest na kogoś takiego stać. Nie od dziś wiadomo, jakie są pensje w szkolnictwie — mówi Zofia Hryhorowicz, pedagog.
opr. mg/mg