Powiew z Jasnej Góry

Rozmowa z Adamem Bujakiem, jednym z najsłynniejszych polskich fotografików

Powiew z Jasnej Góry

Adam Bujak, ur. 12 maja 1942 roku, w Krakowie, jest jednym z najsławniejszych polskich artystów fotografików, autorem ponad 120 albumów. Od lat 60. ubiegłego wieku fotografował Karola Wojtyłę i towarzyszył mu — jako Janowi Pawłowi II — w licznych pielgrzymkach. Foto: Jacek Tran

Szymon Babuchowski: Ukazał się właśnie Pana album o Jasnej Górze — monumentalne dzieło, efekt wielu lat pracy i zdobywania wiedzy. Zastanawiam się, jak fotografik przygotowuje się do stworzenia takiego dzieła?

Adam Bujak: — Jasna Góra, jak wiele moich książek, czekała w kolejce. Jakoś nie mieliśmy odwagi, by ruszyć ten wielki temat. Chcieliśmy go jak najgodniej przedstawić. Miałem w świadomości fakt, że na Jasnej Górze robiłem zdjęcia od 1966 roku, czyli od Milenium Chrztu Polski. Wtedy fotografowałem prymasa Wyszyńskiego, arcybiskupa Wojtyłę, arcybiskupa Kominka czy metropolitę gdańskiego Baraniaka. Zapamiętałem ich jako bardzo mocno związanych ze sobą. Te milenijne uroczystości uświadomiły mi, czym jest Kościół w Polsce, czym jest Polska i polityka. Obok komunizmu, który nas gnębił każdego dnia, poczuliśmy powiew wolności. I tak zaczęło się to moje fotografowanie Jasnej Góry. Temat zbierałem po prostu dla siebie. Nawet specjalnie nie myślałem o albumie, dopiero ojciec Stanisław Tomoń, rzecznik prasowy Jasnej Góry, dodał mi odwagi, żeby to pokazać ludziom. A czy trafnie wybraliśmy materiał z tych kilku tysięcy zdjęć? To już ocenią odbiorcy.

Skoro Jasna Góra była u początku Pana twórczości, to pewnie wpłynęła na zainteresowanie tematyką sakralną?

— Na pewno. To przecież sanktuarium narodowe, Ołtarz Ojczyzny, miejsce, które kształtowało Polskę przez tyle wieków. Ten powiew wolności ciągle stamtąd napływał — Jasna Góra nigdy nie była zdobyta przez nikogo. Ani przez Szwedów, ani przez Sowietów, ani przez Hitlera, ani przez komunizm. To było zawsze miejsce wolne i tą wolnością emanowało.

I Pan tego doświadczył?

— Tak. Właśnie w tym wielkim uderzeniu z 1966 roku i podczas wizyt dwóch wielkich papieży — Jana Pawła II i Benedykta XVI. W albumie chciałem też pokazać to, czego nikt wcześniej nie pokazał — życie ojców paulinów na Jasnej Górze. Nie przypuszczałem, że ojcowie dopuszczą mnie do największej tajemnicy i świętości, czyli do przebierania obrazu Matki Bożej w najwspanialszą sukienkę, brylantową. Zostałem zaproszony jako jedyny, choć wielu ludzi chciało fotografować ten obrzęd. Nieomal mogłem dotknąć tego sacrum, i rzeczywiście, kiedy popatrzyłem na obraz, zobaczyłem, że wszystkie kopie nijak się mają do oryginału. W tej twarzy jest jakaś nieprawdopodobna świętość, dlatego to właśnie ta, a nie inna ikona została tak naznaczona. Gdy popatrzy się na twarz Madonny z niewielkiej odległości, to widać, że ona niezwykle jaśnieje. Mistrz był natchniony. To nie była jakaś kopia przemalowana, tylko oryginał omodlony przez twórcę.

Klasztory to chyba jeden z Pana ulubionych tematów...

— Tak, dlatego że mam możliwość wniknięcia w ich życie. Choć oczywiście nie ma mowy, żeby człowiek wchłonął to wszystko, co tam się dzieje. Teraz pracuję nad klasztorem kamedułów w Bieniszewie, powstał bardzo duży blok zdjęć. Zakonnicy mieszkają w lesie, oddaleni od świata — robi to nieprawdopodobne wrażenie. Mnisi dali mi do dyspozycji jeden domek — śpię tam, wstaję po trzeciej rano i o tej porze zaczyna się moje fotografowanie... Oni właściwie nie zwracają na mnie uwagi, traktują mnie jak współbrata. Wiedzą, że nie będę nachalny w fotografowaniu. Dzięki temu mogę uszczknąć strzępek życia kontemplacyjnego.

Zaskakują Pana efekty własnej pracy?

— Owszem, zaskakują. Na przykład w bardzo zamkniętym klasztorze sióstr benedyktynek ze Staniątek zobaczyłem osła w stajni. Pytam: co siostry robią z tym osłem? „A my jeździmy na furze”. Ja na to: a jakby siostry zaprzęgły tego osła do fury i wskoczyły? Nawet matka ksieni z krzyżem wskoczyła! I zdjęcie jest zupełnie niesamowite. Osioł ciągnie furę, siostry siedzą u góry, jadą gdzieś po zbiory. Czy to nie jest zaskakujące?

Ale przecież Pan tę sytuację zaaranżował...

— Raczej odtworzyłem pewną scenę. Prosiłem siostry, żeby nie zrobiły mi z tego teatru. Powiedziałem: mnie tutaj nie ma, a siostry wyjeżdżają na pola po zbiory. One przestały się mną zajmować — po prostu wyjechały.

Czyli raczej interesuje Pana chwytanie rzeczywistości niż jej kreowanie?

— Niektóre zdjęcia są troszeczkę podreżyserowane, ale tak, żeby tego nie było widać. Na przykład czasem trzeba przestawić kogoś w inne miejsce. Ale są to autentyczne sceny, które rzeczywiście się odbyły. Staram się nie ingerować w nie, a jeśli to robię, to w minimalnym procencie.

A co z sacrum? Można je uchwycić obiektywem?

— Właściwie nie. Może malarstwem, a jeszcze bardziej muzyką, która jest czymś niewidzialnym. Mam dobre głośniki w aucie, więc nieraz jadę sobie gdzieś do lasu, i tam słucham muzyki. Beethovena, Mozarta, Bacha, Telemanna...I to jest sacrum. Nie widzę Pana Boga fizycznie, ale czuję Go wtedy.

Jednak cały czas krąży Pan wokół tematyki sakralnej. Coś Pan próbuje złapać...

— Próbuję, ale sam nie mogę powiedzieć, czy to jest trafnie zrobione, czy nie. To może powiedzieć tylko ten, kto patrzy na moje zdjęcia. Kiedy fotografowałem Jana Pawła II przez 43 lata, to on zawsze był dla mnie sacrum — tak ściśle był związany z Bogiem. Przez ostatnie 5 lat bardzo często go odwiedzałem z Markiem Skwarnickim. Nieraz rozmawialiśmy 2—3 godziny i zapominałem, że po drugiej stronie stolika jest Namiestnik Chrystusa. To był raczej ojciec, który zbliżał do Boga, a nie dostojnik. Nie było bariery. Pamiętam, jak przyjechałem do domu po pogrzebie, a dzieci mówią: tato, masz relikwię z Watykanu. Otwieram i patrzę — drżącą ręką podpisane: „Jan Paweł II”. Czytam datę: 30 marca. Trzy dni przed śmiercią! Podziękował mi za zdjęcia do jego krakowskiej książki „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”, przedstawiające krzyże z całego świata, i pobłogosławił mi. Nie zapomniał także podziękować mojemu wydawcy Leszkowi Sosnowskiemu. To sacrum jest w tej kartce przedśmiertnej. Czy on o tych krzyżach myślał przed śmiercią? Chyba tak. Ojca Świętego często z krzyżem fotografowałem, od pierwszej Via Crucis w Koloseum.

Nie przeszkadzało Papieżowi robienie zdjęć podczas modlitwy?

— Nie, on tego nie widział, wyłączał się. Bywałem za jego plecami sam, w prywatnej kaplicy, kiedy rozmawiał z Bogiem. Myślałem: jak tu zgrzytać aparatem, jestem wstrętnym intruzem. Wreszcie kiedyś Ojciec Święty odwrócił się do mnie i uśmiechnął się. W ten sposób mnie ośmielił.

Jest Pan jednym z nielicznych fotografów, którym udało się być tak blisko Ojca Świętego...

— Kiedyś zwierzyłem się ks. Dziwiszowi, że zależy mi jeszcze na zrobieniu jednego tematu. On mówi: proszę jutro zadzwonić o dziewiątej rano. To była Wielka Sobota. Dzwonię do Watykanu, a ks. Stanisław każe mi natychmiast przyjść. Zebrałem wszystkie klamoty, przeszedłem przez ochronę i zobaczyłem taką maleńką windę przy pl. Damasceńskim. Ksiądz Dziwisz zjechał do mnie, wyjeżdżamy do góry i — nagle — błysnęło takie światło. Wcześniej myślałem, że jestem zaproszony do domu Ojca Świętego. A to było światło słoneczne. Spełniło się moje marzenie, żeby sfotografować Jana Pawła II na dachu Pałacu Apostolskiego. Pomysł wydawał się zupełnie wariacki, nie do przyjęcia. A ks. Dziwisz mówi: tu jest gdzieś Papież, widzi pan, jest tutaj! Jego głowa wystawała zza łuku. Ojciec Święty był ubrany na czarno. Przywitał się ze mną bardzo serdecznie i rozpoczął Drogę Krzyżową. Nikt inny tego nie fotografował, nawet Arturo Mari.

Miał Pan na swojej drodze więcej podobnych sytuacji?

— W Fatimie zezwolono mi na sfotografowanie kuli, która przeszyła wnętrzności Papieża. Najpierw zwróciłem się do rektora sanktuarium fatimskiego, a on na to: proszę pana, kula jest w koronie, jakim cudem moglibyśmy to zrobić? I dopiero tamtejszy biskup powiedział: proszę przyjść do domku Matki Bożej. Ściągnęli tę słynną figurę z kolumny, zaczęli odkręcać koronę i wręczyli mi ją. Kiedy ją odwróciłem, zobaczyłem we wnętrzu szpic kuli, lekko sklepany na końcu. Byłem tak mokry z przejęcia, że musiałem suszyć koszulę.

Ma Pan swoje ulubione zdjęcia Jana Pawła II?

— Myślę, że mam około setki takich zdjęć. Kiedy w kwietniu 2005 roku zobaczyłem w telewizji jedno z nich, zbliżenie twarzy, które robiłem w Ziemi Świętej, to aż mnie dreszcz przeszedł. Bo na moim zdjęciu był napis: „Jan Paweł II nie żyje”...

Czy ma Pan jeszcze jakiś wielki, niezrealizowany temat, o którym ciągle Pan marzy?

— Takim tematem przez wiele lat była Rosja, ale udało się go zrealizować za ery Gorbaczowa. Bo za Breżniewa miałem zakaz wstępu do Związku Radzieckiego jako „propagandysta religijny”. Wędrowałem po Rusi cztery lata, od krańca do krańca. Nieraz patrzono na mnie jak na wariata, człowieka nawiedzonego, agenta Watykanu. „Myśmy budowali tu socjalizm przez 70 lat, a teraz przyjeżdża tu jakiś taki i robi książkę o życiu religijnym w Związku Radzieckim. Przecież to nie do pomyślenia!”. Wtedy wszystkie tamtejsze gazety pisały o mnie. Nie mogli zrozumieć, jak to się stało, że mogę jeździć po miastach, gdzie nie wpuszcza się zupełnie nikogo, jak Omsk, Tobolsk, Nowosybirsk, Władywostok, Archangielsk.

I odnalazł Pan tam życie religijne?

— Odnalazłem je tak niesamowite, że bardzo często ukrywałem łzy. Widziałem na przykład na Irtyszu, jednej z największych rzek syberyjskich, przepiękne, rzeźbione świątynie wybudowane z lodu. Było -37 st. C., w pewnym momencie aparatura całkowicie mi zamarzła.

Spotkał Pan ludzi, którzy przechowali wiarę przez okres komunizmu?

— Tak. Ludzie, których tam spotkałem, dochodzili do religii przez swoją siłę. Mimo zsyłek, mimo koszmarnych tortur. Nasz komunizm w porównaniu z komunizmem sowieckim był czymś maleńkim. Oni mają 40 tys. Popiełuszków, 40 tys. zamordowanych księży, zakonników i zakonnic. Wszystkich prawie biskupów zamordowali, i to katowali ich w sposób przerażający. To była zapłata za wiarę w Chrystusa.

Ma Pan szczęście do spotykania niezwykłych ludzi.

— O tak! Na przykład kiedy przygotowywałem album o Wilnie, współpracowałem z Czesławem Miłoszem i Tomasem Venclovą. Chodziliśmy od rana do nocy po mieście, fotografowaliśmy, i wreszcie Miłosz napisał 15 tekstów, specjalnie do mojej książki! Myślę, że jest to dar Boży. Jeśli człowiek z pokorą się czegoś podejmuje, to Pan Bóg pomaga.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama