Media po katolicku

Kto dzisiaj jeszcze pamięta, że trzecia niedziela września jest obchodzona w Kościele Katolickim w Polsce jako Dzień Środków Społecznego Przekazu?

"Idziemy" nr 38/2012

Ks. Henryk Zieliński

Media po katolicku

Kto dzisiaj jeszcze pamięta, że trzecia niedziela września jest obchodzona w Kościele Katolickim w Polsce jako Dzień Środków Społecznego Przekazu? Chyba tylko niektórzy dziennikarze. Czasy, kiedy Episkopat Polski kierował z tej okazji specjalne listy pasterskie do wiernych można już tylko wspominać. Ostatnie takie orędzie ukazało się przed 18 laty! A temat w dobie nowej ewangelizacji staje się szczególnie ważny. Już przecież św. Maksymilian ostrzegał: „Możemy wybudować wiele kościołów, ale jeśli nie będziemy mieć katolickich mediów, te kościoły będą puste!”

Wstrzemięźliwość episkopatu w wypowiedziach i decyzjach dotyczących mediów katolickich można częściowo tłumaczyć doświadczeniami z nieodległej przeszłości oraz samą specyfiką mediów. Działalność na niwie środków społecznego przekazu nie była przecież, łagodnie mówiąc, dla biskupów pasmem sukcesów. Rezygnacja z pozyskania ogólnopolskiej częstotliwości telewizyjnej, pogrzebane nadzieje na dziennik katolicki, plajta ogólnopolskiej sieci Radia Plus i kompromitacja z TV Puls, to jedynie kilka przykładów. Dochodzi do tego kłopotliwa sytuacja z programami katolickimi w TVP, które są od kilku lat systematycznie marginalizowane w ramówce i rozmiękczane w treści. Z tego powodu z udziału w katolickim programie dla dzieci zrezygnował ostatnio nawet dobrotliwy bp Antoni Długosz. Pracownicy redakcji katolickiej TVP swoją bierność wobec takich poczynań tłumaczą brakiem wsparcia ze strony Episkopatu. I koło się zamyka.

O umiarkowanym sukcesie można mówić chyba jedynie w przypadku tych katolickich mediów, które powstają oddolnie. Klasycznym przykładem mogą być inicjatywy o. Tadeusza Rydzyka, gdzie kluczem do powodzenia nie są pieniądze, tylko charyzmatyczny ojciec dyrektor. Ale z takimi hierarchowie często miewają kłopoty, bo nie do końca dają się kontrolować. Napięcia między charyzmatem i hierarchią znane są w Kościele od dwudziestu wieków! A media to jeszcze potęgują, tworząc alternatywne wobec tych urzędowych autorytety medialne. W medialnych rankingach wpływów toruński ojciec dyrektor wyprzedza nie tylko swojego przełożonego, ale nawet Prymasa Polski. W tej sytuacji potrzeba wielkiej pokory, aby między charyzmatykiem i hierarchą nie doszło do konfliktu jak między Dawidem, któremu kobiety jerozolimskie przypisały dziesiątki tysięcy zabitych wrogów, i Saulem, któremu przypisały ich tylko tysiące. Niektórzy przełożeni wolą zatem mieć media choćby słabe i deficytowe, ale całkowicie sobie podporządkowane, niżeli dobre i rynkowe, ale bardziej samodzielne. Tylko przełożeni mający „chryzmat władzy” odważają się stawiać na czele kościelnych mediów niesfornych czasem charyzmatyków. Mierny przełożony ma wobec chcącego coś zrobić podwładnego ciągle ten sam argument: „Za bardzo byś się usamodzielnił”.

Z tygodnikami katolickimi, nawet z tym, które nakładem konkurują z „Uważam Rze”, też nie jest najlepiej. Ich słabością jest bowiem to samo, co jest ich siłą. Opierają się bowiem prawie wyłącznie na kolportażu parafialnym, który nie tylko że jest o wiele tańszy od kioskowego i o wiele skuteczniejszy, to nie odzwierciedla faktycznego poziomu czytelnictwa. Proboszczom czasem się nie chce, a czasami nawet nie mogą dokonywać zwrotów niesprzedanych czasopism, a redakcja wystawia faktury, otrzymuje pieniądze i wszystko się kręci. Stawiam tezę, że żaden z tygodników katolickich nie poradziłby sobie na autentycznie wolnym rynku, bez zagwarantowanego w wielu diecezjach monopolu i „dopingu” ze strony biskupa. Wynika stąd kolejna słabość prasy katolickiej, której miesięczny nakład stanowi zaledwie kilka procent ogólnego nakładu czasopism w Polsce. Wszystkie cztery liczące się na rynku tytuły, z tygodnikiem „Idziemy” włącznie, są za bardzo do siebie podobne! Kierują się mniej więcej do takich samych odbiorców, których różni jedynie miejsce zamieszkania. Wszyscy drukują program telewizyjny, czytania biblijne, podobne wywiady i reportaże. Brakuje choćby nieformalnej specjalizacji na pisma dla inteligencji, robotników, rolników, młodzieży i innych. Całe grupy społeczne pozostają więc poza zasięgiem katolickiej prasy. Bo nikt mnie nie przekona, że w Katowicach wszyscy chcą czytać tylko „Gościa”, a w Częstochowie tylko „Niedzielę”. Czy naprawdę lepiej żeby czytali „Wyborczą” niż konkurencyjny katolicki tygodnik? Odstąpienie, podobnie jak stało się to w diecezji warszawsko-praskiej, od monopolu na rozprowadzanie w kościołach tylko jednego tytułu jest warunkiem poszerzenia kręgu odbiorców czasopism katolickich. Doświadczenie uczy, że suma czytelników czterech czasopism jest zawsze większa niż liczba odbiorców tylko jednego.

Tematów do refleksji i modlitwy na nieco zapomniany Dzień Środków Społecznego Przekazu, jak widać, nie brakuje. Oby nie zabrakło również odważnych decyzji. Bo jak przypomina Sobór Watykański II, zaniedbanie sprawy mediów katolickich jest „rzeczą wprost niegodną synów Kościoła”.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama