Relacja z kończącego się X zgromadzenia Synodu Biskupów
Jak twierdzi Wojciech Szajnowski, teoretyk sztuki pracujący w dwóch galeriach w Wiedniu i Baden, na Zachodzie funkcjonuje przesąd, że twórczość artystów z Europy Wschodniej jest gorsza. Tę krzywdzącą opinię stara się zmienić Węgier Roland Hegy — od piętnastu lat dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w Wiedniu.
Organizuje znakomite wystawy prac plastycznych artystów z Polski, Węgier, Czech, Słowacji. Są one dostrzegane i komentowane w mediach, budzą zachwyty, ale kiedy się kończą, pamięć o nich gdzieś ginie. Trzeba stale szturmować odbiorców nowymi prezentacjami sztuki artystów ze Wschodu, bo wciąż pozostają nieznani. Kilka lat temu w Niemczech wielkim powodzeniem cieszyła się wystawa płócien Jacka Malczewskiego. Niektórzy przy tej okazji dziwili się, że Polska nie jest pustynią kulturalną...
Dziś w USA dla artystów plastyków i znawców sztuki liczą się trzy miasta: Nowy York, Boston, Los Angeles. Jeśli ktoś jest tam prezentowany i doceniony, może liczyć na sukces. Stany Zjednoczone oceniają stan sztuki europejskiej patrząc na to, co dzieje się w Londynie, Kolonii, Monachium, a także Amsterdamie i Mediolanie. Już nie jest ważny Paryż, a także — nie tak jak kiedyś — Wiedeń. Choć w stosunku do wielkości miasta ruch artystyczny jest tu zbyt duży, żeby mieszkańcy mogli go finansowo „połknąć”. Znani twórcy z wyróżniających się ośrodków — Salzburga, Tyrolu, Grazu prędzej czy później przeprowadzają się do Wiednia, po to, żeby zaistnieć.
Niedaleko katedry św. Stefana, w pomieszczeniu nie większym od przeciętnego pokoju, funkcjonuje galeria „Hobot”, zaskakująca wciąż nowymi, interesującymi ekspozycjami. Wojciech Szajnowski uważa, że nie liczy się wielkość galerii, ale jakość prezentowanych prac. Według niego, w Wiedniu znajduje się 15 prywatnych znakomitych galerii sztuki. Sam pracuje też w galerii „Kunst Verein” w Baden, zamożnym, eleganckim mieście, zepchniętym przez stolicę na margines. Razem z innymi członkami Stowarzyszenia Artystycznego, istniejącego tam od pięćdziesięciu lat, walczy, by Baden wyrwało się z aury prowincji. Na dużej, rozciągniętej na 120 metrach kwadratowych powierzchni wystawowej, z „powstrzymującymi się od komentarza”, pozbawionymi zbędnych ozdobników architektonicznych ścianami, starają się prezentować coraz to ciekawsze wystawy.
Jak wiadomo, sztuka, zwłaszcza współczesna, nie sprzedaje się łatwo. Żeby ją popularyzować, wiele galerii oferuje klientom teczki z oryginalnymi grafikami. Kosztują mniej więcej tyle, co reprodukcja (1500—2000 szylingów), która przecież nie ma żadnej wartości. A przy okazji można postawić „na czarnego konia” i w przyszłości okaże się, że jesteśmy w posiadaniu niezwykle cennego dzieła sztuki artysty, którego sami odkryliśmy w jakiejś wiedeńskiej galeryjce, a teraz zachwyca się nim cały świat . Tak udało się austriackiemu kolekcjonerowi Leopoldowi, w latach 40. z zapamiętaniem gromadzącemu dzieła Klimta, Kokoschki, Schielego, o którym mówiło się wtedy, że rysuje bazgroły. Dziś posiada kolekcję klasyki modernizmu austriackiego lepszą niż zbiory państwowe. Ofiarował ją państwu, a w zamian za to utworzono fundację jego imienia, a na tyłach Kunsthistorische i Natural Museum wznoszony jest obiekt, gdzie od września tego roku będą prezentowane zbiory.
Przeciętny zbieracz kupuje prace na papierze, bo są tańsze; obrazy, rzeźby, instalacje kosztują dużo więcej. Okazuje się, że biznesmeni coraz częściej stają się mecenasami sztuki. Niemiecki producent czekolady Ludwig ofiarował niedawno część swojej kolekcji dwóm muzeom niemieckim i Museum Moderne Kunst w Wiedniu. Właściciel trzech austriackich firm związanych z budownictwem, szef sieci sklepów z materiałami do budowy domów „Baumax” Sammlung Essl, w zeszłym roku otworzył swoje prywatne Muzeum Sztuki Współczesnej — „Zbiory Essl” w Klosterneuburg koło Wiednia. Od 30 lat razem z żoną zbierał dzieła znanych artystów. Osiem lat temu, kiedy konsorcjum zbudowało dla jego przedsiębiorstwa biurowiec w Klosterneuburg, w przestronnych holach zaczął prezentować kolekcję. W obecnym, imponującym budynku, jedno piętro przeznaczone jest na wystawy stałe i czasowe (w lutym można było oglądać „Ulęgałki” — ekspozycję pokazującą ironię i humor we współczesnym malarstwie), drugie — na nowe nabytki, a na parterze znajdują się przypominające hale fabryczne ogromne magazyny. Niektórzy twierdzą, że Essla stać na to ekskluzywne hobby, bo ułatwiają mu je przepisy, pozwalające co dwa lata na wymianę wystroju wnętrz pomieszczeń biurowych. Wydatki na nie można odpisać od podatku. Lepiej jednak, że przedsiębiorca za te pieniądze kupuje oryginalne obrazy i rzeźby niż nowe krzesła i reprodukcje.
opr. mg/mg