Relacja abpa Józefa Życińskiego z X Synodu Biskupów - część 2.
Kolejny tydzień obrad Synodu Biskupów w Rzymie ukazywał nam stopniowo, jak różne problemy towarzyszą głoszeniu Ewangelii, zależnie od tego, czy nowych wyzwań kulturowych doświadczają mieszkańcy afrykańskiego buszu, małych wysp rozrzuconych na wodach Oceanii czy też wielkich metropolii Europy, Kanady lub USA. Opisując różnorodność wzorców biskupiego posługiwania, ktoś posłużył się metaforą biskupa jako tkacza, który tkaninę codziennych trosk powierzonego mu ludu potrafi zespolić z Bożymi wzorcami, aby ukazywać harmonię i piękno życia ukierunkowanego ku ewangelicznym wartościom.
Podkreślając, że w zachodzących przemianach szczególnie ważna jest więź z Kościołem zbudowanym na fundamencie Apostołów, abp Tadeusz Kondrusiewicz z Moskwy przypominał niedawny okres, w którym usiłowano narzucać ideologiczne zniewolenie mieszkańcom byłego ZSRR. Starając się zachować niezależność ducha, rosyjscy katolicy patrzyli wtedy z nadzieją na Litwę i Łotwę, gdzie żyli biskupi, którzy zachowali sukcesję apostolską. Ich więź z Ojcem Świętym oraz zakorzenienie w Kościele apostolskim krzepiły serca i umacniały ufność w mrocznych czasach ideowego zakłamania. Poczucie więzi ze Stolicą Apostolską chroniło wtedy przed beznadzieją i dawało poczucie siły wzmacnianej przez przynależność do wielkiej rodziny Kościoła powszechnego.
O podobnym poczuciu więzi mówił afrykański arcybiskup Józef Ganda z Freetown, przewodniczący Konferencji Biskupów Sierra Leone, wspominając uprowadzenie przez bojówki muzułmańskich fundamentalistów.
Gdy niepewne było jego jutro, wśród wiadomości docierających do niego w czasie niewoli, odnajdywał dwa źródła nadziei. Pierwszym były informacje o tym, że Ojciec Święty zdecydowanie i konsekwentnie interweniuje w sprawie jego uwolnienia. Drugim źródłem pociechy było to, że zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie gromadzili się wtedy na modlitwie, prosząc Boga o pomyślne rozwiązanie bolesnej sytuacji. Czas przyniósł spełnienie ich modlitw, zaś wystąpienie biskupa Gandy w auli synodalnej uczestnicy Synodu przyjęli rzęsistymi oklaskami, dostrzegając w tej sytuacji paradoks Kościoła, który swą nadprzyrodzoną siłę odnajduje w codziennym zmaganiu się ze słabością na szlaku cierpienia.
Inny biskup afrykański weekendową przerwę w obradach wykorzystał na lot do Nowego Jorku, by odebrać tam przyznaną mu przez ONZ nagrodę za rozwijanie konsekwentnego programu walki z AIDS. Opowiadał mi z wielką troską o realiach życia w jego diecezji, gdzie w zastraszającym tempie rośnie liczba chorych na AIDS. Jedni wpadają w przygnębienie i aby usprawiedliwić bezradność, zaczynają głosić, że przyczynami AIDS są brud i głód, więc praktycznie nie sposób uniknąć choroby. Z kolei przedstawiciele niektórych ośrodków europejskich jako jedyny środek przeciwdziałania proponują nowe transporty środków antykoncepcyjnych, uważając, że poziom ludzkich dramatów najprościej uregulują technika i ekonomia.
Tymczasem skuteczne przeciwdziałanie tragedii wymaga zarówno informacji, jak i motywacji duchowo-moralnej. Wymaga także przezwyciężenia niektórych lokalnych tradycji, między innymi prawa lewiratu. Praktyka tego prawa nakazuje, aby po śmierci męża, jego żonę, zarażoną również wirusem HIV, poślubił brat zmarłego. W ten sposób tworzy się reakcja łańcuchowa infekcji i zgonów, a gdy Kościół wzywa do zarzucenia tradycji lewiratu, środowiska fundamentalistyczne podnoszą zgiełk, że katolicyzm chce niszczyć afrykańską tradycję rodzinną. Chrześcijańskie świadectwo prawdy wymaga wtedy przyjęcia ze spokojem oskarżeń formułowanych przez fundamentalistów.
Wiele sytuacji ukazywanych podczas synodalnych obrad uderza swą egzotyką, tak bardzo różną od polskich warunków duszpasterskich. Afrykański biskup z ubogich, kamienistych terenów, gdzie jedynym źródłem utrzymania jest wypas kóz, opowiadał, jak usiłuje tworzyć kręgi biblijne wśród swych wiernych i zachęca ich do dyskusji nad wybranymi fragmentami Pisma Świętego. Kiedy razem z nimi przeczytał przypowieść o Dobrym Pasterzu, poprosił ich o komentarz. Jako pierwsza zabrała głos prosta gospodyni domowa. Jej wniosek wyrażony łamanym językiem angielskim był również prosty: „Skoro Chrystus jest pasterzem, to my wszyscy jesteśmy jego kozami”.
Porównanie do owiec w tamtym środowisku jest niezrozumiałe, gdyż owiec nikt tam nie widział, natomiast koza jest żywicielką, która umożliwia utrzymanie rodziny. Odwołanie do owiec nie przemawia również do uczestników katechizacji w wielkich metropoliach Zachodu. Niektóre dzieci widziały już wprawdzie owcę na filmie, jest to jednak dla nich stwór równie egzotyczny, jak ludziki z UFO albo smurfy. Do tej generacji mógłby przemówić język reklam czy gier komputerowych. Dlatego też dużo czasu poświęcamy na dyskusję o tym, jakie środki przekazu Ewangelii trzeba wybrać współcześnie, aby dotrzeć z Chrystusową prawdą do człowieka z początku trzeciego tysiąclecia. Większość dyskutantów podkreśla, że od języka słów i technik duszpasterskich znacznie bardziej skuteczny jest język serca. Wyraża się on w dzielonej solidarnie biedzie oraz w konsekwentnej więzi z tymi, którzy czują się zagubieni życiowo, bezradni i bezdomni.
Któryś z afrykańskich uczestników ostrzega biskupów, aby z wszystkich swych obowiązków najbardziej cenili sobie katechizację i nie odstępowali jej zbyt łatwo osobom świeckim. Ktoś inny wzdycha nostalgicznie za światem dzieciństwa, który przeminął tak szybko. Nostalgia przyjmuje różne odcienie. Pewne formy przemian trzeba ze spokojem zaakceptować jako nieunikniony składnik przeobrażeń cywilizacyjnych. Nie wszystkim przychodzi to jednak łatwo. Jeden z rozmówców afrykańskich wygłosił mi w przerwie mały referat na temat roli klucza w przemianach cywilizacyjnych. Stwierdził z gorzką zadumą: Gdy byłem dzieckiem, nie wiedzieliśmy w wiosce, czym jest klucz. Teraz, gdy zajadę do mej rodzinnej wioski, znajduję prawie wszystkie domy pozamykane. Pocieszyłem go, że właściciel zamkniętego domu może mieć mimo wszystko otwarte serce, w którym znajdzie rozległą przestrzeń zarówno dla Chrystusa, jak i dla bliźnich.
Po kilku dniach wymiany doświadczeń zarysowują się odmienności stylów, w których widać różnorodność doświadczeń historycznych różnych wspólnot wiernych. Najbardziej ujmuje i wzrusza przykład Kościołów, których świadectwo wiary naznaczone jest cierpieniem. To one na szlaku męczenników odnajdują siłę w duchowej więzi z Piotrem naszych czasów. Dla nich poczucie wielkiej duchowej tradycji w cieniu krzyża jest źródłem nadziei i mocy ducha w obliczu codziennych zmagań z przeciwnościami.
W odmiennych warunkach okazują świadectwo swej wierności Kościoły, które wcześniej przeszły przez szkołę cierpienia, jaką na przykład w realia Francji wniosła rewolucja francuska. Reakcję na narzucaną odgórnie laicyzację stanowiło zarówno duchowe pogłębienie, jak i dialog z wyzwaniami współczesności. Abp Georges Gilson opowiadał mi o realiach codziennej współpracy z gronem 210 francuskich księży robotników. Zachowali oni nazwę „robotników”, mimo iż wielu z nich to technicy i pracownicy umysłowi, którzy starają się nieść prawdę Ewangelii do zlaicyzowanych środowisk w Marsylii, Lyonie czy Paryżu.
Ks. Antonio Bravo, audytor zaproszony na Synod osobiście przez Ojca Świętego, jest przełożonym instytutu Prado. Powstał on we Francji, a dziś skupia 1200 kapłanów w 15 krajach. Żyją oni duchowością prostoty Nazaretu, w której główną rolę odgrywa pobożność eucharystyczna, stanowiąca fundament duchowości kapłanów pracujących w szczególnie zlaicyzowanych środowiskach. Poinformowałem go z radością, iż w Polsce ukazał się już przekład klasycznej pracy ich założyciela i że można oczekiwać, iż pozytywne doświadczenia ich duchowości znajdą także rezonans wśród polskich duszpasterzy, którym wypadło pracować w środowiskach obojętnych na wartości duchowe.
Najtrudniejsze są sytuacje tych wspólnot katolickich, w których postępuje proces samolaicyzacji przyjmowanej jako nieuchronna konieczność. Widać go nawet na poziomie terminologii, gdzie w samych nazwach znikają określenia funkcji duszpasterzy, pojawiają się natomiast jedynie koordynatorzy lub moderatorki. W perspektywie tej biskup może jawić się najwyżej jako sprawny administrator lub wybitny lider; znikają natomiast odniesienia do jego modlitwy czy duchowości. W wersji pozbawionej intelektualnego pogłębienia najłatwiej wtedy skupić uwagę na sprawach precedencji w Kościele, kolekcjonować własne przywileje i zasługi, ubolewać, że nie wszyscy wystarczająco doceniają wielkość danej tradycji.
W wersjach odwołujących się do jakichś uzasadnień intelektualnych można natomiast obserwować kultywowanie marzeń o nadzwyczajnej reformie, która w magiczny sposób wyeliminuje wszystkie bolączki i zaowocuje idealną strukturą zreformowanego Kościoła. Podobne oczekiwania znajdowały wyraz w deklaracjach „konkurencyjnego synodu”, zorganizowanego w tym samym czasie w Rzymie przez 40-osobowe grono świeckich z różnych krajów. W swej końcowej deklaracji, proponującej radykalną reformę struktur kościelnych, ogłosili oni, iż każdy ochrzczony powinien mieć w Kościele katolickim prawo do piastowania dowolnej godności, włącznie z godnością biskupa i papieża, niezależnie od swego wieku, płci, wykształcenia czy orientacji seksualnej. Przy redagowaniu deklaracji główną rolę odgrywała Angielka, która w swej parafii pełni funkcję nadzwyczajnej szafarki Eucharystii i działa w radzie duszpasterskiej. Jej wystąpienie skłania do pytania o rolę zagubionych duchowo działaczy świeckich, którzy w swych osobistych odczuciach mogliby podjąć dowolnie wysoką funkcję w Kościele, natomiast życie nie stwarza im żadnej szansy zrealizowania ambitnych planów.
W słoneczny dzień 7 października zgromadzili się na Placu św. Piotra wierni z wielu krajów. Większość ojców Synodu uczestniczyła w uroczystościach beatyfikacyjnych siedmiu nowych błogosławionych. Wśród tej siódemki znajduje się męczennik - ormiański biskup. Oprócz niego jest ojciec rodziny z siódemką dzieci, niemiecki dziennikarz przeciwstawiający się nazizmowi, dwóch włoskich księży i trzy zakonnice. Przybyli licznie wierni z Moguncji i Essen. O życiu nonkonformistycznego dziennikarza, Mikołaja Grossa, mówił podczas liturgii bp Hubert Luthe z Essen, ten sam, który przed laty odznaczył Władysława Bartoszewskiego za zasługi w budowie społeczeństwa obywatelskiego. Bp Luthe zwrócił uwagę na odwagę nowego Błogosławionego oraz na fakt, że troszcząc się o siedmioro dzieci, podkreślał równocześnie, że jeszcze bardziej winien się troszczyć o wierność Bogu.
Podczas Mszy św. wnoszono relikwie poszczególnych błogosławionych. Nie było tylko relikwii Mikołaja, ponieważ 15 stycznia 1945 r. naziści spalili jego zwłoki, zaś prochy rozsypali w pobliżu Berlina, gdzie przebywał w więzieniu w ostatnim okresie swego życia. W tym również widać znamienne piękno naszego wyniszczenia, w którym my sami znikamy, po to, aby było wyraźniej widać Boga. Znamienny był jeszcze jeden piękny znak uniwersalizmu Kościoła, wyrażony w liturgii beatyfikacji. Początkowo biskupi z krajów urodzenia nowych Błogosławionych informowali o duchowym dziedzictwie kandydatów na ołtarze. W modlitwie wiernych zmieniła się ta perspektywa. Wezwanie o bł. Mikołaju Grossie wypowiedziała Amerykanka, o włoskich księżach Fusco - Filipinka. Wstawiennictwa kanadyjskiej bł. Emilii Tavenier Gamelier wzywano po hiszpańsku, Włoszkę Eugenię Picco wspominano w języku swahili, zaś bł. siostrę Euthymię Uffing - po polsku. Zmiana języków miała w sobie coś z nastroju Wieczernika w dniu Zesłania Ducha Świętego - przypominiała, że zarówno w auli synodalnej, jak i w Bazylice św. Piotra poczucie wspólnoty Kościoła jest dużo ważniejsze od etnicznych więzów krwi. Kościół, żyjący Chrystusową wizją jedności rodziny ludzkiej, nawiązuje do bogactwa tradycji i kultur po to, by tworzyć wyższą wspólnotę powszechnego Chrystusowego Kościoła.
opr. mg/mg