Nawróceni – radykalni?

Staliśmy się aż do tej chwili jakby gównem tego świata..... . To nie jest kolejna prowokacja w moim stylu. To cytat, w miarę dokładny ze św. Pawła...


Nawróceni — radykalni?

Wacław Dziki

 

Staliśmy się aż do tej chwili jakby gównem tego świata

To nie jest kolejna prowokacja w moim stylu. To cytat, w miarę dokładny ze św. Pawła jaki przytaczam za Septuagintą (pros kałos tu kosmu egenomenen - o ile dobrze pamiętam transkrypcję). Taki bowiem cytat widniał na ścianie baraku w podmadryckich slumsach, gdzie zaczyna się historia wspólnoty, do której należy część (i to spora jak się wydaje) muzyków - chrześcijan. Baraków dodajmy wielokrotnie burzonych przez Guardia Civil (formacja municypalna, coś na kształt hiszpańskiej Straży Miejskiej), ponieważ dla statecznych obywateli były siedliskiem nierządu, rozpusty i wszeteczeństwa. Wegetowali w nich odrzuceni przez społeczeństwo, skazani na zapomnienie i spisani na straty. Ludzkie odpady. Śmieci tego świata, jak podaje "Tysiąclatka" w swoim tłumaczeniu.

Miałem pisać ten artykuł o tym, dlaczego Droga Neokatechumenalna jest szkołą życia dla nawróconych ("nawróconych"?) muzyków rockowych, a tu mi się dziecko urodziło. Na dodatek syn, i jak niektórzy wiedzą, jest to mój pierwszy syn, więc miałbym raczej ochotę napisać o czymś zupełnie innym.

Niestety - mecenas płaci, mecenas wymaga - mówią słowa popularnej piosenki i tak oto musiałem się zmierzyć z tym niewygodnym tematem. Dlaczego niewygodnym? Ano dlatego, że został on może niezbyt fortunnie sformułowany, tak jakby dla nawróconych ("nawróconych"?) muzyków rockowych nie było miejsca w innych wspólnotach, lub jakby nigdzie indziej w obrębie Kościoła nie występowali. Dlaczego nie napisać o nawróconych ginekologach czy ślusarzach - przecież tacy też są we wspólnotach.

Na samym początku warto wiec napisać parę słów o samej Drodze i jej historii, nie wszystkim przecież znanej, co pozwoli nam lepiej zrozumieć istotę tematu.

Za twórcę Drogi Neokatchumenalnej uważany jest hiszpański malarz Kiko Arguello. Uważany, albowiem wszyscy zdajemy sobie chyba sprawę z tego, że jedynym Twórcą wszystkiego co powstaje w obrębie Kościoła jest Duch Święty. Tak wiec Kiko, który pochodził z dobrej rodziny, będąc znanym i cenionym artystą (laureat nagród państwowych), dzięki jednej z kucharek w domu rodziców spotyka się z rzeczywistością skrajnej nędzy i ubóstwa, cierpienia i brudu. Trafia do podmadryckiego osiedla baraków i lepianek, gdzie widzi tyle cierpienia i upokorzenia, ile nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Postanawia zostawić wszystko i zamieszkać z tymi ludźmi, bo widzi, że potrzebują Chrystusa, że tylko On, zbity, zelżony i dogorywający na krzyżu może być odpowiedzią na życie tych ludzi, będących dosłownie na samym dnie. Zaczął sobie zadawać pytanie o to, jakie grzechy musieli popełnić ci ludzie, że zasłużyli sobie na takie życie? Czy Boga nie ma, czy też jest, i nic nie robi bo jest zły? I gdy tak się zastanawiał zdumiony zobaczył, że takie stawianie pytania niesie w sobie truciznę, kłamstwo. Dane mu było w tych ludziach zobaczyć Chrystusa Ukrzyżowanego.

W wielkim zaskoczeniu zdał sobie sprawę z tajemnicy Krzyża Chrystusa, co wywarło na nim wielkie wrażenie. Doszedł do wniosku, że gdyby miała nadejść Paruzja, to jedynym miejscem, w którym chciałby się wtedy znaleźć byłoby miejsce u stóp Ukrzyżowanego Chrystusa. A gdzie jest Chrystus Ukrzyżowany? W tych, którzy najbardziej cierpią na skutek grzechów innych. I tak oto zamieszkał w baraku zbitym z desek, który służył za schronienie psom. Miał tylko Biblię, gitarę i siennik na podłodze. Zimą grzały go psy, dopóki ci biedacy sami nie przyszli i nie zainteresowali się nim. Powiedzieli - masz tu piecyk bo marzniesz.

Został nie tylko zauważony, ale też jego pobyt wśród tych odrzuconych stał się dla nich wielkim znakiem zapytania. Niektórzy brali go za protestanta, z racji tego, że nie rozstawał się z Biblią, Cyganów z kolei przyciągała gitara.

Chcąc przywrócić ich Chrystusowi, wprowadzić ich do Kościoła, zebrał pewnego dnia całą grupę i przyprowadził na mszę. Kiedy pobożni katolicy zobaczyli jak do kościoła wchodzą Cyganie, prostytutki, złodzieje, żebracy i przestępcy - odsuwali się w swoich ławkach jak najdalej od nich .

Kiko zaczął więc szukać formy przepowiadania, która mogłaby być przez owych braci przyjęta. Postawiony wobec faktu tak wielkiego cierpienia, nie mógł i nigdy nie znalazłby słów odpowiedzi na sytuacje, w których się znajdują: mogło by się wydawać, że Boga nie ma, nie ma miłości! Ale jeśli jest ktoś, kto ci towarzyszy, jeśli sam Bóg staje się człowiekiem i z miłości do człowieka jest z nim, to może oznaczać tylko jedno - jest miłość. A jeśli jest miłość to i Bóg musi istnieć! Jeśli istnieje Bóg, który jest miłością, to życie i śmierć nabierają sensu. Jeśli jestem kochany, mogę umierać!

Carmen - kobieta prowadząca wcześniej grupę wsparcia dla prostytutek, pomagającą im znaleźć pracę i porzucić profesję, pociągnięta przykładem Kiko i wstrząśnięta sytuacją panującą w slumsach Palomeras Altas, zdecydowała się także żyć pośród owych braci.

Tak powstała pierwsza wspólnota, w której uwidaczniała się miłość Chrystusa. W barakach Pan pozwolił im odkryć trójnóg, na którym później oparli całą "Drogę Neokatechumenalną": Słowo, Liturgię i Wspólnotę. Dzięki ówczesnemu biskupowi Madrytu, Casimiro Morcillo, "Droga" znalazła swoje miejsce w innych parafiach Madrytu, Rzymu i innych krajów...

Papież powiedział, że "Droga" jest dziełem, które ma być wykorzystywane przez biskupów. Do czego? Ano do tego, żeby wprowadzić do Kościoła człowieka ześwieczczonego, nierzadko nie ochrzczonego, dla którego coś takiego jak życie sakramentalne, w najlepszym wypadku po prostu nie istnieje. Narodziła się nowa Ewangelizacja, duszpasterstwo ochrzczonych, ale nie praktykujących, dla których Bóg jest co najwyżej pseudofroydowskim mitem, a nie żywą osobą. Żeby móc adorować Najświętszy Sakrament, trzeba najpierw uwierzyć, ze to naprawdę jest Jezus Chrystus. Aby uwierzyć, że tak jest, potrzebna jest wiara. Najtrudniej jest uwierzyć w Boga widząc żebraków, biedaków i cierpiących bez winy - można łatwo uwierzyć, że Boga nie ma i stać się bojownikiem o ich prawa na wzór Che Guevary.

Kto nie ma wiary, nigdy nie wejdzie do Kościoła, drażnić go będzie widok księdza w sutannie, będzie gadał o mitycznych skarbach w Watykanie i o Inkwizycji. Nie pomodli się przed tabernakulum, bo dla niego to jest po prostu pudełko na opłatki. Czy istnieje więc taka obecność Boga, która mogłaby być zauważona bez wymaganego depozytu wiary?

Jezus mówi w Ewangelii, byśmy się tak miłowali, jak On nas umiłował (na krzyżu - kiedy my Go lżyliśmy, zabijali, szydzili z Niego i sprawiali mu ból - on nas kochał, bo ofiarował za nas swoje cierpienie Ojcu i tym samym nas uratował, zbawił). Jeśli będziecie się tak miłować, to widząc samą miłość jaka jest między wami, ludzie uwierzą we Mnie, bo taka miłość bez Boga nie jest możliwa. Miłość bez zobowiązań, darmowa i dla każdego. Patrzcie jak oni się kochają!

Muszę przestać pisać, bo zamiast artykułu o tym, dlaczego Droga Neokatechumenalna jest taką szkołą życia dla muzyków, napiszę reklamiarską apoteozę Drogi i teologiczną wykładnię jej funkcjonowania.

Obierając ziemniaki na obiad uświadomiłem sobie dwie rzeczy: po pierwsze Droga była obecna w Polsce na wiele lat przed tym jak Marcin Jakimowicz rozsławił "świętą czwórcę" nawróconych ("nawróconych"?) w swoich "Radykalnych" i już wtedy przynosiła owoce. Po drugie, my wszyscy (Radykalni, he he he) rozpoczęliśmy naszą "karierę" od Odnowy Charyzmatycznej. Byliśmy we wspólnotach Odnowy w Duchu Św., chodziliśmy na czuwania, braliśmy udział w Reo (rekolekcje Odnowy). Potem o. Krzysztof (można powiedzieć - nasz kierownik duchowy w owym czasie) kazał nam iść do Neo. Wiedział bowiem, że specyfika Drogi opartej na poznaniu najpierw własnej grzeszności, drogi w dół, pozwoli nam zobaczyć jacy jesteśmy naprawdę, że nie mamy w sobie ani wiary, ani miłości. Nie tylko do innych, ale także dla siebie. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że umiłowanie słowa i stawianie go w centrum liturgii, zaowocowało tym, że Tymoteusz (2 Tm 2,3), kiedy już powstał, nie wysilał się na pisanie religijnych tekstów, ale brał je żywcem z Księgi (nomen omen) Życia, wprost ze Źródła.

Doświadczenie, jakiego człowiek nabiera podczas trwania we wspólnocie, kiedy jest mu proklamowane Słowo Boże, kiedy może zobaczyć fakty swego życia w świetle Słowa i podzielić się nimi z innymi braćmi (swoiste echo słowa, wydarzenia mówiące o tym, co Słowo zdziałało w życiu, czego za pomocą Słowa dokonał w moim życiu Bóg) sprawia, że człowiek nawiązuje intymną relację z Bogiem (może więc w Niego uwierzyć). Dlatego też na Drodze ludzie mówią tylko o sobie, w pierwszej osobie. Nie wiemy wszak nic o drugim człowieku, to wie tylko Bóg, który patrzy w serce danego człowieka.

Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ten, który na scenie błyszczy w świetle reflektorów, we wspólnocie jest redukowany do poziomu brudu pod paznokciami - wszystko po to, by pokazać mu, że choć w pewnych sytuacjach stanowi centrum wydarzeń (scena - koncert - studio), to w jego życiu i w życiu w ogóle, kto inny jest najważniejszy.

Amen.

Postanowiłem więc w dalszej części oddać głos samym muzykom, bez komentarza i bez ingerowania w ich wypowiedzi. Niestety są to wypowiedzi tylko tych, którzy zdołali mi odpowiedzieć przed terminem oddania niniejszego tekstu (co wypadło chyba w ten sam dzień gdy numer szedł do drukarni - ooops!).

"Jest to przeświadczenie, że nareszcie ktoś traktuje mnie poważnie. Nie jest to lanie wody, ani czcze obiecanki cacanki. Poza tym Droga cały czas mnie zaskakuje, jest to fascynująca przygoda. Na tej Drodze, co chyba bardzo ważne, nie jestem nareszcie wielkim artystą chrześcijańskim - Tomaszem Budzyńskim, nikt na to nie zwraca uwagi, a to może bardzo pomóc mojemu nawróceniu. Ta Droga nie jest właśnie specjalnym miejscem dla zbuntowanych muzyków i tym podobnych, a właśnie jest drogą dla każdego. I jest to dla mnie lepsze niż nawiedzone getto "muzyków chrześcijańskich". Jest to dziwna i tajemnicza droga, na którą czekałem całe życie."

Tomasz Budzyński

 

"Katechumenat pochrzcielny - Droga Neokatechumenalna - to sprawa bardzo poważna. To nie jest nawet gra. Nikomu nie zależy na tym abym miał dobry dzień czy wieczór, abym doraźnie poczuł się lepiej. Że z trzydziestoma osobami idę w podróży przez życie, często bez wody, przez piach, przez kilkadziesiąt lat jak lud Izraelski. I wiadomo, że będą trudności, ze będę wkurwiony nie jeden raz! Co jednak mogę zrobić? Mogę zostać na pustyni sam, bardzo proszę, ale tam czeka na mnie śmierć! I droga Neokatechumenalna to pokazuje, że niezbyt kocham, słabo wybaczam, niechętnie się dzielę, co więcej - krytykuję i chcę zabić Mojżesza. Jednak także dzięki niej wiem, że poza Kościołem jest śmierć. To jest olbrzymia lekcja pokory, aby nie tylko mówić, ale tak naprawdę zobaczyć swoje ubóstwo i wejść w posłuszeństwo. Wielu braci (na Drodze wszyscy są dla siebie braćmi - niezależnie od wieku i pozycji społecznej, mówią sobie po imieniu) odrzuca tę trudną dla siebie prawdę o sobie, nie mogąc jej zaakceptować. Do tego potrzebny jest cały proces - dla Izraela trwał on czterdzieści lat, w katechumenacie pierwszych chrześcijan około pięciu, a mój - nie wiem... Może całe życie, modlę się jednak abym wytrwał.

Często odczuwam pokusę, aby myśleć, że właśnie to czego pragnę, przyniesie mi szczęście i będzie dla mnie najlepsze. Jednak gdybym rzeczywiście tak wybierał, wybrałbym egoizm, karierę, seks. Najlepsze zaś jest to co daje Pan, On daje życie, wolność, Kościół, wspólnotę. Prawdą jest, że aby mnie zaprosić na katechezy neokatechumenalne, Pan posłużył się ludźmi i ich świadectwem, jednak to On wybrał tę drogę dla mnie, i skoro pochodzi ona od Niego, to jest najlepsza dla mnie".

Podol z zespołu Triquetra

 

"Jeśli jesteś na Drodze, to ci nie odbija. To normalne, że ludzie idealizują muzyków, patrzą na nich jak na świętych. To może zepsuć człowieka. Człowiek, który jest we wspólnocie, cały czas słyszy o sobie prawdę, co sprowadza go na ziemię i pozwala normalnie funkcjonować".

Angelika Korszyńska-Górny

 

"Na pewno ludzie mego pokroju narażeni są na różne pokusy (problemy z małżeństwem), a we wspólnocie ma miejsce formacja szczególnie uwzględniająca problemy małżeńskie. Przekazywana jest nauka Kościoła na temat życia w rodzinie w ramach ogólnej formacji chrześcijańskiej. Poza tym dużo uwagi poświęca się dzieciom, ich wychowaniu do życia chrześcijańskiego, co procentuje potem podczas ich dorastania. We wspólnotach ma miejsce konkretna formacja, która prowadzi człowieka od zawiązania wspólnoty, aż do momentu osiągnięcia dojrzałości chrześcijańskiej. Odczuwa się dynamikę Ducha Świętego, który prowadzi, daje życie. Dla mnie to jedyne miejsce, w którym mogę przetrwać napór atakującego mnie świata. Jako muzyk, znajduję się w bezustannym stresie, związanym z osiągnięciem sukcesu, "utrzymywaniem się na powierzchni". Mam więc do czynienia z ostrą rywalizacją, do czego dochodzi jeszcze syndrom Piotrusia Pana - wiecznego chłopca, który nie chce dorosnąć, i który próbuje przejść przez życie bez zobowiązań. Droga z chłopca robi mężczyznę".

Darek Malejonek

 

"Neo, jako jedyna wspólnota nie zakłada, że człowiek ma wiarę. Nie wstąpiłbym do żadnej innej wspólnoty, bo nie mam wiary. Gdybym na początku Drogi nie usłyszał, że nie muszę mieć wiary aby wejść na Drogę, to bym nie wszedł na nią. Po tych wszystkich operacjach serca, nie chciało mi się udawać nawet przed sobą samym, że w cokolwiek wierzę. Co ciekawe, to właśnie tu można wiarę otrzymać (podczas tzw. pierwszego "skrutinium" katechiści pytają się braci: czego oczekujesz od Kościoła? Odpowiedź brzmi: Wiary!). Na Drodze nie ma spiny - buźka ci się z czasem wygładza. Jak robisz Drogę, wygładzają Ci się rysy twarzy. No i zawsze jeszcze pozostaje pytanie: jaki jest sens życia? Na pewno nie sukces na scenie i tysiące sprzedanych płyt, o czym przekonuje nas przypadek wokalisty INXS, który otaczając się najpiękniejszymi modelkami, drogimi samochodami wiesza się na pasku w hotelu".

Robert Friedrich

 

"Droga rzuca światło na wiele rzeczy w życiu: na to co jest czarne, a co białe, na relacje z drugim człowiekiem, z żoną, najbliższymi. To próby wejrzenia do środka jak najgłębiej. Relacje we wspólnocie rzutują na te w domu, czy w zespole. Na Drodze możesz poznać pryncypia i zobaczyć, czy jest to relacja miłości, czy też oszukujesz i udajesz kogoś innego niż jesteś. Dzięki patrzeniu na krzyż (pierwsze skrutinium) i czując, że w momentach śmierci (choroba, poniżenie) Pan Bóg daje Ci życie, widzisz, że cierpienie będące dla świata przekleństwem, dla Ciebie staje się błogosławieństwem. Ty tracisz życie, a Jezus Chrystus Ci je zwraca. Dokładnie w tym momencie gdy umierasz, On daje Ci życie. I wtedy możesz w Niego uwierzyć".

Gonek - ex Good Relligion

Wszystkich chcących się dowiedzieć więcej, odsyłam do dwóch wydawnictw, którymi się posiłkowałem pisząc niniejszy artykuł. Są to: "Nowa ewangelizacja i Trzecie Millenium - Konwiwencja w Nowym Jorku 253 biskupów z obu Ameryk na temat Ewangelizacja i Droga Neokatechumenalna", oraz "Droga Neokatechumenalna w wypowiedziach Pawła VI i Jana Pawła II"


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama