Koniec świata i życia: lęk czy nadzieja?
Nowy rok liturgiczny rozpoczyna się tym samym, czym kończy się stary rok. W ostatnie tygodnie i dni starego roku liturgicznego wpisuje się czytanie fragmentów Ewangelii, dotyczących przemijania świata, w którym żyjemy. Podobnie w dzisiejszą, pierwszą niedzielę adwentu słyszymy opis kosmicznych znaków końca świata. Padają następujące słowa Jezusa: „będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy”. W wypowiedzi tej Jezus nawiązuje do ówczesnej kosmologii, opisywanej przez starożytnych trzema elementami: niebem, ziemią i podziemiem, przy czym podziemie wypełnione miało być wodą, której zewnętrzna strona widoczna była w postaci mórz i oceanów. Jezus ukazuje, że rozpadowi ulegnie cały kosmos. Sama myśli o destrukcji świata rodzi lęk i niepokój, co także zapowiada dziś Pan Jezus: „ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte”. Nie będzie to jednak definitywny kres stworzenia, bo koniec obecnego świata będzie dniem Jego powtórnego przyjścia, wraz z którym to przyjściem nastanie nowe niebo i nowa ziemia: „wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą”.
Ponieważ świat istnieje już miliardy lat, więc wydaje się, że jego kres jawi się jako jakaś daleka przyszłość, którą właściwie nie trzeba się przejmować. A przecież różnego rodzaje kataklizmy, a choćby trwająca ciągle epidemia, czy też zapowiadane jakieś negatywne konsekwencje ocieplenia klimatu, sprawiają, że przed oczyma ludzi staje kruchość tego świata. To tego wszystkiego należy dodać perspektywę śmierci, która dotknie każdego człowieka (jeśli wcześniej nie nastąpi koniec czasów).
To, co dotyczy całego kosmosu, odnosi się też do pojedynczego człowieka. Nie wiadomo, kiedy będzie koniec świata, czy jeszcze za naszego życia czy też za wiele milionów lat. Śmierć człowieka jest destrukcją, jest rozpadem, jest końcem świata dla pojedynczego człowieka. I tak jak globalny koniec świata rodzi niepokój, tak myśl o własnej śmierci generuje lęk chyba w jeszcze większym stopniu. Bo o ile koniec świata wydaje się niebotycznie daleki, o tyle perspektywa śmierci ma najwyżej kilkadziesiąt lat, w zależności od tego, w jakim jesteśmy wieku.
W dzisiejszej Ewangelii pojawiają się kolejne bardzo ważne słowa: „czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie”. Jezus zachęca do czuwania i modlitwy oraz pokazuje owoc tych postaw: „abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”. Czy modlitwa i czuwanie przyczynią się do tego, że nie będzie końca świata? czy sprawią, że nie nastąpi nasza śmierć? Ks. Mickiewicz wyjaśnia: „nie chodzi tu o to, że modlitwa nie dopuści do zaistnienia znaków zapowiadających przyjście Chrystusa, ale uchroni przed przerażeniem paraliżującym ludzką wolę i zrodzi zaufanie do Boga, a przez to sprawi, że człowiek będzie mógł śmiało stanąć przez swym Sędzią, wiedząc, że nie otrzyma wyroku potępiającego”.
Czuwanie i modlitwa to zatem dwie kluczowe postawy. Czuwanie ma charakter moralny i polega na właściwym rozróżnienia dobra od zła, na wyborze dobra i na odrzuceniu zła, w tym różnego rodzaju nałogów zniewalających człowieka: „uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi”. W słowach tych Pan Jezus przestrzega również, by zbytnio nie koncentrować się na doczesności. Im większa koncentracja na codziennych troskach, tym większy lęk i rozczarowanie związane z perspektywą śmierci.
Wart tu przedstawić dwa obrazy ludzkiego spoglądania w przyszłość. Pewna młoda Szwedka przeżywała młodzieńczą traumę związaną między innymi z niepokojącymi zmianami klimatycznymi. Rozpoczęła strajk szkolny dla klimatu. Po krótkim czasie stała się znaną na całym świecie aktywistką ekologiczną. Wzywa do zdecydowanych działań proekologicznych, rysując w bardzo ostrych słowach wizję ciężkich kataklizmów. Zaangażowanie w działania na rzecz ochrony przyrody jest ważnym zadaniem, jednak niebezpieczeństwo kryje się w ich radykalizmie, przybierającym cechy rewolucji, w skrajnych ocenach i zachowaniach, a przede wszystkim w bardzo negatywnej motywacji, a mianowicie, w panicznym lęku przed końcem. Im większa wiara w jedynie ludzkie możliwości, tym większa trauma, lęk, panika, szeroko rozsiewające się po świecie.
Obraz drugi. Tydzień temu w Katowicach miała miejsce beatyfikacja ks. Jana Machy, zgilotynowanego przez Niemców w 1942 roku za działalność charytatywną i patriotyczną. Krótko po wybuchu wojny w uroczystość Wszystkich Świętych jako młody wikariusz w Rudzie Śląskiej bł. ks. Jan wygłosił kazanie, które można zatytułować: „Myśl o niebie”. Oto jego fragment: „Myśl o niebie jest dla nas najlepszą pociechą. Wiecie dobrze, że Opatrzność życie nasze gęsto przetyka krzyżykami i cierpieniami; że czego, jak czego, ale smutku i udręki żadnemu nie brak w życiu. Każdy gdzie może i jak umie szuka pociechy, najczęściej daremnie. A tymczasem dość przenieść się myślą do nieba, a wtedy nawet smutek pierzchnie. Podróż do domu rodzinnego bywa nieraz bardzo uciążliwa i niebezpieczna. Kto jednak ciągle myśli o tym, jak miłe czeka go w rodzinie przyjęcie, jakie szczęście tam znajdzie, ten niewygód podróży prawie nie dostrzega. Czyż podobna trapić się niepowodzeniem na ziemi, skoro się pomyśli o tym, że w niebie „otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich, a śmierci dalej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści więcej nie będzie” (Ap 21, 4)”. Czy myślenie o niebie miało w słowach i czynach ks. Machy oznaczać bierność? Nie: w tamtym kazaniu przekazał jeszcze jedną ważną myśl: „Myśl o niebie, a z tej myśli zrodzi się niejeden dobry czyn, dobre zaś czyny wysłużą ci sowitą u Boga zapłatę”.
Sam zachęcając do myślenia o niebie był człowiekiem bardzo aktywnym. We wczesnej młodości interesował go sport, muzyka, a od początku kapłaństwa – był zaangażowany w duszpasterstwo, przede wszystkim w pomoc na rzecz ludzi potrzebujących oraz działalność patriotyczną. Aresztowany, torturowany, skazany na śmierć, na krótko przed wykonaniem wyroku pisze przejmujący list do rodziny: „To jest mój ostatni list. Za cztery godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać, mnie nie będzie już między żyjącymi! Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę przed Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane. Dziękuję za wszystko! Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego. (….) Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę też nie zapominać o mnie w przyszłości. Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie „Ojcze nasz”. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali. (…) Pozdrówcie ode mnie ks. proboszcza i wszystkich w Rudzie. Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny, a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za Waszego Hanika”. Wszystko na trzy godziny przed wykonaniem wyroku śmierci! Ileż pokoju, nadziei, ufności było w sercu bł. ks. Jana! Ten list brzmi prawie jak pozdrowienia z sanatorium! Im większa ufność złożona w Bogu, tym większy pokój serca, także w obliczu kresu życia. Dzięki beatyfikacji pokój i nadzieja ks. Jana rozchodzą się po świecie.
Gdyby tak ktoś tej młodej Szwedce i wszystkim, którzy panicznie boją się końca świata i życia powiedział, żeby się nie lękali, żeby ufność złożyli w Bogu, to w ich serce zagości pokój. Zdobędą nowe siły by dalej działać, ale ich działanie nabierze pokoju, umiaru, bo zrozumieją, że choć działać trzeba, to jednak jakiś kres życia i świata i tak nadejdzie. Jednak jesteśmy w rękach Boga.
Na koniec oddajmy jeszcze raz głos nowemu Błogosławionemu, bo jego słowa mogą być cennym komentarzem do dzisiejszego Jezusowego wezwania „czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie”: „A zatem najmilsi, myślcie o niebie, myślcie o niebie zarówno w kościele, jak i w domu, zarówno przy pracy, jak i w chwilach odpoczynku. Myśl o niebie gdy wstajesz ze snu, gdy kładziesz się do łóżka; myśl o niebie gdy klękasz do pacierza, gdy siadasz do posiłku. Myśl o niebie gdy ci wesoło na duszy, byś w weselu nie przebrał miary; myśl o niebie, gdy gniecie cię smutek i trwoga, byś nie stracił cierpliwości i nie zapomniał, że czuwa nad tobą Bóg, który jest ucieczką i mocą naszą i pomocnikiem we wszystkich uciskach naszych. W szczególniejszy sposób myśl o niebie w chwili pokus i doświadczeń, byś nie upadł”.