Taką gorącą prośbę wyraził św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian, we fragmencie, który jest przeznaczony jako dzisiejsze drugie czytanie. Zostały trzy tygodnie Wielkiego Postu. Nie ma przed nami ważniejszego zadania, jak pojednać się z Bogiem. Powinni to uczynić kapłani i wierni świeccy, rodzice i dzieci, starsi i młodzież, zdrowi i chorzy. Jesteśmy ciągle duchowo poobijani po czasie pandemii. Może od jej początku nie byliśmy w spowiedzi albo zrezygnowaliśmy z jej regularności.
Jak to dobrze zrobić? Najważniejsze to uświadomić sobie własny grzech, własne odejście od Boga. Młodszy syn z dzisiejszej ewangelicznej przypowieści odszedł od swojego ojca, zapragnął niezależności i swobody. Chciał życia pełnego przyjemności i luzu. Reguły życia w domu przestały mu odpowiadać. U ojca trzeba było pracować. Współczesny człowiek szuka często życia lekkiego, wolnego, pełnego życiowych doznań, ale za to bez poważniejszych zobowiązań. Problemem takiego nastawienia do życia jest krótkowzroczność. Liczy się tylko dana chwila, nie ma myślenia długodystansowego, brakuje refleksji nad konsekwencjami dziś dokonywanych wyborów. Chwilą żył młodszy syn: „odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie”. Nie przewidział, że pieniądze się skończą i że nadejdą ciężkie czasy: „a gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek”. Stracił majątek i własną godność: „Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał”. Gdy dosięgnął dna, przyszła refleksja. Zaczęła dojrzewać w sercu, ale zrodziła się z pustego żołądka i upodlenia. Wszystko stracił, oprócz jednego: pamięci o tym, że jest synem swego ojca. Choć wcześniej z ojcem chciał zerwać i dlatego wyjechał daleko, teraz odkrywa, że jest z ojcem jakaś więź, przynajmniej ta biologiczna. Robi rachunek sumienia, wzbudza żal, podejmuje decyzję o powrocie, przygotowuje wyznanie grzechów, nawet formułuje pokutę: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mnie choćby jednym z najemników”. Co szczególnie ważne: swój grzech odnosi nie tylko do ojca, ale i do Boga. Co więcej: najpierw do Boga, potem do ojca. Choć w całej jego historii odejścia nie ma mowy o Bogu, jednak tamten człowiek wie, że obraził przede wszystkim Boga, bo to Bóg dał mu życie przez ojca i Bóg dał czwarte przykazanie: „Czcij ojca swego i matkę swoją”.
Czasem rodzi się pytanie: czy naprawdę musimy sięgnąć dna, by wrócić? Czy muszą przyjść ciężkie doświadczenia głodu, wojen, czy kolejnych epidemii, by uświadomić sobie, że nasze życie bez Boga, bez Jego przykazań, jest dla nas zgubne. Wystarczy czerpać właściwe wnioski z przypowieści o synu marnotrawnym i z wielu ludzkich historii, które znamy, by zobaczyć, że nasza chęć niezależności i wolności bez granic prowadzi ostatecznie do strasznych uzależnień, ograniczeń wolności i autodestrukcji. Czy trzeba czekać z własnym nawróceniem, do chwili, gdy będziemy na dnie? Można wrócić wcześniej, gdy odejście od Boga nie jest jeszcze tak znaczące, takie – jakbyśmy to powiedzieli: niepozorne i niewinne. Przecież wielkie odejścia rozpoczynają się od małych niewierności. Szybszy powrót, sprawi, że mniej błędów popełnimy i nie doprowadzimy siebie do katastrofy.
Kluczowe jest, by uświadomić sobie własny grzech i wzbudzić głęboki żal, który nas otwiera na Boże miłosierdzie. Obrazem tego miłosierdzia jest postawa ojca z przypowieści. Powrót syna sprawia, że syn poznaje ojcowskie miłosierdzie. Gdy syn „był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko”. Okazuje się, że ojciec czekał, wyglądał syna. Równocześnie szanował wolność syna, bo nie biegł za nim w dalekie kraje. Gdyby syn nie wzbudził żalu, gdyby nie podjął decyzji o powrocie, gdyby ostatecznie nie wrócił, nie doświadczyłby miłosierdzia ojca. Choć początki żalu były bardzo przyziemne, wręcz biologiczne: pusty żołądek, to jednak żal ten otworzył go stopniowo nie tylko na swojego ojca, ale ostatecznie na Boga. Nasza szczera skrucha i wyznanie grzechów otwiera nas miłosierdzie Boga: „syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Boże miłosierdzie przywraca nam sponiewieraną grzechem godność: „Ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić”. Pełny żalu płacz nad własnymi grzechami przeradza się po nawróceniu w prawdziwą radość.
Rodzą się pytania: jeśli obrazem Boga jest ojciec z przypowieści, a marnotrawny wyznał swój grzech właśnie przed ojcem, to dlaczego potrzebna jest spowiedź przed kapłanem w konfesjonale? Może wystarczy Bogu powiedzieć o swoich grzechach? Jeśli skrucha jest najważniejsza, bo otwiera nas na miłosierdzie Boga, to być może ona jest wystarczająca. Prawdą jest, że bez szczerego żalu i związanego z nim nawrócenia nie ma pojednania z Bogiem. Prawdą też jest w czasie epidemii, kiedy był ograniczony dostęp do spowiedzi, wskazywano na wartość szczerego żalu, który jedna nas z Bogiem pod nieobecność kapłana. Równocześnie jednak przypominano, że warunkiem pojednania jest szczery żal za grzechy, powiązany z wolą wyznania ich w konfesjonale, gdy tylko będzie taka możliwość. Dlaczego to takie ważne? Bo taka była wola Jezusa, by odpuszczanie grzechów dokonywało się przez konkretnych ludzi w mocy Ducha Świętego. Po zmartwychwstaniu Jezus wypowiedział do apostołów następujące słowa: „Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. W ten sposób apostołowie otrzymali duchową władzę jednania ludzi z Bogiem. Pojednanie to nie dokonuje się mocą samego apostoła, lecz dzięki dziełu odkupienia dokonanemu w Jezusie Chrystusie. Tego wszystkiego był świadomy Apostoł Paweł, który tak pisał o apostolskiej misji: „Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił na posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień”. Apostoł miał świadomość, że w imieniu Jezusa sprawuje posługę jednania, że od Jezusa otrzymał „słowo jednania”.
Następcami apostołów są biskupi, a współpracownikami biskupów – kapłani, którzy w czasie święceń otrzymują Ducha Świętego, w mocy którego sprawują sakrament pokuty. Gdy z głębokim żalem przychodzimy do spowiedzi, otrzymujemy przebaczenie grzechów i łaskę uzdrowienia. Kapłan wypowiada nad nami formułę rozgrzeszenia, owo „słowo jednania”, o którym pisał św. Paweł: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna, i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam Tobie grzechy, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. To piękne i głębokie słowa. Mają one charakter modlitwy wstawienniczej, czego znakiem jest uniesiona nad nami dłoń spowiednika. Streszczają wszystko, co najważniejszego można powiedzieć o spowiedzi.
A zatem jeszcze raz w imię Chrystusa proszę: pojednajcie się z Bogiem.