Młodzi nie są wcale żadnymi ateistami. Wiarę mają, tylko nie potrafią nawiązać kontaktu z Bogiem, a to znacząca różnica. Warto zrozumieć, na czym polega istota problemu: remedium na inwalidztwo zmysłów duchowych stanowi pedagogia podstaw ascezy – pisze felietonista Opoki ks. Jarosław Tomaszewski.
Wewnątrz lyońskiej bazyliki na wzgórzu Fourvière panuje absolutna cisza. Nie dla tych powodów, co złudną pociechą sycą humory lewicy i masonów, którzy dawno nie przekroczyli progu katolickiej świątyni, za to z pewnością siebie starzejącego się pozytywisty twierdzą, że francuskie świątynie toną w ciszy, bo są puste.
Zaczynają drogę wiary
Otóż nie o ciszę w pustce tu chodzi. W bazylice Fourvière turystyka nie stoi na pierwszym miejscu. Za to na głównym ołtarzu monumentalnego kościoła dzień w dzień ksiądz wystawia Najświętszy Sakrament, bo między liturgiami trwa adoracja w milczeniu. Cały sektor w samym środku świątyni dedykowano wyłącznie na modlitwę myślną. Noga gapia tam nie powstanie. Przewodnicy mają przejmować grupy przy wejściu, opowiadając dyskretnie historię tak, by hałas nie rujnował skupienia. Twarzą w twarz wobec Najświętszego Sakramentu klęczy wielu młodych ludzi.
To nie neofici, raczej katechiści nowo nawróconych. Młodych, którzy zaczynają drogę wiary lub powracają na nią z bardzo daleka, najpierw wprowadzamy w sztukę życia chrześcijańskiego, przekazujemy ewangeliczną wiedzę, fortyfikujemy podstawy – podpowiada pani Claire – dopiero z czasem, gdy świadomie wybiorą Boga w Chrystusie, chwytają do ręki ster modlitwy. Położenie solidnego fundamentu pod życie wewnętrzne, wiedza o chrześcijaństwie oraz pedagogia moralna z reguły zabierają dużo czasu, ale służą w konsekwencji na całe życie. Religijne fajerwerki da się zapalić za pstryknięciem palca, co sztucznie podtrzymuje pozytywny nastrój duszpasterzy, lecz naraz gaśnie za horyzontem katolickiej dezercji. We Francji zaczęło się na poważnie duchowe odrodzenie młodych, którym znacznie bliżej dziś do chrześcijaństwa przez skauting niż przez sentymentalne palenie kadzidełka.
Problem nie w duszy, a w systemie
A co dzieje się z polską młodzieżą? Czy młodzi Polacy to w większości ateiści, którzy w procesach duchowych albo moralnych ciągną się jakieś trzydzieści lat za Francuzami? Pod kątem społecznym tak to chyba wygląda, że współczesna, polska publika zmuszana jest do odegrania ról etycznych, jakie na Zachodzie – wraz z upływem lat i wielu trudnych doświadczeń – bierze się już teraz za nieme kino z przeszłości. Tyle że młodzi Polacy mają tak samo rozumne dusze, co Francuzi. Gdzie zatem leży problem niepraktykującej, obojętnej, rzekomo zimnej duchowo i podobno błyskawicznie ateizującej się młodzieży znad Wisły? Chyba nie tyle w duszach, co w systemie. Najpierw w duszpasterstwach uprawia się ciągle styl z lat dziewięćdziesiątych, gdzie kilkoro dziewcząt i chłopców nakręca się wokół księdza lub lidera, tworząc małe, dość anachroniczne grupki.
Spotkania w salkach
Celem formacyjnym nie jest wtedy odważna misja na przedpolach świata, ale spotykanie się po salkach dla sztuki. Młodym zapodaje się jak na powielaczu subiektywną przeżyciowość szefa ekipy, wmawiając, że znaleźć Boga to znaczy doświadczać przez wszystkich tego samego. Inicjacja sakramentalna bywa raczej urzędowa, a w rodzinach młodzi z kwestią religijności zostają sami jak palec. W ilu domach dokonuje się pierwsze rozkrzewianie wiary? Z reguły załatwia to machnięcie ręką pod tytułem: idź do księdza, skończ mędrkowania i dyskusje. W ostatecznym rozliczeniu młodzi czują, że nawet Kościół im nie ufa, skoro nie jest w stanie zostawić w ich rękach tych narzędzi wewnętrznego wzrostu, jakimi od wieków dysponuje. Gdy nie ufa się im, skąd oni mają brać zaufanie do Boga przez Kościół?
Świat bez relacji
Nie ma co patrzeć z góry, krzywo, wytykając wskazującym palcem, bo jednak bez idealizmu da się znaleźć kilka plusów u polskiej młodzieży. Trzeba tylko przebić się przez czarne maski zombie i kompulsywne rytmy na ulicy. Wtedy ma się aksjologię polskiej młodości jak na dłoni. Młodzi Polacy mają więc dość życia w bezosobowym świecie bez relacji. Ich pasywny bunt, faktyczna indyferencja czy wykańczanie siebie egzystencją przepuszczaną przez palce paradoksalnie dowodzi, że kochanie i bycie kochanym jest dla nich wartością. Nie mają jej, ale do niej tęsknią, a gdy nie znajdują – wolą zmarnować istnienie niż przeżywać dni bez miłości. Dalej nie są wcale antyklerykalni jak ich wykarmieni na komunie rodzice. Lubią tych dziwacznych nieco księży również z tego powodu, że na pustyni młodości rozkładają się nieprzeliczone trupy autorytetów. Pragną więc szczerze, by taki ksiądz zostawił im chociaż cień niezawodności. Jest to dla młodzieży często ostatnia deska moralnego ratunku.
Wreszcie młodzi nie są wcale żadnymi ateistami. Wiarę mają, tylko nie potrafią nawiązać kontaktu z Bogiem, a to znacząca różnica. Warto zrozumieć, na czym polega istota problemu, sięgając do znakomitej antropologii stosowanej jeszcze w szesnastym wieku przez samego Jana od Krzyża. Hiszpański mistyk wykształcony na dobrej szkole z Salamanki uczy, że Bóg mądrze stworzył każdego człowieka, otwierając mu w gruncie rzeczy łatwy dostęp do siebie oraz do rzeczywistości. Aby komunikować się na zewnątrz każda osoba od chwili urodzenia wyposażona zostaje w dwojakiego rodzaju zmysły. Te cielesne służą do dialogu z materialnym światem, który nie jest jednak jedyny. Bóg to Duch absolutny i duchowe będzie zarazem Jego Boskie otoczenie. Stąd każda osoba ludzka otrzymuje od Stwórcy analogiczne zmysły wewnętrzne.
Wewnętrzne zmysły
Dysponuje zatem wzrokiem, dotykiem czy słuchem, by odkrywać piękno krajobrazu, gór, jezior albo mórz. Jeśli materialne zmysły człowieka są wyrobione, z łatwością kontempluje urodę przyrody – jeśli jest zmysłowym inwalidą, nie wejdzie w kontakt z materią. Dokładnie tak samo dzieje się na gruncie duchowości. Gdy rozwija się zmysły wewnętrzne, wierzący człowiek widzi działanie Pana, słyszy Jego natchnienia, dotykany jest Bożą miłością. I tutaj właśnie znajduje się centralny problem młodego pokolenia Polaków. Wiarę mają, ale przez wzgląd na ruiny kultury ich duchowe zmysły zostały doprowadzone do stanu skrajnego rozkojarzenia tak, że nie są w stanie kontaktować się Bogiem. Nie czują Go, nie wiedzą, jak z Nim rozmawiać. Młodzi Polacy to ludzie wierzący o wewnętrznych zmysłach inwalidy.
Remedium na inwalidztwo zmysłów duchowych stanowi pedagogia podstaw ascezy, a nie para-mistyczne eksperymenty, które wąską przeżyciowością nie są w stanie zmienić coś na dłuższą metę. Warto zaufać młodzieży, wprowadzając najpierw stopniowe, świadome, samodzielne stosowanie środków panowania nad sobą: od kilku chwil ciszy, zdolności wyłączenia smartfonu czy zaplanowania modlitwy i tak dalej. Aż i tylko tyle powinni zrozumieć rodzice oraz duszpasterstwa młodzieży katolickiego Kościoła w Polsce. Wówczas lyoński efekt ze wzgórza Fourvière zacznie się i nad Wisłą.